Na koniec świata i jeszcze dalej – recenzja filmu „Grand Tour”

Kiedy Miguel Gomes odbierał w maju zeszłego roku nagrodę za reżyserię Grand Tour w Cannes, podziękowania złożył na ręce nie tylko współpracowników, ale i całego kina portugalskiego. Wyróżnienia tego typu są w końcu stosunkowo rzadkie w przypadku kraju Camõesa. Jego klasykom niezasłużenie trudno jest również zasiąść w pierwszych rzędach kanonu. Natomiast twórca Tabu osiągnął już jakimś sposobem tę renomę międzynarodową, że po seansie jego najnowszego filmu mogliśmy – i to nie w tonie zadymionych intelektualistów, ale na wielkiej wypełnionej po brzegi sali – krzyknąć jednym głosem: „typowy Gomes”.

Już „na sucho”, po zerknięciu na materiały promocyjne czy pion techniczny, Grand Tour wyglądał na wyjątkowe zjawisko w karierze reżysera. Oprócz kadrów, które ewokują skojarzenia zarówno z Tabu, jak i pozostałymi, kolorowymi filmami, Gomesowi udało się zebrać praktycznie wszystkich dotychczasowych współpracowników z wyjątkiem Carloto Cotty. Kiedy rozmawialiśmy w lipcu o tej osobliwości, odpowiedział jednak, że taki mariaż związanych z nim nazwisk to raczej wynik pandemicznych okoliczności i różnego rodzaju zakrętów na produkcyjnej drodze niż starannie przemyślanej konwencji. Wciąż natomiast projekt ten wypada niczym grand tour po różnych fazach jego twórczości. Za scenariusz obok reżysera odpowiadają zarówno Maureen Fazendeiro, z którą stworzył poprzedni film – znakomite Dzienniki ewoinpreis (2021, NASZA RECENZJA), jak i Mariana Ricardo – współscenarzystka wszystkich projektów Gomesa z wyjątkiem debiutu, oraz Telmo Churro – jego zabrakło za to jedynie przy  Dziennikach… – a także po raz pierwszy Babu Targino. Kamerą kierują w różnych częściach filmu: Rui Poças (stały współpracownik Gomesa czy João Pedro Rodriguesa), Sayombhu Mukdeeprom (operator m.in. Apichatponga Weerasethakula i Luki Guadagnino) oraz debiutujący Gui Liang.

Punktem wyjścia do historii przedstawionej w Grand Tour był fragment książki Williama Somerseta Maughama. Rzucona tam anegdota, prozaiczny komizm, ale i skryta między słowami melancholia, zaintrygowała Gomesa na tyle, że postanowił poświęcić jej osobne dzieło. Filmowa opowieść w dwóch rozdziałach łączy losy skrajnie różnych Edwarda (znany z Tysiąca i jednej nocy Gonçalo Waddington o twarzy jakby z innej epoki) i Molly (czarująca Crista Alfaiate – Gomesowa Szeherezada czy rodzynka w trio z Dzienników ewoinpreis), którzy mają wziąć ślub. Zapowiadają się na taką parę, co by się człowiek po latach zastanawiał, jakim cudem ci ludzie przetrwali razem choćby dzień. Apatyczny tchórz chyba też się tego uczucia boi, gdyż ucieka przed trzpiotliwą narzeczoną o wybornym śmiechu przez krajobrazy Azji: od Birmy, przez Tajlandię, aż po Wietnam, i taka gra w ciuciubabkę wyznacza tempo ekranowych wycieczek. Typowy Gomes. Zabawy z ontologią diegezy nie są mu obce, więc Edward i Molly podróżują tak naprawdę po studiu filmowym, wysadzanym epokową wykończeniówką i bujną roślinnością. Od sztucznego charakteru świata przedstawionego Gomes nie ucieka: bohaterów oświetla mocna żarówa, a ziarnistość szesnastki w parze z achromatyczną paletą wypada niemalże baśniowo. W ostatnich scenach król się już ostatecznie rozbiera, ujawniając cały produkcyjny anturaż na czele z kamerą. Po prostu Gomes. Tego typu prztyczki w nos widza są mu bardzo bliskie. Swój afekt w stronę teatru i jego dumnie performowanej samoświadomości inscenizacyjnego charakteru wydarzenia celebrować jak najbardziej na ekranie uwielbia – wiadomo nie od dziś.

Wszystkie fascynacje Portugalczyka odsłonięte zostają w Grand Tour jak karty we wróżbiarskim rozdaniu, do którego siada Molly. Reżyser jest u niego lalkarzem, swawolnie konstruującym z aktorów i widzów swój prywatny kabaret. Korzysta z dobrodziejstw slapsticku, nawiązując do tej tradycji w montażu czy sposobie prowadzenia postaci (prym wiedzie w tej kwestii Crista Alfaiate), rozszczepia pocztówkowe kadry z audialnym krajobrazem, miesza języki. Nie trzyma się kurczowo również jednej palety barw. Porządkami czasowymi bawi się niczym klocuszkami w kostce Rubika. Jest przy tym zarazem efektowny i hipnotyzujący. Typowy Gomes. Rysuje sentymentalną opowieść na interkulturowej karcie, składając hołd komediowym tradycjom od amerykańskich zabaw absurdem, po portugalskie ucztowania z Diogo Dórią w roli dania głównego. Oto taki nasz Portugalczyk dla masowej publiki z całym dobrodziejstwem swego filmograficznego inwentarza.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Grand Tour

 

Rok: 2024

Kraj produkcji: Portugalia

Reżyseria: Miguel Gomes

Występują: Crista Afalaite, 

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 4/5

4/5