Pewien maraton kina szpiegowskiego powoli się kończy. Po 30 latach bieg Toma Cruise’a w celu uratowania świata ma metę, choć co jakiś czas aktor wraz z reżyserem Christopherem McQuarriem budują napięcie wśród fanów, mówiąc w wywiadach, że wiele historii jest jeszcze do opowiedzenia. Zatrzymajmy się jednak przy aktualnym stanie rzeczy, że Mission Impossible: the Final Reckoning to zwieńczenie serii, redefiniującej od trzech dekad pojęcie filmu akcji oraz przekraczającej granice chociażby w dziedzinie kaskaderskich choreografii.
Wszystko zaczęło się od Briana De Palmy i jego pomysłu na filmowy reboot serii o IMF (Impossible Missions Force), która przede wszystkim w latach 60. święciła swoje sukcesy na srebrnym ekranie. Zresztą to Tom Cruise, zagorzały miłośnik serialu, wyszedł podczas kolacji w latach 90. z propozycją do twórcy Człowieka z blizną, żeby usiadł na stołku reżyserskim, będąc zainspirowany jego poprzednimi projektami. Amerykański twórca zaproponował dosyć odważną, nieco pastiszową wizję, gdzie ciężar postawiono przede wszystkim na widowisko, efekty specjalne oraz spektakularne sceny akcji. Fabuła stała się tylko tłem dla sekwencji, gdzie swoje życie na szali – w rzeczywistości oraz w filmie – stawiał hollywoodzki aktor. Trzy kolejne części – autorstwa Johna Woo, J.J Abramsa oraz Brada Birda – to raczej mało angażujące pozycje, zwykle stawiane przez fanów na ostatnich miejscach w rankingu sagi o Ethanie Huncie. Wszystko zmieniło się wraz z przejęciem pałeczki przez Christophera McQuarriego, który znalazł wspólny język z główną gwiazdą serii. Ich współpraca zaowocowała jednymi z najlepszych widowisk kina szpiegowskiego w historii.
Na ostatnie podrygi franczyzy głównym antagonistą została sztuczna inteligencja, zwana potocznie Bytem – wróg tak silny, że finał został rozłożony, jak wiele obecnie zakończeń różnych serii w kinie – na dwie części. Akcja Mission Impossible: the Final Reckoning zaczyna się kilka miesiący po swojej poprzedniczce. Ethan ścigając swoje życiowe nemezis, Gabriela, wpada w pułapkę wroga podczas balu organizowanego w ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Tam dowiaduje się, że klucz, który otwiera sejf z kodem źródłowym Bytu, może kontrolować sztuczną inteligencję wraz z pomocą „króliczej łapy” – broni skradzionej dla handlarza bronią Owena Daviana (Philip Seymour Hoffman) w celu uratowania swojej ówczesnej ukochanej Julii. Poza odkryciem prawdy o broni z trzeciej części serii, główny bohater łączy się z Bytem za pomocą specjalnej komory, gdzie doświadczamy wizji postnuklearnego świata, do którego chce doprowadzić złowroga technologia.

Sporo w finałowej części hołdu dla kina paranoicznego i amerykańskich trybunów ludowych sprzed kilku dekad – w końcu nuklearny strach to domena produkcji chociażby Johna Frankenheimera. W Mission Impossible: the Final Reckoning Związek Radziecki został zmieniony dla fabuły na sztuczną inteligencję, ale pozostali ci sami przywódcy, pocący się w grubych mundurach czy garniturach oraz prężnie głowiący się nad tym co zrobić, gdy los wielu istnień położony zostanie na szali. Każda ich debata na temat następnych posunięć bliźniaczo podobna jest do obrad w Doktorze Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę autorstwa Stanleya Kubricka. Pot na twarzach, pojawiające się z czasem obłąkanie na skutek zmęczenia i wielkiego stresu przed być może najważniejszą decyzją w dziejach świata czy też współczesne wykorzystanie doktryny wzajemnej anihilacji – to jedne z licznych nawiązań do kina oraz świata lat 60., gdzie o wszystkich strachach Ameryki zgrabnie opowiadał Sidney Lumet, a kryzysy zimnowojenne wisiały w powietrzu.
Ostatnia część przygód Ethana Hunta nie zatrzymuje się wyłącznie na kinie paranoi. To również przypowieść o pysze, która zatruwa społeczeństwa, zostawiając spalone mosty i zepsute relacje międzyludzkie. To broń silniejsza niż jakikolwiek arsenał nuklearny – determinuje nasze zamiary, stawiając kaprysy jednostki nad dobro ogółu. W finale serii znajdziemy sporo fałszywych apostołów: od Gabriela zwiastującego złe wieści, przez agentów CIA, jak zawsze zabiegających o największy kawałek tortu władzy, aż po najwyższych decydentów, u których – niczym w wielu lumetowskich narracjach – rozsądek przegrywa z namiętnościami. I to ironiczne, gdy sztuczna inteligencja, wychodząc z pozycji moralisty, oświadcza, że wszystko co umie, zawdzięcza ludziom. Szybko jednak parafrazowanie wersów Żabsona „nie nauczą mnie pokory / chcą pobić mnie, będą bić pokłony” zmieni się w tak bardzo zakorzenione w polskiej kulturze przysłowie, że „pycha kroczy przed upadkiem”.
W wieńczącym franczyzę crème de la crème duży nacisk położony został na determinizm – niczym dżingiel powraca narracja podkreślająca, że wszystkie decyzje przez ostatnie 30 lat doprowadziły bohaterów do takiego zakończenia. W efekcie w pierwszym akcie dominują retrospekcje, wyglądające niczym tani pokaz slajdów na konferencji studenckiej i mające jak najszybciej i małym nakładem sił przekazać ważne momenty z franczyzy. Sporo znajdziemy nawiązań do poprzednich produkcji na przestrzeni trzech godzin, ale błędem McQuarriego jest traktowanie widowni jako zapominalskiej – chociaż może to pokrętne wyrażenie obawy, że przebodźcowani mediami społecznościowymi szybko wchłaniamy i wyrzucamy informacje. Niestety, trąci to marvelszczyzną, lekkim boomerstwem oraz brakiem zaufania do naszej zawodnej, ale mam optymistyczną nadzieję, że nie aż tak fatalnej, pamięci.

Jednak, gdy tylko wypływamy na ocean pełen kreatywności, dosłownie i w przenośni, tym lepiej dla samej produkcji. W Mission Impossible: the Final Reckoning znajdziemy rozciągnięte do granic możliwości sekwencje akcji, podczas których rozum chłodno kalkulujący rzeczywistość przegrywa z sercem, ekscytującym się na widok Ethana Hunta dokonującego po raz kolejny czegoś niemożliwego. Niezwykle zręcznie jest to nakręcone – szerokie kadry, pokazujące nam skalę widowiska nieustannie mieszają się z klaustrofobicznymi ujęciami, gdzie sami możemy poczuć się niczym agenci IMF. Sceny w łodzi podwodnej to też chociażby biegłe operowanie elementami horroru, a sekwencje w powietrzu przypominają niedawny, doskonały Top Gun: Maverick.
Ostatnia część sagi to zmierzenie się z własnymi ambicjami i strachami twórców wobec sztucznej inteligencji i przyszłości kina. To walka ego gwiazdy serii i reżysera, żeby dokonać czegoś niemożliwego i pozostawić po sobie dziedzictwo w postaci niesamowitego, filmowego doświadczenia. Wkrada się co prawda z początku bałagan: masa ekspozycji, patetyczna muzyka podbijająca rzucane na lewo i prawo bon moty, czy też kilkusekundowe, wybijające z rytmu retrospekcje. Koniec końców to opowieść pełna wzruszeń, rollercoaster emocji wytyczający nowe granice sztuki kaskaderskiej oraz doskonałe zwieńczenie trzech dekad przygód Ethana Hunta, którym trudno będzie w najbliższych latach dorównać.
Chociaż kończąc tą recenzję, marzy mi się usłyszeć po raz kolejny, że ta wiadomość ulegnie samozniszczeniu za 5…4…3…2…1…


Mission: Impossible – The Final Reckoning
Rok: 2025
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Christopher McQuarrie
Występują: Tom Cruise, Hayley Atwell, Simon Pegg, Ving Rhames
Dystrybucja: UIP (United International Pictures)
Ocena: 3,5/5