Hummus po persku – recenzja filmu „Inshallah a Boy” – Cannes 2023

Jordania portretowana w kinie nie jest niczym nadzwyczajnym. Względna stabilność polityczna połączona z pięknymi plenerami sprawiły, że ten arabski kraj stał się Mekką nie tylko Hollwoodzkich, ale także europejskich, bollywoodzkich, czy egipskich filmowców chcących osadzić akcję na Bliskim Wschodzie. Państwo rządzone przez monarchię Haszymidów mogliśmy oglądać m.in. w Indianie Jonesie i ostatniej krucjacie, Lawrencie z Arabii, czy oscarowym The Hurt Lockerze. Przez dekady jednak krajowa produkcja niemal nie istniała. Pokazywany w canneńskim Tygodniu Krytyki Inshallah a Boy, debiutującego w pełnym metrażu Amjada Al Rasheeda, to pierwszy w historii film z tego kraju obecny na francuskim festiwalu. Czy okazał się artystycznym sukcesem?

Cezurą wyznaczającą powstanie współczesnego kina jordańskiego jest premiera Kapitana Abu Raeda (2007), pełnometrażowego debiutu wykształconego w USA Amina Matalqiego. Fałszywie promowany jako pierwszy tamtejszy film w historii (więcej informacji w ramce) obraz opowiadał o starym sprzątaczu pracującym na lotnisku w stołecznym Ammanie, który po tym jak przez miejscowe dzieci zostaje wzięty za emerytowanego pilota postanawia wcielić się w tę rolę i snuć im opowieści o swoich domniemanych przygodach. Film był głównie w amerykańskim i arabskim obiegu festiwalowym, zdobywając nagrody w Sundance, Dubaju i Durbanie, ale nie pchnął miejscowego kina z zapaści. Jordania nie umiała opowiadać o sobie samej. Z wyjątkiem nominowanego w 2015 roku do Oscara  filmu Theeb, osadzonego w społeczności beduińskiej podczas pierwszej wojny światowej coming of age. Jordania stała się po prostu bezpiecznym miejscem do kręcenia dramatów o prześladowaniu Palestyńczyków w Izraelu, by wymienić chociażby 3000 nocy i 200 metrów palestyńskich twórców Mai Masari i Ameena Nayfeha, Amirę Egipcjanina Mohameda Diaba, czy Farhę Jordanki (w końcu!) Darin Sallam. To właśnie jałowość tradycji współczesnego jordańskiego kina o Jordanii i problemach Jordańczyków stanowi kluczowy element do rozważań i odczytania Inshallah a Boy.

Amjad Al Rasheed inspirację do swojego pełnometrażowego debiutu wziął z sytuacji rodzinnej. Spokrewniona z nim kobieta miała kupić dom, który po ślubie przepisała na męża pod jego naciskiem. Para miała trzy córki, a śmierć męża zzawowocowała odwiedzinami jego rodziców, któzy: „pozwolili jej pozostać w tym domu”. Co by było, gdyby nie pozwolili? Według prawa Jordanii tylko męska linia dziedziczy, to znaczy, jeśli małżeństwo nie ma męskich potomków,cały spadek po mężu dostaje jego ojciec i bracia. Inshallah a Boy to właśnie próba fantazyjnej odpowiedzi na to „co by było, gdyby”. Pozbawiony ojczystych wzorców filmowych Al Rasheed zdecydował się sięgnąć po najbardziej dopracowaną okoliczną konwencje współczesnego dramatu, czyli kino słynnego plagiatora Asghara Farhadiego. Podobnie jak w dziełach autora Rozstania, jedno nie dające się przewidzieć wydarzenia, połączone z wynaturzonym prawem opartym o to zwyczajowe i religijne oraz ludzką chciwością i złą wolą, pcha bohatera w spiralę coraz większej desperacji.

Protagonistką jest tu trzydziestoparoletnia Nawal (izraelska aktorka Mouna Hawa, laureatka Ofira za Pomiędzy), szczęśliwa mężatka i matka kilkuletniej dziewczynki. Całe jej dotychczasowe życie zawala się, gdy pewnego poranka jej mąż już się nie budzi, a parę dni później zjawia się jego brat informując, że dom musi zostać sprzedany, bo on chce swoją część spadku. By kupić sobie czas Nawal decyduje się fałszywie zeznać, że jest w ciąży – jeśli pogrobowiec będzie chłopcem to on odziedziczy wszystko. 

Co ciekawe to już w pewnym sensie trzeci wielki festiwal na twórczej drodze Inshallah a Boy. W 2017 roku wstępny draft projektu prezentowany był na Berlinale Talents, z kolei w 2022 roku wygrał on przegląd Final Cut, poświęcony produkcjom będącym dopiero w przygotowaniu. Poza festiwalowymi ekspertami swoje piętno na finalnym dziele odcisnęły doświadczone twórczynie – producentka Rula Nasser (m.in. Holy Spider, Amira, serial Kalifat) oraz współscenarzystka Delphine Agut. Ta druga ma zresztą wyjątkowo ciekawą drogę twórczą, do tej pory współtworzyła teksty do politycznego dramatu psychologicznego Po latach Annarity Zambrano, europejskiego para-mumblecore’u La vie au ranch Sophie Letourneur oraz … francuskiego remaku norweskiego serialu młodzieżowego SKAM.

Ta długa wędrówka ku efektowi finalnemu zaowocowała zaskakująco spełnionym projektem, który można by nazwać najlepszym filmem Asghara Farhadiego od czasu Klienta. Twórcom udało się uniknąć prostych klisz: nie uświadczymy tu ani przeżartego cukrem para-amerykańskiego #GoGirlStory, ani też zmory europejskich festiwali – konkursu na narzekanie na swoją ojczyznę jak najbardziej to możliwe. Debiutujący twórca kreśli w Insallah a Boy niejednoznaczną moralnie łamigłówkę będącą z jednej strony głosem przeciwko dyskryminacji kobiet, a z drugiej pytaniem o rolę moralności wobec litery prawa. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Inshallah a Boy
Tytuł oryginalny:
Inshallah Walad

Rok: 2023

Kraj produkcji: Jordania

Reżyseria: Amjad Al-Rasheed

Występują: Mouna Hawa, Haitham Omari, Yumna Marwan i inni

Ocena: 3,5/5

5/5

WIEDZIELIŚCIE, ŻE?

Pierwszy jordański film powstał już w 1957 roku. Struggle in Jerash stanowiło połączenie nacjonalistycznej propagandy młodego wciąż kraju z kinem gangsterskim, romansem i turystyczną wizytówką piękna kraju. Przez lata zaginiony, okresowo także zakazany przełomowy tytuł bliskowschodniego kina staraniom artystów Eileen Simpson i Bena White’a został odzyskany (z prawdopodobnie jedynej istniejącej kopii VHS) i udostępniony w ramach wystawy. Twórcy zdecydowali się jednak zamiast tłumaczyć ledwo słyszalne dialogi nagrać własną ścieżkę ze swoistym połączeniem komentarza i tłumaczenia symultanicznego. Całość legalnie możecie zobaczyć TU, a tu można znaleźć zapis ich wywiadu, w którym jordański filmoznawca Adnan Madanat opowiada o kulisach powstania, zaginięcia i uratowania Struggle in Jerash.