Hopper/Welles nigdy nie był planowany jako osobny dokument, a już na pewno nie miał być pokazywany w kinach. W 1970 roku Orson Welles podczas przygotowań do Drugiej strony wiatru prowadził serię wywiadów z aktorami mającymi wystąpić w filmie. Jednym z jego rozmówców został opromieniony sukcesem swego reżyserskiego debiutu, Swobodnego jeźdźca, Dennis Hopper. Po latach producent polskiego pochodzenia Filip Jan Rymsza (ten sam, którego cronenbergowski Komar startował w konkursie głównym Nowych Horyzontów) dotarł do ponad 100 godzin niezmontowanego materiału filmowego, który z czasem zdołał z Bobem Murawskim złożyć w (dostępną na Netflixie) Drugą stronę wiatru. Na stole montażowym odrzucono wówczas m. in. taśmy ze wspomnianym wywiadem (do filmu weszło zaledwie kilkanaście sekund). Teraz obaj znowu połączyli siły i skupili się tylko na rozmowie Wellesa z Hopperem. Co z tego wyszło?
Na początek trzeba zaznaczyć, że Dennis Hopper nie ma wcale łatwego zadania jako przepytywany. Jest on bowiem w ogniu pytań aż dwóch osób. Orson Welles podczas rozmowy postanowił bowiem wcielić się również w głównego bohatera Drugiej strony wiatru, reżysera filmowego Jake’a Hannaforda, inspirowanego po troszę personą Ernesta Hemingwaya, a po troszę zlepkiem najgorszych cech kilku twórców hollywoodzkich starej szkoły takich jak John Ford, Raoul Walsh czy William A. Wellman. Na tym etapie zresztą nie było wiadomo kto zagra tę rolę i być może nawet Welles rozważał, podjęcie się tego osobiście, dopiero potem Hannafordem został inny wybitny reżyser John Huston. Zatem Hopper bez ustanku musiał być czujny, bo Welles nie tylko podpuszczał go zahaczając o niebezpieczne tematy, ale także zbijał rozmówcę z pantałyku płynnie przeistaczając się Hannaforda, którego poglądy iskrzyły szowinizmem, maczyzmem i pogardą dla wszystkiego co na lewo od Johna Wayne’a.
Nie były to jedyne sidła zastawiane na gwiazdora przez autora Dotyku zła. Wydaje się, że obaj panowie właśnie usiedli w grupie przyjaciół przy kominku, panuje atmosfera rozprężenia, zza kadru docierają śmiechy dziewcząt, a na stole nie brakuje przekąsek czy napitków. Jednak Welles nie zamierza odpuszczać młodszemu koledze po fachu ani na moment, to raczej, mimo mylącego anturażu, przesłuchanie niż pogawędka. Już podwójna tożsamość przepytującego może się kojarzyć ze znaną z kryminałów grą w dobrego i złego glinę. Schody zaczynają się jednak dopiero, gdy zajrzymy na listę zagadnień o jakie Welles pyta. Zaczyna się niby niewinnie, bo od sztuki, konkretnie od kina. Czego miałby obawiać się Hopper, przecież jest na bieżąco z premierami, od lat gra w filmach, a jego debiut reżyserski zdobył nagrodę w Cannes. Choć kokietuje, że jest „naiwny, prymitywny, niewykształcony, niedoczytany”, z jego ust padają słowa uznania wobec europejskich mistrzów takich jak Antonioni, Buñuel, Fellini, zachwyca się też Zeszłego roku w Marienbadzie czy Umberto D., choć tego ostatniego tytułu już nie pamięta. Są to jednak frazesy, zasłyszane lub przeczytane w prasie amerykańskiej. Ciągnięty za język zdradza, że był siedem razy na Przygodzie, ale nadal jej nie widział, bo zasypiał za każdym razem.
Welles swoje spojrzenie na kino wywodzi nie z przedruków z Cahiers du Cinema czy klubów dyskusyjnych, ale z czystego doświadczenia. Właśnie po dwunastu latach powrócił z Europy, gdzie kręcił filmy z gwiazdami pokroju Jeanne Moreau (ikony francuskiej nowej fali) czy Fernando Reya (ulubieńca Buñuela). Nie czuje przed kinem autorskim respektu, bo sam od wieków je tworzy, jest autorem pełną gębą. Stąd kpi sobie ze śpiącego na filmie Antonioniego Hoppera, dodając: „Ja się łatwiej irytuję niż nudzę. Zawsze mam coś w głowie”. Dla niego Włoch jest jednym z wielu eksperymentatorów, których filmy już widział i nie przypadły mu do gustu. Nie schlebia niczyim gustom, stąd może wyrażać ostre sądy (być może czyni to zresztą Hannaford?). W dalszych partiach wywiadu panowie ścierają się też co do natury tworzenia i roli reżysera na planie filmowym. Hopper widzi się raczej w roli magika i poety, kogoś kto wprowadza ekipę w trans niemal narkotyczny. Welles twardo stąpa po ziemi, nazywając kino przepychem („glamour”), widzi zaś magię w naturze. To on jednak postrzega swoją rolę jako demiurga, o boskiej mocy.
Ze współczesnej perspektywy rozważania o kulturze dominujące w pierwszej części filmu Hopper/Welles wydają się mniej ważne. Filip Jan Rymsza uzasadniając czemu zdecydował się jednak pokazać światu ten wywiad, wskazał na moment dziejowy w jakim znalazła się Ameryka. Kapitalistyczne imperium, które po upadku ZSRR wydawało się nie mieć sobie równych, w ostatnich latach przez: kryzys gospodarczy, wojnę z terroryzmem czy rosnącą siłę Chin, zaczęło tracić swój prymat. Dojście do władzy kogoś takiego jak Donald Trump, który doszczętnie zrujnował scenę polityczną, doprowadzając do polaryzacji poglądów, zbiegło się z bezkarnością i rosnącą agresją policji wobec mniejszości rasowych i etnicznych. Wybuch zamieszek, i to w roku pandemii COVID-19, związanych z ruchem Black Lives Matter dopełniają tego obrazu Ameryki, która się chwieje i potrzebuje rewolucyjnych zmian. Stąd też cenne jest cofnięcie się pół wieku wstecz, gdy w USA walka o prawa człowieka rozpoczęła się na masową skalę. Kontrkultura i związane z nią ruchy lewicowe zostają bezpośrednio przywołane przez Orsona Wellesa, który jako człowiek dojrzały i raczej unikający politycznych deklaracji, wypytuje Hoppera o jego zaangażowanie.
Poglądy Dennisa Hoppera nie były zresztą tajne. Już sam Swobodny jeździec był jasną deklaracją, po której stronie się opowiadał. Reżyser w roku nagrywania wywiadu mieszkał w hippisowskiej komunie gdzieś w Nowym Meksyku, nie wykręcając się od eksperymentowania z używkami i wolnym seksem. Gdy Welles zalewa rozmówcę coraz to trudniejszymi pytaniami, Hopper zdradza, że co dwa tygodnie odwiedzają go agenci FBI, którzy sugerują, by nie zadawał się z komunistami. Wiele pytań kwituje też śmiechem lub żartem czy zmianą tematu. Wije się jak piskorz byle nie wypowiedzieć się na niewygodne kwestie. W jego położeniu bardziej niewinnie wypadanie skarcenie Jane Fondy za bywanie na przyjęciach w Moskwie niż przyznanie się do tego, że trzyma się kciuki za udaną rewolucję w Ameryce. Mimochodem rzuca nawet: „mam sporo do ukrycia”. Welles nie omieszka jednak kpić z kolegi: „Zmienisz świat filmami?”
Kamera przez ponad dwie godziny jest skierowana tylko na twarz Hoppera, choć zmieniają się często kąty jej ułatwień czy dynamizuje się całość przez cięcia. Przestrzeń jest jednak dużo większa dzięki głosowi Wellesa zza kadru, choć jego postać nigdy się nie pojawia na ekranie to nie trudno wyobrazić sobie resztę tego pokoju. Wokół ekipa filmowa, a naprzeciw Hoppera siedzi otyły i podstarzały Orson z nieodłącznym dymiącym cygarem. To, że ogląda się ten zapomniany wywiad z wypiekami na twarzy to nie tylko zasługa jego niezwykłej wartości historycznej, ale i doniosłość tego, że spotkały się wtedy dwa symbole kina, reżyserzy, którzy odmienili swoje czasy. Welles zmieniając język filmowy poprzez ponadczasowe arcydzieło, Obywatela Kane’a, Hopper – Swobodnym jeźdźcem zwiastując rewolucję dokonaną w latach 70., zwaną Nowym Hollywoodem.
Welles przeżył jeszcze 15 lat, próbując kręcić filmy, w większość jego projektów z tego okresu trafiło do szuflady albo nie została dokończona. Hopper zaś nie wykorzystał świetnie zapowiadającej się kariery reżyserskiej, co prawda jako aktor czynił cuda na ekranie, ale też rozdrabniał talent na drobne w filmach niskobudżetowych. Gdy umierał w 2010 roku poświęcał się od dawna swojej pasji do fotografowania i malarstwa. Choć w dokumencie Hopper/Welles rozmówcy wydają się pochodzić z dwóch różnych światów, to koniec końców obaj okazali się bardzo podobni: wybierając własne, bardzo ryzykowne ścieżki kariery byli przez współczesnych niezrozumiani i niedoceniani.
Hopper/Welles
Rok: 2020
Gatunek: dokumentalny
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Orson Welles
Ocena: 3,5/5