Wszystko jest osobiste i polityczne. Wywiad z Gáborem Reiszem – Nowe Horyzonty 2024

Najnowszy film Gábora Reisza niecały rok temu wyjeżdżał z Wenecji z nagrodą za najlepsze dzieło konkursu Orizzonti. Teraz węgierski reżyser zwyciężył w Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty.
O Wytłumaczeniu wszystkiego, spolaryzowanych Węgrzech, oglądaniu siebie samego na ekranie i wielu innych kwestiach z twórcą rozmawia Julia Palmowska.

To Twój pierwszy raz we Wrocławiu?

Tak. Mój pierwszy raz we Wrocławiu i w Polsce z filmem. Byłem tu kilka razy, ale zawsze rekreacyjnie. Miasto bardzo mi się podoba. Z 10 lat temu byłem w Krakowie i też się zachwyciłem, więc muszę tu jeszcze pochodzić. Dlatego też nie planuję oglądać filmów. Siedzenie w ciemnej sali, kiedy jesteś w takim miejscu, wydaje mi się zmarnowaniem okazji.

Jak dotąd polskich kin nie ominął żaden Twój film, więc jesteś nazwiskiem znanym już naszym widzom. Przejdźmy zatem do Wytłumaczenia wszystkiego, który tutaj bierze udział w konkursie głównym. To historia o dorastaniu w spolaryzowanych politycznie Węgrzech. Zaczęło się od dorastania czy od polityki?

Zaczęło się chyba jednak od polaryzacji. W 2020 roku wróciłem do domu z demonstracji na moim uniwersytecie. Wybuchł wówczas skandal związany z rządowymi reformami w systemie edukacji. Studenci rozpoczęli siedemdziesięciodniową blokadę. Zaangażowali się również artyści, reżyserzy, ogólnie ludzie, dla których ta sprawa była ważna, wstawili się za studentami. Po pierwszym tygodniu media rządowe zaczęły nazywać ich „lewackimi”, „lewicowymi” itd. Nadali im wyraźną stronę polityczną, kiedy na początku chodziło po prostu o edukację. Strasznie się to oglądało. Coś, co jest tak blisko. Wróciłem do domu i po prostu miałem pomysł na film, jego logline. Zaczęliśmy więc pracować z moją współscenarzystką Évą Schulze nad tą koncepcją. Éva była zresztą kiedyś moją nauczycielką i mentorką.

To dość podobne do sytuacji w Polsce. Centroprawicowi liberalni demokraci nazywani są lewicowymi, bo przeciwstawiają się jeszcze bardziej konserwatywnej stronie.

Myślę, że to się dzieje po obu stronach. Oczywiście, że po ponad czternastu latach reżimu Orbána nasze doświadczenie takich sytuacji pochodzi głównie ze strony prawicowej, ale wciąż widzę, że opozycja wielokrotnie robi to samo.

Upraszczanie zawsze w cenie. Skoro jesteśmy już przy Węgrzech i polityce, to porozmawiajmy o tym, jak węgierskie kino portretuje sprawy polityczne. Mam wrażenie, że w tej kwestii jesteście mocno eleganccy. Politykę widać u każdego zawsze i wszędzie, ale nigdy w postaci chamskich manifestów. Z czego to właściwie wynika?

Tak naprawdę to nie wiem. Myślę, że może nie mogliśmy się jakoś dobrze nauczyć takiej kultury, tego, jak się żyje w demokracji, to wszystko przebiegło bardzo szybko. Mam wrażenie, że kino węgierskie nie zmieniło się za bardzo po upadku reżimu w 1989 roku. Wydaje mi się, że to wciąż jest jakiś nasz temat tabu. Uważam, że wszystko jest polityczne. Kiedy mamy scenę w szpitalu, sposób jego funkcjonowania i reprezentacji wiąże się z systemem, więc tego się nie da uniknąć. Być może dlatego, kiedy studiowałem film, każdy w mojej klasie miał problem z tym, że my zawsze kłamiemy. W 1989 był pewien trend, że każdy węgierski reżyser chciał zrobić film w stylu hollywoodzkim, nie myśląc za wiele o tym, że nie chodzi tu tylko o sposób produkcji, scenografię i inne takie elementy, ale przede wszystkim o postacie i ich charaktery. Coś strasznego się stało. Nie wiem dlaczego. To pewnie związane także z Narodowym Funduszem Filmowym, który ma powiązania z rządem. Teraz to już całkowicie jasne. Politycy często jawnie komentują w oburzeniu, z jakiego powodu mają finansować kogoś, kto jest z opozycyjnej strony.

A Twoja historia z finansowaniem z Funduszu?

Mój debiut był filmem absolwenckim. Dostałem pieniądze na krótki metraż, ale rozrósł się do takich rozmiarów. Drugi film miał finansowanie Funduszu, ale wtedy ten system wyglądał trochę inaczej. Przed Wytłumaczeniem wszystkiego miałem projekt, który rozwijaliśmy przez rok. Kiedy złożyliśmy wniosek o finansowanie i został odrzucony, zdecydowaliśmy się zająć tym pomysłem.

"Wytłumaczenie wszystkiego" (2024)

Historie z tego filmu: kwestia egzaminu, relacji z nauczycielem i ojcem, mają w sobie coś zasłyszanego czy może raczej autobiograficznego?

Większość to jakieś personalne doświadczenia. Kiedy miałem jakiś fundament pod ten film, który jest zupełnie fikcyjny, i zacząłem go pisać, uświadomiłem sobie, że te postacie mają jednak coś z mojego świata: główny bohater to ja, ojciec to mój ojciec, nauczyciel jest jakimś połączeniem kilku znajomych. Zazwyczaj pracuję właśnie w ten sposób. Nawet kiedy na początku podejmuję decyzję, że to nie będzie nic osobistego, tak ostatecznie wychodzi. Tutaj było podobnie. Rok przed rozpoczęciem prac nad filmem zmarł mój ojciec, więc poczułem, że to jest jakieś moje narzędzie komunikacji z nim.

Wytłumaczenie wszystkiego jest moją ulubioną rzeczą, jaką zrobiłem. Tutaj faktycznie jestem zadowolony z tego, jak to wyszło. Podobnie miałem przy debiucie. Najdalej zdecydowanie czuję się od Najgorszych wierszy świata. Być może po prostu trudno ogląda się siebie samego na ekranie.

Jesteś podpisany przy Wytłumaczeniu… nie tylko jako reżyser i scenarzysta, ale również jako jeden z montażystów czy współtwórca muzyki.

Zmontowałem pierwszą wersję filmu w miesiąc. Cały czas nad tym siedziałem. Wstawał świt, a ja dopiero koło 7:00-8:00 kładłem się spać. Podobało mi się to. Rzadko kiedy jestem w pełni usatysfakcjonowany swoją pracą, ale tutaj wychodziłem z tego etapu zadowolony. Miałem pierwszą wersję i mogłem usiąść ze współpracownikami do rozmów, co się tu nie klei i jak to poprawić.

Skoro w tylu funkcjach się sprawdziłeś i masz też doświadczenie grania głównej roli w swoim poprzednim filmie, nie mogę nie zapytać, czy nie chciałeś tutaj tego powtórzyć.

Absolutnie nie. To była świetna zabawa, ale i poczucie jakiejś dużej odpowiedzialności. A już najgorszy moment przyszedł przy montażu. Siedzisz, tygodniami patrząc na swoją idiotyczną twarz. Nie można się skupić. Ale doceniam to doświadczenie. Grałem siebie, nie jestem przecież w końcu aktorem.

Kiedy oglądałam Twój najnowszy film, od razu pomyślałam o Czas stanął w miejscu Pétera Gothára. Miałeś to może w głowie podczas prac nad Wytłumaczeniem wszystkiego?

Każdy kocha ten film. Ja również. Na zajęciach na uniwersytecie wszyscy się nim zachwycaliśmy. W Najgorszych wierszach świata faktycznie widzimy bardzo dosłowne nawiązania do filmów Gothára, ale w tym przypadku pewnie to się stało dość organicznie. Na początku prac nad projektem zazwyczaj oglądam bardzo dużo różnych filmów, szukam inspiracji, siadam do tego wraz z operatorem, scenografem czy producentem i rozważamy różne opcje. Tutaj nie mieliśmy na to czasu. Zaczęliśmy prace nad scenariuszem w grudniu 2021 roku. Pierwsza wersja była gotowa w okolicach marca i kwietnia. W lipcu, po moim weselu, zaledwie kilka dni później ruszyliśmy poszukać lokacji. Musiałem jakoś szybko skończyć skrypt. 

Na początku sierpnia zaczęły się zaledwie dwudziestodniowe zdjęcia i tak to wyszło. Natomiast był to bardzo szybki proces, bez aż tak analitycznego podejścia. Po prostu chcieliśmy to zrobić. Kristóf Becsey, operator filmu, był również bardzo zajęty tego lata, więc szliśmy z prądem, mając w głowie naszą wspólną wielką miłość do rumuńskiego kina, ale przede wszystkim węgierskiego lat 80., np. wczesnego Béli Tarra. Więc na pewno takie odniesienia można tam znaleźć, ale nie rozmawialiśmy o tym tak konkretnie. Ewentualnie kiedy chcieliśmy spróbować czegoś nowego i znaleźć porównanie, aby to wytłumaczyć. To był generalnie dość intensywny czas. Zdarzało się nam kręcić jednego dnia w pięciu różnych lokacjach, co jest totalnie pośpieszne i szalone.

Gala zamknięcia 24. MFF Nowe Horyzonty / fot. N. Ratajczyk

Jak wyglądał proces poszukiwania aktorów do Wytłumaczenia wszystkiego? Szczególnie interesujący w kontekście tempa pracy nad filmem wydaje mi się przypadek Gáspára Adonyi-Walsha. W końcu młodych aktorów podobno najtrudniej znaleźć.

Na początku pisania scenariusza nie miałem w głowie nikogo konkretnego, natomiast castingi zaczęliśmy już podczas prac nad pierwszą wersją tekstu. To oczywiście długi proces, złożony z wielu dyskusji między nami, sprawdzania chemii między aktorami itd. Najbardziej bałem się właśnie castingu do roli Ábla. Mam wrażenie, że jednak trudno znaleźć osiemnastoletniego aktora, który od razu będzie pasował. Mieliśmy szczęście, bo Gáspár pojawił się już pierwszego dnia przesłuchań, jako drugi kandydat. Przy Najgorszych wierszach świata do roli młodego Tamása Merthnera przesłuchiwaliśmy aktorów przez jakieś 7-8 miesięcy. Tutaj od razu byliśmy pewni i szczęśliwi, że udało się to tak szybko załatwić.

Wytłumaczenie wszystkiego miało już swoją węgierską premierę, więc chciałabym zapytać o recepcję filmu w Twoim rodzinnym kraju.

Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo jednak w tak spolaryzowanym kraju z takim systemem pewne rzeczy się nie zmieniają, ale widzę pewną iskierkę nadziei. Patrzę na to trochę jak na misję robienia filmów, ale tak właściwie, kiedy prezentowaliśmy go, nie zaskoczyło nas, że media rządowe o tym nie piszą. Przy Orizzonti oczywiście jakaś informacja się pojawiła, ale raczej tak przy okazji. Nie mają się czym chwalić, bo to przecież nie film finansowany przez Narodowy Fundusz Filmowy. Nie chcę mówić wszystkiego, co się wtedy działo w kwestii opinii krytyków czy dziennikarzy, ale było dość mocno. Równocześnie opozycja zaczęła mocno świętować po weneckiej nagrodzie.

Czyli sytuacja analogiczna do Zielonej granicy Agnieszki Holland, innego filmu z tej edycji Wenecji.

Mieliśmy okazję się tam poznać i porozmawiać o pewnych podobieństwach.

Kiedy Twój film staje się takim politycznym hasłem wiązanym z konkretną stroną, zastanawiasz się, na ile opinie krytyków są przyklejone do tych łatek?

Wyobrażam sobie, że to tak wygląda. Węgry to też mały kraj, wszyscy się znają. Mam więc bardzo wielu znajomych wśród krytyków czy dziennikarzy. Może wśród tych prawicowych mniej, ale gdzieś tam się tych ludzi kojarzy. To też trochę zmienia perspektywę. Pamiętam, że po premierze otrzymaliśmy dość konfundującą recenzję z mediów powiązanych z rządem. Zaczynała się od pozytywnych słów i raczej w takim tonie większość tekstu była pisana, ale co kilka zdań pojawiały się przebłyski, przez które można już było rozpoznać, co to za medium.

"Wytłumaczenie wszystkiego" (2024)

Wytłumaczenie wszystkiego – skąd właściwie ten tytuł?

To bardzo zabawne, że notorycznie tłumaczę tytuł, który podobno tłumaczy wszystko. Chciałem użyć słowa „Magyarázat” (pol. wyjaśnienie), ponieważ zawiera w sobie słowo „magyar”, czyli „węgierski”. Ta gra jest oczywiście nie do przełożenia na angielski, ale angielski tytuł to też nie moja działka, choć ma później duże znaczenie w dalszych tłumaczeniach. Choć nie dla Francuzów, oni wykombinowali L’Affaire Abel Trem.

Wytłumaczenie wszystkiego ma bardzo epizodyczną strukturę: dni tygodnia, postacie, z których perspektywy oglądamy wydarzenia. To tego rodzaju film, przy którym spodziewasz się, że co druga osoba będzie Cię pytać o Rashomon effect.

Muszę powiedzieć, że film, który został odrzucony przez Narodowy Fundusz Filmowy, też miał taką strukturę: pięć perspektyw w jednym. Chciałem zobaczyć, jak się opowiada takie rzeczy. Oglądałem dużo filmów w tym stylu, choćby Magnolię – to świetny film, ale zawsze miałem poczucie braku satysfakcji takim montażem sekwencji. Moja mentorka i współscenarzystka doradziła mi, jak do tego podejść. Powiedziała, że mam przyjść za za dwa tygodnie ze scenariuszem części Ábla, zaczynając od dnia przed egzaminem. W tamtym momencie film miał się zaczynać od dnia egzaminu. Stało się to w pewnym momencie już takie pamiętnikarskie i mocno osobiste. Pisałem w pierwszej osobie o swoim dorastaniu. Kiedy przyszło mi pisać część ojca, wiedziałem, że będę to musiał spróbować podejść do tego tą samą metodą, ale z innymi założeniami co do wyjaśnień i powodów bohatera.

Jestem dumny z tego, jak udało nam się złożyć tę strukturę. Tę nawiązania do Rashomona się oczywiście pojawiają na różnych spotkaniach czy w wywiadach, ale od tego się przecież nie ucieknie. Uważam, że struktura to mocna część mojego filmu, także cieszę się, kiedy ludzie zwracają na nią uwagę.

To też dość długi film, choć istnieje jego dwugodzinna wersja [przyp. red. pokazywana na Nowych Horyzontach] obcięta na prośbę francuskiego dystrybutora. Poszło 27 minut.

Co wyciąłeś?

Przede wszystkim fragmenty poniedziałku. To było dość proste. Obciąłem go sam i zajęło mi to tylko 2-3 godziny. Dokładnie wiedziałem, co ma iść pod nóż w razie takiej konieczności. Po premierze w Wenecji czy później pojawiały się głosy, że film jest trochę za długi w pierwszej części, więc mimo że uważam, że każdy moment tego ekranowego dorastania jest ważny, to nie miałem problemu ze skrótami.

Julia Palmowska
Julia Palmowska