Kino food porn od dawna zajmuje ważne miejsce w kinematografii azjatyckiej. Polska publika mogła się z tym nurtem zapoznać chociażby przy okazji sekcji Kino ze smakiem na festiwalu Pięć Smaków w 2020 roku czy też seansu serialu Hirokazu Koreedy dla Netflixa – Makanai: W kuchni domu maiko. O wiekowości nurtu świadczy chociażby kultowe Tampopo Juzo Itami z 1985 roku. Nic zatem dziwnego, że wzrost popularności kulinarnych produkcji na zachodzie, na fali sukcesów Ugotowanego z Bradleyem Cooperem, Punktu wrzenia czy Menu doprowadził w końcu do połączenia amerykańskiego kapitału z azjatyckim wyczuciem. Pytanie, czy nie wyszedł z tego zakalec?
Teoretycznie mieliśmy tu wszystkie składniki na sukces. Za reżyserię odpowiadał Sitisiri Mongkolsiri, który zaprezentował talent do łączenia artystycznych ambicji z gatunkową rozrywką w Krasue: zimne tchnienie [NASZA RECENZJA]. Co prawda tym razem Mongkolsiri nie odpowiadał za scenariusz. Wybrany do tej roli Kongdej Jaturanrasamee w swoim CV ma uznane w kraju i za granicą tytuły, takie jak P-047 i Nasze miejsce. Także zapowiadany mariaż thrillera z pornografią pociągającego gotowania brzmiał niezwykle smakowicie.
Oto jest Aoy (w tej roli nominowana do Złotego Konika za Happy Old Year Chutimon Chuengcharoensukying), dwudziestoparoletnia dziewczyna, która nie może odnaleźć się w realiach szalejącego tajskiego kapitalizmu i rozwarstwienia społecznego. Pracuje na stoisku ze street foodem należącym do jej ojca, a wolny czas spędza, żaląc się ze znajomymi na niesprawiedliwość losu. Baśniowym księciem na białym koniu okazuje się Tone (Gunn Svasti), który olśniony jej talentem proponuje dziewczynie pracę.w prestiżowej kuchni Hunger prowadzonej przez Szefa-Celebrytę Paula (Nopachai Chaiyanam znany z głównej roli w Headshot: Mroczna karma Pen-Eka Ratanaruanga), gdzie jest zastępcą drugiego kucharza.
W filmie wyróżniają się dwa tematy. Tym wyniesionym na pierwszy plan jest kwestia ceny sukcesu oraz sensu sztuki i bycia wiernym samemu sobie w rzeczywistości, w której wszyscy hołdują iluzjom. Wykwintna kuchnia zostaje tu sprowadzona do roli świadectwa statusu, a zupka instant równa jest wybitnemu daniu, jeśli tylko zostanie podana w odpowiednim entourage’u. W świecie zawładniętym przez symbole pozycji społecznej prawda staje się niechcianym i irrelewantnym bękartem. I to jedna prawda o Głodnych; film będący kolejnym przejawem netflixowej globalizacji kina, ujednolicania smaków w imię boga Mamony. Produkcja zrealizowana z zaokrąglonymi krawędziami, tak by trafiać do widza masowego, niezależnie od tego, czy mieszka w Portland, Bolesławcu, czy Seulu. W iście postmodernistycznym duchu sztuka komentuje komercjalizację samej siebie, a publika otrzymuje odgrzanego kotleta (chociaż wciąż znacznie smaczniejszego niż to, co zaserwował Disney jesienią).
Jednak zakończenie tekstu w tym miejscu nie byłoby uczciwe dla twórców. Jest tu jeszcze ta druga warstwa. Latająca Kuchnia Szefa Paula stanowi tak naprawdę leksykon patologii elit współczesnego, rządzonego przez juntę Królestwa Tajlandii. Ich klientela jest mnoga. Od oderwanych od rzeczywistości starych generałów, którzy wraz ze świtą po posiłku na rękach i ustach będą mieli krew z wściekle czerwonego sosu; przez żyjących poza restrykcyjnym antynarkotykowymi przepisami nastoletnich krypto-milionerów, po zatopioną w długach wyższą klasę średnią oraz egzystujące poza rzeczywistością t-poperki [o których opowiadał film Nawapola BNK48: Dziewczyny nie płaczą (NASZA RECENZJA)]. Patologiczne bogactwo kontrastuje z biedą, przepełnionymi szpitalami z gargantuicznymi rachunkami, wiecznie niedożywionymi szarymi ludźmi, brakiem jakichkolwiek nadziei na stabilną przyszłość bez przydarzenia się cudu. Koszta jednego posiłku bogacza przewyższają wielomiesięczną wypłatę pracownika usług. Duet Mongkolsiri–Jaturanrasamee korzysta ze swoistego międzynarodowego immunitetu, by bez obaw o cenzurę i skasowanie projektu napiętnować systemowe patologie swojej ojczyzny. Symboliczny staje się zatem tytuł. Głodni odnosi się tu nie tyle do młodych kucharzy, którzy łakną zawodowego sukcesu, a do dosłownego głodu. Głodu wolności mieszkańców, nieskrępowanego głosu artystycznego, możliwości awansu społecznego. A w końcu po prostu głodu ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na smaczny i wartościowy posiłek.
Globalna obecność streamingów może zatem dawać filmowcom niezwykłą okazję niezależnego przebicia się do ojczystych i światowych mas. Nic więc dziwnego, że junta w Bangkoku próbuje temu zapobiec. W marcu tajski internet i świat kultury obiegły kontrowersje wokół zmian wprowadzonych w nagrodach Suphannahong, najważniejszych tamtejszych filmowych wyróżnieniach. Wprowadzone wymogi wymagały m.in. szerokiej dystrybucji w 5 z 6 regionów kraju oraz zebrania publiki przynajmniej 50 000 widzów, co efektywnie wykluczało arthouse oraz produkcje serwisów streamingowych. W wyniku tych zmian o laury, a co za tym idzie większą rozpoznawalność oraz prezencję medialną w ojczyźnie, nie mogła się ubiegać m.in. Anatomia czasu, pokazywany w Wenecji i nagrodzony na Pięciu Smakach dramat o wydarzeniach z lat 50. w tym kraju. W wyniku bojkotu wydarzenia przez twórców zmiany zostały cofnięte, ale całe to zamieszanie pokazuje kolejną próbę zamachu na wolność kina w tym kraju.
Wielkanocna premiera Głodnych zdaje się być wybrana idealnie. To niezwykle przystępny film z powalająco smakowitymi scenami przyrządzania wspaniałych potraw. Dzięki dość schematycznemu kręgosłupowi narracyjnemu nadaje się dla całej rodziny, by każdy coś mógł z tego posiłku wyciągnąć. Jednocześnie niestety nie da się przeoczyć pewnych wad produkcji, jak nadmierna dramatyczność, wspomniane usilne podpieranie się zgranymi kliszami czy dość reakcyjny finał, jakby cmok w policzek dla miejscowej cenzury. Danie sycące, acz niedoprawione.
Głodni
Tytuł oryginalny: Hunger
Rok: 2023
Kraj produkcji: Tajlandia
Reżyseria: Sitisiri Mongkolsiri
Występują: Chutimon Chuengcharoensukying, Nopachai Chaiyanam, Gunn Svasti Na Ayudhya i inni
Dystrybucja: Netflix
Ocena: 3,5/5