Wiele mówi się ostatnimi czasy o spadku poziomu koncentracji wśród najmłodszych, tiktokizacji kultury, a wieść gminna prasowych przecieków donosi o zamiarach Netflixa, by narzucać scenarzystom bardziej ekspozycyjne dialogi, przyjazne dla widzów niezainteresowanych widzeniem. W kontrze do tych wszystkich mniej lub bardziej prawdziwych strachów sadowi się niezależna europejska animacja. Po zeszłorocznym artystycznym triumfie Psa i robota Paula Bergera przychodzi pora na film jeszcze bardziej spełniony i porywający – Flow Gintsa Zilbalodisa.
Ciemny las, przestraszony czarny kotek i ich przepiękne odbicie w kałuży. Flow wita nas niczym program przyrodniczy tudzież opowieść o zagubionym na łonie niebezpiecznej natury domowym pieszczoszku. Jednak już drugie ujęcie na wypełnionej drewnianymi popiersiami dachołazów polanie, nad którą góruje monumentalny koci posąg wyrastający zza drzew, wprowadza atmosferę niepokojącego i dziwnego świata, do którego w ślad za czarnym ogonkiem przychodzi nam wkraczać. Chociaż szybko podnoszący się poziom wody i nadchodzący biblijny wręcz w swojej skali potop za chwilę zdominuje świadomość takoż dotkniętych zwierząt, jak i widzów, pytania o historię i toższamość świata tych katastrofalnych wydarzeń dalej będzie się kołatać po głowie.
W podstawowym odczytaniu Flow prezentuje się jako animowana familijna opowieść o potędze współpracy i przyjaźni mimo dzielących nas różnic. Wobec nieprzebranego żywiołu: Kapibara-kapitanka, czarny Kocur, trzymający się wcześniej z agresywną sforą Labrador, łakomy na świecidełka Lemur i pokłócony z „plemieniem” Ptak na pokładzie łódki starają się przetrwać apokalipsę. Nie jest to oczywiście spojrzenie błędne, laureat publiczności, ubiegłorocznego już, Annecy (a także trzech innych nagród najważniejszego światowego festiwalu animacji) mimo braku dialogów może być niezwykle zabawną i emocjonującą podróżą nawet dla najmłodszych dzieci, a ekstatyczne reakcje wczesnopodstawówkowej publiki podczas seansu w ramach poznańskiego AleKino! tylko to potwierdzają. Jednak sprowadzanie łotewskiego kandydata do Oscara do miana „tylko” filmu dla dzieci byłoby upupiające i krzywdzące dla wyrafinowanej wielowymiarowości dzieła autora Odległej krainy.
![](https://pelnasala.pl/wp-content/uploads/2025/01/FLOW_6-2048x1024.png)
Wciąż świeże artefakty ludzkiej cywilizacji pozostawione między piętrzącymi się pniami drzew, opuszczone miasta, absurdalne realistyczne posągi zwierząt, same drobne ssaki ewidentnie udomowione i geograficznie wymieszane (subsaharyjskie sekretarze obok południowoamerykańskiej kapibary). Te wszystkie poszlaki, połączone ze zwiastującym kolejną falę finałem, układają się w świat zatopiony w wiecznej apokalipsie. Planetę opuszczoną przez ludzkich bogów, która cierpi teraz za ich próżność lub wypala się w ogniu pożogi, by do stwórczej roli namaścić nowe plemię. Osadzając się w biblijnej opowieści o potopie oraz morskiej podróży ku utęsknionej Itace Odyseusza, dowodzona przez Łotysza ekipa tworzy gdzieś pod powierzchnią prostej przygodowej komedii niezwykle mroczną i kompleksową nieopowiedzianą historię perpetualnego Końca, jakby zinterpretowali dosłownie słowa Alberta Camusa o codziennym sądzie ostatecznym. Pod względem tej konstrukcji obcowaniu z Flow najbliżej do gier z serii Souls od From Software – w obu przypadkach nadający całemu światu sens lore podawany zostaje poprzez pojedyncze elementy scenografii i sugestie, kluczowa opowieść kryje się gdzieś w tle, schowana za błyszczącymi świecidełkami „gameplayu”.
To nawiązanie do gier komputerowych jest tu zresztą wyjątkowo na miejscu, po części przez styl animacji przywodzący na myśl swoisty miks Stray i Zeldy. Przygody zwierzęcej ekipy aż się proszą, by chwycić pada w dłoń i zacząć… zachwycać się wybitną grą świateł oraz energią promieni słonecznych. Mimo absurdalnie niskiego budżetu ledwie 3,5 mln € (dla porównania, nasz bardzo udany, lecz wizualnie znacznie mniej ambitny Smok Diplodok miał niemal dwukrotnie większe zaplecze finansowe) ekipa pod przewodnictwem Léo Silly Pélissiera (m.in. Wojny jednorożców Alberto Vázqueza czy Ivan Carewicz i zmienna księżniczka Michela Ocelota) stworzyła obraz uwodzący swoim pięknem, nawet jeśli na pojedynczych kadrach wyglądający chwilami jak gra z PlayStation 4. Cała magia Flow bierze się bowiem z ruchu, tak cząsteczek światła, jak przede wszystkim bohaterów. Większość zwierząt, nie licząc Ptaka, o którym za chwilę, niemal wcale nie zostaje tu zantropomofizowana, ich ruchy, gesty i zachowania pozostają typowo animalistyczne, wręcz fascynujące w swojej płynności i dzikości. To wszystko ciekawie współgra z podyktowanym kwestiami praktycznymi specyficznym, eklektycznym stylem wizualnym. Podczas gdy fizyka świateł i płynów jest tu wręcz fotorealistyczna, a tła i scenografie swoją szczegółowością i dopieszczeniem zawstydzić mogą największe i najbogatsze studia, projekty postaci zostały maksymalnie uproszczone, ich futra zaś zmienione w niemal płaskie tekstury ewokujące erę szóstej generacji konsol. Połączenie to automatycznie przywodzi na myśl próbę animacji poklatkowej w cyfrowo stworzonej scenerii, zabieg, na którym wizualnie polegli m.in. filipińscy twórcy wybitnego Czerwony Kapturek – prawdziwa historia w 2005 roku, jednak w przypadku Flow nie stanowił jedynie poczynionego z potrzeby oszczędności i braku warsztatu animatorów pójścia na łatwiznę. W premierującym w Cannes filmie uproszczony wygląd bohaterów umożliwił wyrafinowane zabiegi motoryczne, wpędzanie w ruch pojedynczych mięśni i prezentację zwierzęcych odruchów bez mydlącego oczy (i zarzynającego artystów graficznych) puchu sierści.
![](https://pelnasala.pl/wp-content/uploads/2025/01/Flow_14-2048x1024.png)
Fascynującym aspektem Flow jest ciągła gra między tym, co przyziemne i łatwo zrozumiałe, a mistycznym. Nikt tego nie oddaje lepiej niż postać Ptaka, wielkiego pierzastego majestatycznego stwora stylizowanego na afrykańskiego sekretarza, który już od pierwszego nawieszenia ekran jawi się jako przybysz z innego porządku. Oczywiście, sama umiejętność latania, brak przywiązania do gruntu sprawia, że dla władcy niebios apokalipsa nie jest tak znów … apokaliptyczna jak dla reszty postaci, jako jedyny także nie został on przez czynniki zewnętrzne rozdzielony ze swoimi najbliższymi. Lecz w tej śnieżnobiałej postaci jest dużo więcej obcości niż sam fakt powinowactwa z dinozaurami. W świecie oczyszczonym z ludzkich bóstw to te istoty najbliższe nieboskłonowi przejmują rolę kierowniczą, w największym stopniu zostają zantropomorfizowane, niczym Gandalf we Władcy pierścieni równie bliski hobbitom, jak i działający według innych prawideł. W Ptaku możemy więc widzieć wręcz figurę Chrystusową, jednocześnie Boga (człowieka) i człowieka (zwierzę), a odczytanie to wzmacnia metafizyczna górska sekwencja, jako żywo wyjęta z finału pierwszego tomu Mrocznych materii Philippa Pullmana, gdy bohaterowie rozpoczynają swą międzywymiarową podróż ku zemście na Królestwie Niebieskim.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Flow jest jedną z najwybitniejszych, technicznie dopracowanych, a przy tym wypełnionych znaczeniami i symboliką, animacji ostatnich lat. Geniusz tego filmu objawia się także w jego absolutnej uniwersalności, pozwalającej na dobrą zabawę i wyciąganie własnej treści każdemu widzowi, niezależnie od jego wieku, wykształcenia, bystrości czy oczekiwań wobec kina. No może jeden wniosek będzie uniwersalny, jak ktoś zawsze jest dupkiem, to nie warto dawać mu kolejnej szansy, niezależnie jak słodko by nie kręcił ogonkiem.
![Marcin Prymas](https://pelnasala.pl/wp-content/uploads/2023/02/Marcin-Prymas.png)
![](https://pelnasala.pl/wp-content/uploads/2025/01/FLOW_PLAKAT-POLSKI.png)
Flow
Rok: 2024
Kraj produkcji: Łotwa
Reżyseria: Gints Zilbalodis
Dystrybucja: So Films
Ocena: 4/5