Majster po godzinach – recenzja filmu „Fachowiec”

Jason Statham to ojciec chrzestny „kina twojego starego” oraz wszelakich zabawnych, absurdalnych filmów akcji. Gdy więc do kin wchodzi kolejny z nich, moim obowiązkiem jest zbadanie tematu, zwłaszcza że poprzedni owoc współpracy z Davidem Ayerem - Pszczelarz [NASZA RECENZJA] to przejście po suchym lądzie wokół otaczającego Morza Czerwonego poważnych narracji. Niestety tegoroczny Fachowiec to odzwierciedlenie słów Heraklita, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki.

Łysa glaca i nieogolona twarz. Ten wizerunek zna praktycznie każdy, kto choć raz usiadł pewnego wieczoru do polsatowskich megahitów spod znaku wszelkich Transporterów, Mechaników, Szybkich i wściekłych czy Niezniszczalnych. Jason Statham, trochę jak niesławny Johnny Sins, wcielił się w większość zawodów świata – był, chociażby mechanikiem, pszczelarzem, naukowcem, komandosem, weteranem wojennym, właścicielem kasyna, szoferem, konwojentem, a teraz przyszło mu zostać majstrem na budowie. Wszystkie te produkcje łączył jeden mianownik – nasz główny bohater po godzinach od swojego zajęcia musiał doprowadzić kilku przeciwników do porządku, zaburzających harmonie w jego przestrzeni. Co ciekawe, sam Statham często jest najjaśniejszym punktem takich produkcji – czuć po prostu od niego ten swojski luz, zabawę kiczowatą konwencją, nawet jeśli przez cały film marszczy czoło w poszukiwaniu swoich wrogów oraz obija im mordy. Złośliwi powiedzą, że to role na tę samą nutę, ale według mnie to obecnie najlepszy aktor w kategorii b-klasowych produkcji.

Zeszłoroczna współpraca z Davidem Ayerem przy Pszczelarzu poskutkowała quasi-ironiczną wariacją o wyłudzaniu od starszych osób danych osobowych przez nachalne call center, młodocianych scammerów, a w szerszym wymiarze mocno nawiązywała do wszechogarniającej korupcji, ruchu Republicans against Trump, spamowaniu wyborców w 2020 r. wiadomościami o spisku, ingerencji CIA w wewnętrzne problemy Stanów Zjednoczonych. Jednak motorem napędowym tego filmu była zabawa konwencją, znaną chociażby z serii o Johnie Wicku, ciekawe osadzenie w obecnej rzeczywistości i naprawdę dobrze nakręcone sceny akcji. Ciężko nie uśmiechnąć się przy kolejnej dawce absurdu dostarczanej przez scenariusz Ayera i nie napawać się niesamowicie satysfakcjonującym zakończeniem.

Mogłoby się wydawać, że reżyser absolutnie paskudnego Legionu Samobójców z 2016 r. wynalazł na nowo przepis na B-klasowe kino akcji. Pierwszym i wydaje się największym błędem, który popełnił przy Fachowcu, było stworzenie filmu na serio. Wina za ten stan rzeczy leży głównie po stronie współscenarzysty, pomysłodawcy tego projektu. Sylvester Stallone w poprzednich skryptach do Rambo czy Niezniszczalnych dorzucał nie gram, ale kilogram zbędnego patosu, męczącego komentarza społecznego, ckliwych kwestii dialogowych, wręcz niepasujących do konwencji b-klasowych narracji. W Fachowcu wychodzi to na myśl przewodnia sekwencji, gdzie główny bohater o wdzięcznym imieniu Levon rozważa o swoim cierpieniu, a w tle leci francuska muzyka klasyczna. Aktor i reżyser dwoją się, żeby grą aktorską i obrazem zapobiec całkowitemu zawłaszczeniu rozrywki przez kiczowatą ckliwość, dlatego w retrospekcjach betoniarka zmienia się w granat, a w innej scenie w przerwie od tortur Statham zajada gofry z syropem klonowym.

Drugim problemem Fachowca jest praktycznie dosłowne powtórzenie struktury z poprzedniego filmu Davida Ayera, ale o wiele taniej, tandetniej i niedbale. Nawet machina promocyjna dosyć mocno sugerowała, że to sequel do Pszczelarza, i co ciekawe, tak koniec końców wygląda ten projekt. Wtórność względem zeszłorocznego akcyjniaka widać przede wszystkim w budowaniu intrygi, gdzie nagły spokój Levona zostaje zaburzony przez bandę rosyjskich osiłków, a im dłużej trwa film, tym więcej pojawia się na ekranie spisków, tajnych organizacji oraz opowieści spod znaku Republicans against Trump. Warto w tym miejscu wspomnieć dylogię Adrenaliny, gdzie również główną rolę odgrywał Jason Statham, w kontekście zarzutu powtarzalności tematu. Gdy pierwsza część z absurdalną fabułą o człowieku, którego istnienie uzależnia adrenalina już była ironiczną wariacją na pojawiające się niczym grzyby po deszczu takie same thrillery czy filmy akcji, tak druga pięknie odsłaniała jak sukces „poprzedniczek” prowadzi do infantylnych sequeli, bazujących na nostalgii, ale bez głębi artystycznej. W tą samą pułapkę wpadli David Ayer i Sylvester Stallone.

„Brak powagi” – tak powinna brzmieć sztandarowa zasada teorii kina z Jasonem Stathamem. Zerwanie z nią w Fachowcu zostawia widownię z niewykorzystanym potencjałem, nie tylko głównego aktora, ale i całego drugiego planu, który staje się tylko narzędziem do ostatecznego zwycięstwa dobra nad złem oraz przyszłych, potencjalnych kontynuacji, a drzemał w niej niesamowicie wielki kreatywny potencjał. Najnowszy projekt Davida Ayera byłby ciekawszy nawet w formie rewolucji robotniczej, której przewodziłby aktor o łysej glacy i nieogolonej twarzy. Teraz trzeba czekać kilka miesięcy na przewijający się w kuluarach sequel Pszczelarza, tylko z innym reżyserem na stołku z nadzieją, że kolejny twórca udźwignie brzemię, idące za zabawą postacią oraz osobą brytyjskiego aktora.

Szymon Pazera
Szymon Pazera

Fachowiec

Tytuł oryginalny:
A Working Man

Rok: 2025

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: David Ayer

Występują: Jason Statham, David Harbour, Noemi Gonzalez, Jason Flemyng

Dystrybucja: Warner Bros. Entertainment Polska

Ocena: 1,5/5

1,5/5