Kto nazwał Polańskiego „karłem”? – recenzja książki „Fabryka splendoru”

Trudno znaleźć jednoznaczną definicję festiwalu filmowego, bo chodzi w nich bynajmniej nie tylko o przegląd najciekawszych filmów sezonu. Kinofile zacierają ręce na możliwość oglądania po pięć tytułów dziennie, branża cieszy się na redystrybucję prestiżu, media głównego nurtu przygotowują sensacyjne nagłówki w związku z ferworem plotek i skandali, a dziennikarze i krytycy szykują się na pisanie tekstów w kolejkach do sal lub o czwartej nad ranem. Każda z tych grup ma inne oczekiwania, a komitety organizacyjne od lat zachodzą w głowę, jak im wszystkim sprostać. Odpowiedź wyłaniająca się z lektury Fabryki splendoru jest zgoła pesymistyczna: nie da się. Zawsze ktoś wyjedzie niezadowolony, bez względu na poziom projektów konkursowych czy werdykty jurorskie.

Ewa Szponar, co sama w książce przyznaje, nie jest starą wyjadaczką w obyciu z trzema największymi imprezami filmowymi w Europie. Jak pisze – pierwszy raz na Lido przybyła w 2013, a debiut na Lazurowym Wybrzeżu zaliczyła rok później. Omawiając kolejno (od najstarszego) weneckie Biennale, Cannes i MFF w Berlinie sięga zatem nie tylko po swoje doświadczenia, ale przede wszystkim po mówioną i pisaną historię minionych edycji – od wspomnień Gillesa Jacoba, przez wypowiedzi Małgorzaty Szumowskiej czy rozmowy z Romanem Gutkiem, po relacje zachodnich mediów. Uzupełniając je o kontekst historyczny, korespondencje z łamów polskich gazet oraz reportażowe dygresje, autorka stworzyła spójny i intrygujący portret festiwalu filmowego jako tytułowej fabryki splendoru – zarówno w rozumieniu pozytywnym, jak i pejoratywnym.

Krytyczne banały o próżności, jachtach w Cannes i fontannach aperolu na Lido zdają się Szponar niespecjalnie interesować. Skupiła się na wyjaśnieniu, skąd ta hipokryzja filmowych elit się wzięła, genezy upatrując m.in. w początkach trzech największych festiwali w Europie, tym, kto i dla kogo je organizował. Fabryka splendoru nie jest jednak pozycją historyczną czy też filmoznawczą; to kawał dobrej publicystyki po brzegi wypełniony przeróżnymi anegdotami. Dowiemy się z niej chociażby, co Maurice Pialat odpowiedział buczącej w jego stronę publiczności, czy Krzysztof Zanussi jako juror oglądał oceniane produkcje w całości i w jakich okolicznościach Grażyna Torbicka poprowadziła rozdanie Złotych Lwów. 

Jean Luc Godard cannes 1968

Nie zabrakło wątków politycznych – Szponar słusznie podkreśla chociażby znaczenie Maja ‘68 dla Cannes, gentryfikacji dla Berlinale czy niechlubnej faszystowskiej historii La Biennale. W rozdziale Festiwale a sprawa polska przytacza perypetie rodzimych twórców z nagrodami filmowymi, a także ich znaczenie na branżowych salonach. Zbiór ciekawostek autorka uzupełniła potrzebnymi do zrozumienia części z nich zasadami funkcjonowania każdej z imprez Wielkiej Trójki, sposobem selekcji filmów na przestrzeni lat czy spadkiem/wzrostem popularności danej imprezy. Lekkie pióro, solidny research i skondensowanie faktów oraz anegdot w przystępnej formie zaowocowało rzetelną i wciągającą pozycją.

Po lekturze Fabryki splendoru perspektywa powoli nadchodzącej 50. edycji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych rozbudza apetyt na podobną książkę o trójmiejskim święcie polskiego kina. Jako rozwinięcie A statek płynie… 30 lat festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Gdańsk i uzupełnienie jej o brakujące edycje. Chętnie dowiedziałbym się, który z polskich reżyserów zataczał się na sopockim molo, kto zatrzasnął się w toalecie przed galą zamknięcia i poznał historię poszczególnych składów jurorskich (a przede wszystkim ich decyzji). Może gdyński jubileusz w 2025 roku zmotywuje kogoś do napisania podobnej pozycji o FPFF?

Michał Konarski
Michał Konarski
fabryka splendoru okładka

Fabryka splendoru

Rok: 2022

Autorka: Ewa Szponar

Wydawnictwo: Czarne

Ocena: 3.5/5

3,5/5