Kroniki pustyni – recenzja filmu „Furiosa: Saga Mad Max” – Cannes 2024

Przed dziewięcioma laty George Miller zadziwił świat. Po serii szantażów emocjonalnych (Olej Lorenza) i filmów dla dzieci (Babe – świnka w mieście; dylogia Happy Feet) Australijczyk powrócił do autorskiej marki, która na przełomie lat 70. i 80. dała mu nieśmiertelność, a nam Mela Gibsona. Mad Max: Na drodze gniewu ustanowił niedoścignione standardy współczesnemu kinu akcji, połączył artystyczny pietyzm z powalającą choreografią i dziką nieokiełznaną kreatywnością. Czy długo oczekiwany prequel tamtej produkcji spełnił oczekiwania?

Ciągle opóźniająca się produkcja, zwiastun zmieniający co chwila natężenie barw niczym bardzo zdenerwowany kameleon, wreszcie pytanie: ale zasadniczo po co opowiadać o młodości Furiosy? Przed canneńską premierą nowego dziecka George’a Millera te wszystkie kwestie wzbudzały powszechne niepokoje i wątpliwości. To ostatnie pytanie zresztą wciąż jest aktualne. Największym problemem najnowszego Mad Maxa jest pragnienie skupiania się na budowie świata przy jednoczesnej jego banalności i marginalnym znaczeniu względem akcji. Sprawia to, że produkcja rośnie do aż 148 minut, nie dając zasadniczo nic w zamian widzowi poza wypełniaczowymi scenami oraz dość topornymi dialogami. Tak jak oryginalny Max, tak Furiosa, Immortal Joe czy Dementus są postaciami symbolami, pretekstami do wysokooktanowej rozwałki i uruchamiania samochodów, a nie jakkolwiek interesującymi konstrukcyjnie bohaterami. To oczywiście nie jest wadą, w poprzednich filmach stanowiło wręcz zaletę, jednakże sprawia, że sceny poświęcane ich młodości czy motywacjom stają się frustrującymi przerywnikami od tego, co ważne.

Prosta struktura Drogi gniewu – podróż z punktu A do B i z powrotem – została zastąpiona podziałem filmu na pięć rozdziałów prezentujących różne ważne momenty z historii wojny Dementusa z Immortal Joe. Droga nie ma już jasno ustalonych punktów początku i końca, a zmienia się raczej w dynamiczne bitwy o daną lokację, ewentualnie ucieczki i poszukiwania określonych punktów na pustyni na ślepo. Znacząco zmienia to dynamikę, zamiast ciągłej akcji przerywanej na krótkie momenty zaczerpnięcia powietrza dostajemy zasadniczo pięć połączonych odcinków serialu, każdy ze swoim wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Kij ten ma oczywiście dwa końce, z jednej strony pozwala na wprowadzenie większej różnorodności pojazdów, lokacji, taktyk, wręcz podgatunków kina akcji, przy jednoczesnym zachowaniu czytelności. Z drugiej zmusza widza do oglądania pięciu wstępów i pięciu pay-offów.

Wspomniany już Dementus, grany przez Chrisa Hemswortha villain całej produkcji, także jest niezwykle rozczarowujący. Australijski umięśniony amant po dekadzie spędzonej jako Thor na planach kolejnych komedyjek MCU zdaje się nie potrafić wyjść z charakterystycznego rodzaju bohatera zamieszkującego świat Marvela. Scenariusz kreuje Dementusa jako szalonego, acz charyzmatycznego zbrodniarza, który inspirowany starożytnością opiera swą władzę nad watahą motocyklistów na widowiskowych krwawych egzekucjach, absolutnym braku ludzkich odruchów i wahania przed torturowaniem i zabijaniem własnych ludzi, jeśli wierzy, że przyniesie mu to zysk. Dysonans powstaje jednak, gdy grający go aktor nie potrafi przestać rzucać głupich żarcików, mrugać do kamery, wspominać co jakiś czas, że on tak naprawdę po prostu pragnie szczęśliwej rodziny. Zamiast przerażający czy ciekawy staje się po prostu mdły i jakby wyjęty z całkiem innej produkcji.

Te drobne problemy na szczęście nie stoją na przeszkodzie generalnej świetnej rozrywce, jaką serwuje najnowszy obraz George’a Millera. Wbrew wypuszczonemu niedawno nowemu zwiastunowi w filmie pozostała wysoka saturacja barw podkreślająca komiksową baśniowość całości. Świetnie się to uzupełnia ze zdjęciami Simona Duggana – Nowozelandczyk mający w swoim CV m.in. Wielkiego Gatsby’ego Baza Luhrmanna oraz 300: Początek imperium tańczy z kamerą wokół pędzących motocykli i snajperskich kul, tworząc coś między komiksowym remiksem renesansowego fresku adaptującego Księgę Rodzaju a zbiorem widowiskowych cutscenek z Fallouta robionego przez Rockstar. Ponownie na najwyższym światowym poziomie stoją zarówno choreografia, jak i scenografie, w szczególności pojazdy, bronie czy pałac Immortal Joe. To wszystko buduje świat tak wizualnie przyciągający i fascynujący, że pozwalający zapomnieć o wszelkich brakach i frustracjach.

George Miller Furiosą nie przesuwa żadnych granic kina, nie zbliża się na krok do artystycznej odwagi poprzedniej części, ale też ewidentnie nie miał takiego zamiaru. Na tę produkcję najlepiej patrzeć, jak na nowe wcielenie Pod kopułą gromu – zasadniczo zbędny dla sagi spin-off, który jednak dla fanów oryginału stanowi fajną ciekawostkę i okazję do powrotu do Australii. W końcu, czy mamy jakąkolwiek pewność, że to wszystko nie są po prostu dokumenty o tym, jak wygląda interior najmniejszego z kontynentów?

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Furiosa Saga Mad Max plakat

Furiosa: Saga Mad Maxy

Tytuł oryginalny:
Furiosa: A Mad Max Saga

Rok: 2024

Kraj produkcji: Austarlia, USA

Reżyseria: George Miller

Występują: Anya Taylor-Joy, Chris Hemsworth, Tom Burke i inni

Dystrybucja: Warner

Ocena: 3,5/5

3,5/5