Piekło jest puste – recenzja filmu „451° Fahrenheita”

Ponoć mamy istnieć bez książek. Ponoć tak ma być lepiej. Ponoć prościej.

W świecie przedstawionym w „451° Fahrenheita” straż pożarna zamiast gasić ogień roznieca go. I to nie w przypadkowych lokalizacjach oraz celu. Postanowieniem władzy jest spalić wszystkie istniejące książki. Ludzi zachęca się do bacznych obserwacji i donosicielstwa poprzez kolorowe projekcje i neony wyglądające jak bardziej kiczowate wersje tych z „Łowcy androidów”, a pranie mózgu następuje już od najmłodszych lat w szkołach. Na obecną politykę rządzących nie zgadza się opozycja nazywana mątwami. Są to ludzie wyznający tradycyjne wartości, czczący literaturę i niewierzący w bzdury traktujące o Benjaminie Franklinie, który założył pierwszy oddział straży pożarnej, żeby palić słowo drukowane.

Główny bohater grany przez Michaela B. Jordana (ostatnio można było go oglądać w „Czarnej Panterze”, “Creedzie” i „Fantastycznej Czwórce”) początkowo bardzo oddany idei palenia – został zwerbowany do straży już jako nastolatek – prowadzony ciekawością oraz uczuciem do nowo poznanej kobiety mątwy zmienia zdanie. Mimo bardzo jasno wyznaczonego przez przełożonych celu, nikt z twórców nie pofatygował się, aby zawrzeć w scenariuszu informację, dlaczego właściwie tak się dzieje. Guy Montag zaczyna zagłębiać się w dzieła Dostojewskiego czy Vonneguta. Przemiana bohatera to jeden z najsłabszych punktów filmu. Jako widzowie nie spodziewamy się jej, ale też następuje ona bez żadnego logicznego uzasadnienia. Postać strażaka wpisuje się w schemat osieroconego chłopca, którym zaopiekowała się władza i stworzyła posłusznego sobie pionka. Oficer ot tak zdecydował się porzucić ideały, o które walczył długi czas i które wpajano mu od najmłodszych lat. Na ekranie nie ma złożoności procesu podejmowania decyzji, wahania, wewnętrznych rozterek czy nawet chwili przemyśleń. W jednej scenie Montag wiernie wykonuje polecenia przełożonych, następnie widzimy sekwencję kłótni z szefem, aby w końcu oglądać test lojalności wobec rebeliantów. Generalizując, wszystkie postacie są nakreślone bardzo płytko, bez szczegółów psychologicznych, niuansów. Zarówno motywacja mątw, jak i władzy jest niejasna i pozbawiona uzasadnienia.

Niewątpliwie należy zwrócić uwagę na sceny pożarów oraz sekwencję otwierającą. Serce krwawi, kiedy widzi się płonące klasyki literatury i malarstwa. I tak przez dobre pięć minut jesteśmy karmieni obrazem płonącego „Fausta”, „Moby Dicka”, „Gron gniewu”, „Zbrodni i kary” czy prac Vermeera. Przez ogień trawione są dzieła powszechnie znane, zapisane w zbiorowej świadomości jako ponadczasowe. W filmie widać przekrój przez całe wieki działalności artystycznej: zaczynając od starożytnych filozofów, a kończąc na literaturze współczesnej. Tak więc pozbywanie się ich ze świata jest zamachem na kulturowy dorobek całych pokoleń. Skoro nie udało się futurystom, to może nowej straży pożarnej się powiedzie.

Mimo wątpliwej jakości produkcji nie można powiedzieć, że jest ona całkowicie bezwartościowa. Wizualizacje płonących stosów książek i ludzi pragnących oddać za nie życie skutecznie przypominają o problemie, z jakim borykamy się obecnie w naszym społeczeństwie. Mowa oczywiście o niskim wskaźniku czytelnictwa oraz odrzucaniu i deprecjonowaniu książek choćby na rzecz filmów czy technologicznych nowości. Mimo że książkowy pierwowzór wydany w latach pięćdziesiątych mógł być szokującą wizją rzeczywistości, druga już adaptacja filmowa „451° Fahrenheita” próbuje na nowo opowiedzieć historię za pomocą scenariusza, który został w przemyśle filmowym rozpatrzony z każdej chyba strony i nie wnosi nic do kina science fiction, przemysłu filmowego czy kultury masowej.

Ania Wieczorek
Ania Wieczorek

451° Fahrenheita


Rok: 2018

Gatunek: sci-fi

Reżyser: Ramin Bahrani

Występują: Michael Shannon, Michael B. Jordan, i Sofia Boutella

Ocena: 3/5