Powrót do domu – recenzja filmu „Hard Truths” – San Sebastian 2024 

Mike Leigh po 28 latach od ich wspólnej pracy przy Sekretach i kłamstwach ponownie oddaje scenę swojego najnowszego filmu Marianne Jean-Baptiste. Jej budowana z wirtuozerią Pansy, antyteza wyprowadzającej z równowagi swoim optymizmem Poppy (Sally Hawkins) z Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia, okazała się chyba najbardziej wyrazistą rolą tegorocznego San Sebastian.

Hard Truths niepodważalnie potwierdza pasję reżysera do pracy z aktorami, którą stawia w centrum kreacji swoich obrazów, podobnie jak zamiłowanie do małych historii tłumaczących na język codzienności uniwersalne ludzkie (komedio)dramaty.

Jak przyzwyczaił nas w swoich wcześniejszych realizacjach, reżyser znów przekracza próg domu londyńskiej klasy pracującej. Tym razem jednak jakby mniej przyduszonego determinizmem, w swojej schludności przypominającego katalog reklamowy życia bez właściwości. Diabeł jednak tkwi w przesadzie. Gdy więc już wzrok zaakomoduje się do antarktycznej bieli terytorium, jego posępnego minimalizmu i porządku filmowanych zdystansowaną kamerą Dicka Pope’a, a uszy przeszyje dysonans pierwszego rozdzierającego krzyku, zaczynamy czytać podtrzymywanie tego stanu jako gorzką manię wymazywania, czyszczenia, zacierania śladów. 

Mistrzynią ceremonii jest tu Pansy – niepodzielna pani bastionu, jakim jest dla niej dom – kobieta w średnim wieku, której społeczna niewidzialność ma już bardzo ustaloną, otorbiałą formę. Być może dlatego jej bycie w świecie opiera się na konfrontacji, wiecznej walce z wszystkimi i wszystkim. Jest niczym parodia pompowanego przez współczesność wzorca „kobiety-wojowniczki”: pod byle pretekstem wybuchającej lawą komicznie przesadnych, rozbrajających, wulgarno-kwiecistych monologów, które moglibyśmy usłyszeć w komediach Spike’a Lee. Choć jest nieznośna, czujemy więc początkowo do niej sympatię, jak do kogoś, kto dostarcza nam rozrywki. Towarzysząc jej jednak w serii zderzeń z przypadkowo spotkanymi ludźmi, z którymi komunikuje się wyłącznie krzykiem –  na ulicy, w supermarkecie, u lekarza – znużeni zmieniamy kwalifikację, identyfikując w niej składową każdej rodziny, zrzędliwą, trującą ciotkę, której jedynym celem zdaje się być przemocowe wymuszanie, kwestionowanie i deprecjonowanie. Mamy głęboko w ciele odruch dystansowania się do takich osób.  Nie dziwi więc, że Pansy jest też żoną i matką dwójki mężczyzn, którzy odsunięci na bezpieczną odległość żyją swoimi życiami: Curtley, odzyskując godność w domach innych jako hydraulik, i Moses, swoją codzienność realizując w milczącej ucieczce w gry komputerowe i snuciu się bez celu po ulicach. Jedyną osobą próbującą rozkruszyć tę skorupę fizycznego i psychicznego bólu, jest młodsza siostra i antyteza bohaterki, Chantelle.

Hard Truths unika ocierania się o szantaż emocjonalny i dosłowności kina społecznego wyrastającego z tradycji Loachowskiej. Wybierając klasyczne, niemal teatralne środki, inwestując w precyzję i zrównoważony, chłodny rytm scenariusza, który kontrastuje z ekspresyjną pracą aktorską, opowiada o izolacji społecznej jednostki przeżywającej codzienny dramat życia. Reżysera nie interesuje przy tym wskazywanie winnego, polityczny interwencjonizm, krytyka Wielkiej Brytanii ery postbrexit czy dyskurs rasowy, mimo że umieszcza akcję wśród czarnej społeczności. W centrum stawia dysfunkcyjną rodzinę i gromadzące się w niej przez dekady niewypowiedziane frustracje, które nie tylko odbierają możliwość rozmowy, ale i sam język. Podążając za swoimi bohaterkami, Leigh stara się zbliżyć do samego stanu zapętlonej beznadziei, katalizowanej w zewnętrznej manii stawiania przez Pansy oporu. Sprzeciwiania się światu w wyobrażony sposób wrogiemu, w realny obojętnemu niczym zachodnioeuropejski względny dobrobyt. Tym, co dominuje film, jest głębokie poczucie bezsilności, bo jedynym, czego chce tak łapczywie Pansy, jest móc się położyć i spokojnie zasnąć. Jak w każdej dobrej bajce o kobiecie pod presją i bezszelestnej chronicznej depresji, ukrywanej pod zawodowym bądź domowym krzątactwem, okopanej w pozorności działań. 

Nawet rodzinne katharsis, do którego powoli prowadzi tężejąca z komedii ku dramatowi narracja, nie daje tu uwalniającej odpowiedzi. Hard Truths to film szczególnie wierny rozumieniu przez reżysera kina jako pozbawionego dydaktyzmu spektaklu, którego rolą jest budowanie emocji. Odkłada więc ironię, by pozostawić widzów, wreszcie skłonnych do empatii, samych z bohaterką. Nareszcie nagą.

Hard Truths

Rok: 2024

Kraj produkcji: Wielka Brytania, Hiszpania

Reżyseria: Mike Leigh

Występują: Mariane Jean-Baptiste, Michele Austin, David Webber i inni

Ocena: 4/5

4/5