Choreografie mykoróżnorodności – recenzja spektaklu „Grzyby”

Spektakl Teatru Powszechnego Grzyby autorstwa Weroniki Szczawińskiej i Piotra Wawera jr aranżuje rodzaj dziwacznej przestrzeni terapeutycznej, jednocześnie wstrząsa ustanowionymi granicami możliwości i nie-możliwości porozumienia. Życie grzybów jest wielorakie i kolektywne, a to, co Anna Tsing nazywa „niesfornymi krawędziami” grzybowej asocjacji, zdradza fakt ich skomplikowanej nadmiarowości i tego, że zawsze jest ich za dużo. Z przekonania, że grzyby są wszechobecnym gatunkiem towarzyszącym, wynika, że nigdy nie funkcjonują jako osobne istoty1. Teatralna mykoterapia każe zatem na nowo przemyśleć kategorię „osoby”. Nie bez powodu uczestnicy zainicjowanej sesji mykoterapeutycznej na początku losują nazwę grzyba, by następnie w geście utożsamienia przyjąć ją w ramach spotkania. Każdy z uczestników wnosi na terapię swoje indywidualne udręki tylko po to, żeby w toku nieporozumień – zawiesić poczucie rozczarowania sobą na rzecz zespolenia w obrębie różnic.

Prowadzący terapeuta Łysiczka (Grzegorz Falkowski) początkowo polega na tradycyjnych dla terapii grupowych sposobach dyskursywizacji lub „praktykach opowiadania”, ale metoda z przekazywaniem sobie grzybka (kto dzierży maskotkę, ten przemawia) ewidentnie nie znajduje odzwierciedlenia w empirii, doprowadzając do przekrzykiwania się zamiast wylewnej rozmowy opartej o dialog lub wymianę monologów. Scena gromadzi prawdziwy miszmasz osobowości, kolejno konfrontuje ze sobą: wybuchowego, przesiąkniętego korpomową Rydza (Mamadou Góo Bâ), neurotyczną i rozczarowaną farmakoterapią Purchawkę (Natalia Lange), entuzjastę czakr i duchowości ezoterycznej Borowika (Oskar Stoczyński) oraz szukającą małoinwazyjnego sposobu na pozbycie się grzybicy Kurkę (Maria Robaszkiewicz). Każda z postaci kryje w sobie spory ładunek komizmu, lecz przede wszystkich wyśmiany zostaje ich instrumentalny stosunek do procesu terapeutycznego – jedni chcą zabawić się z psylocybiną, drudzy przyszli z nadzieją na otrzymanie gotowych rozwiązań lub po orzeczenie dla pracodawcy. Między tym, co swoje, a tym, co odrębne, niemożliwe jest wyznaczenie klarownej linii podziału. Obciążone różnicą sposoby doświadczania wywołują splot „przypadkowych spotkań”, spośród których wyłania się obraz heterogenicznej wspólnoty nieustannie współtworzonej w interakcjach. Konwencjonalność konfesyjnego skryptu terapii szybko została powściągnięta, bo podatne na zranienia ciało w relacji do innych bytów jest najbardziej zajmujące. Jeszcze przed rozpoczęciem rozmieszczone na scenie typy krzeseł – od dmuchanej piłki do skakania, przez oklejony na biało fotel bujany, po futrzasty stołek barowy – miały swoje przydzielone miejsca, a rozsypany na środku piach układał się w rozpoznawalne kształty, z dalszym trwaniem mykoterapii całość poddała się rekompozycji. W miejscach rozpadu przedmioty utraciły swą pierwotną funkcję (zarówno tę związaną z siedzeniem, jak i poręczność bycia rekwizytem), a ich układ zamienił się w tętniącą życiem, zdeindywidualizowaną przestrzeń potencjalności, „nieskalaną” już wpływami świata zewnętrznego. Uczestnicy terapii dokonują w tym miejscu przełomu: zaczynają wyłazić z własnych skorup zobojętnienia oraz jednocześnie przestają między sobą rywalizować i zabiegać o atencję. Transowa, psychodeliczna aura wyraźnie przenika tę część spektaklu, sprawiając, iż czujemy się jak ochotnicy wybrani do wzięcia udziału w imaginacyjnym eksperymencie myślowym2. Zmiana optyki podyktowana autosugestią „bycia na haju” (grzybnia jest wszędzie, a więc też w pitej wodzie) umożliwia wyzwolenie się z więzienia solipsyzmu. Bycie, poruszanie się i myślenie stają się aktami splątania. Wymieniane na jednym wdechu łacińskie nazwy grzybów, bełkotliwość rytmicznych fraz oraz repetytywnie urywanych anegdot niejako „unieważniają” językowe manifestacje dyskursu terapeutycznego. Uwrażliwianiu na względny charakter pilnie strzeżonych granic towarzyszy jednocześnie melancholijne odczuwanie własnej znikomości oraz tymczasowości (cały ludzki żywot z perspektywy grzyba jest chwilą na złapanie oddechu), lecz nigdy nie spycha ono człowieka w nieważność. Jakkolwiek trudno odnaleźć się w tak różnych porządkach, na pewno jest to zachęta do podejmowania starań (jak sądzę nawet tych skazanych na porażkę, kiedy coś pomimo dobrych chęci „poszło nie tak”). Aktywność zabawowa zwabiła mnie w sidła rozregulowanej „żywej teraźniejszości”. Zawrotne tempo scenicznego dziania się odsyła do percepcyjnego rozedrgania, skromnota rekwizytów pozwoliła zatem skupić się na relacyjności – skłania do zamknięcia oczu i oddania się błogiemu nastrojowi medytacji.
Spektakl nieśmiało kładzie podwaliny pod utopijną wizję ludzko-nieludzkiej metawspólnoty, która opierałaby się na relacjach symbiotycznych, a więc w przeciwieństwie do konkurencji i darwinowskiej walki o byt, działałaby na zasadzie współpracy i odnoszenia obopólnych korzyści. Mniej więcej po upływie godziny scenografia Marty Szypulskiej zaczyna się zacieśniać, zbliżając do siebie współuczestniczące w sesji ciała. Eksplorowanie przepuszczalności i porowatości materialnych granic pozwala unaocznić współbycie oraz dynamikę chwilowego pojednania. Spadający z sufitu płócienny daszek zamyka od góry bohaterów, tworząc coś na wzór zagęszczonego podglebia lub systemu korzeniowego. Różnego typu nieregularności i wypukłości wystające z dziurawego, widziane od góry płótna przywodzą na myśl rosnące pod ziemią, przebijające się na wierzch grzyby. Operując szeregiem podobnych środków, Donna Haraway zachęcała do „myślenia mackami” (tentacular thinking), do takiej modalności pojmowania, która uwzględnia także interesy wszystkiego, co (nie)widoczne, choć konieczne dla funkcjonowania ziemskiego ekosystemu3. Wyłaniająca się praktyka sceniczna jest z konieczności spekulatywna – drogą wszechobecnej emergencji nie każe kontrolować przebiegu surrealnej sytuacji wywłaszczenia z czasu i przestrzeni. Ukonstytuowane wydarzenie w swojej nie-całkiem-skończoności stawia człowieka w roli współ-aktora, który nie tylko jako jedyny przejawia zdolność do działania. Mackowate myślenie może zaistnieć poprzez bezpośredni kontakt fizyczny i współodczuwanie. Bliskie sąsiedztwo splecionych ze sobą kończyn pracuje na rzecz wyobrażenia grzybni jako sieci porastającej las. Sceniczny obszar styku rozmaitych form bycia kwestionuje wyobrażenie osobności: jesteśmy częścią, a nie samoistnym, żądnym dominacji elementem kierowanym ambicjami podporządkowania. Żadna z artystycznych indywidualności nie chce dominować nad drugą, wyzbywają się one własnych temperamentów, stapiają się z pozostałymi, niczym przypadkowe zarodniki kiełkują pod powierzchnią, oplatają cząsteczki gleby i korzenie roślin lub bytują wewnątrz organicznych szczątek. Bliskość, z jaką obserwujemy wijące się sylwetki, tarzające się w rozmokłym piasku, tematyzuje przy pomocy choreograficznej notacji szczególne współistnienie oraz wzajemną współzależność. Skromna, lecz znakomicie przemyślana scenografia pośredniczy między poza-ludzkimi skalami przestrzennymi i czasowymi, umieszczając widownię na jej marginesach. Nietypowa terapia zainicjowana w Grzybach miała więc zadziałać jako rodzaj pryzmatu gwarantującego zmianę świadomościową, ukierunkowaną na uruchomienie innego typu wyobraźni. Poza potraktowaniem grzybów jako roboczej figuracji dla partnerstwa i niehierarchicznej wielości możemy również zadać sobie pytanie, czy możliwe jest uczestnictwo w przyziemności grzybowej kondycji poprzez radykalną redefinicję kategorii „działania”. Co jeszcze możemy dostrzec w grzybach i ich odmowie zniknięcia i rozkwicie w niesprzyjających okolicznościach, w potencjale do obalenia antropocentrycznych epistemologii dotąd uznawanych za oczywiste?
Patryk Ciesielczyk
Patryk Ciesielczyk

Grzyby

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Weronika Szczawińska, Piotr Wawer Jr

Występują: Grzegorz Falkowski, Mamadou Góo Bâ, Natalia Lange i inni

1 Zob. A. Tsing, Krnąbrne krawędzie. Grzyby jako gatunki towarzyszące, przeł. M. Rogowska- Stangret, [w:] Feministyczne nowe materializmy. Usytuowane kartografie, red. O. Cielemęcka i M. Rogowska-Stangret, Lublin 2018.


2 Jak słusznie zauważyła Rosi Braidotti: „Znalezienie adekwatnego języka dla postantropocentryzmu wymaga zaangażowania zarówno zasobów wyobraźni, jak i krytycznej inteligencji. Upadek podziału na naturę-kulturę oznacza, że musimy wymyślić nowy słownik, z nowymi figuracjami pozwalającymi na odniesienie się do elementów naszej posthumanistycznej, ucieleśnionej i osadzonej podmiotowości”. Zob. R. Braidotti, Po człowieku, przeł. J. Bednarek, A. Kowalczyk, Warszawa 2014, s. 174


3 D. Haraway, Staying with the Trouble. Making King in the Chthulucene, Londyn 2016, s. 30–57.