Rozważania nad przeszłością, traumą żałoby tudzież piętnem historii niczym zgraja sępów krążą nad współczesnym kinem. Reżyserowie na całym świecie w ostatnich latach rozgrzebują rany, szukając ukojenia zarówno osobistego, w zalewającym festiwale autobiografizmie, jak i społecznego – pokoleniowego. Otwierający tegoroczną edycję Octopus Film Festival horror Exhuma wpisuje się w ten szeroki trend, umieszczając go w kontekście postmodernistycznej mozaiki współczesnego kina Korei Południowej.
Wojna rosyjsko-japońska w Europie znana głównie jest z kompromitującej wyprawy floty bałtyckiej i jej klęski w bitwie pod Cuszimą, a także podłożenia iskry pod Rewolucję 1905 roku, pierwsze wystąpienie ludowe z serii, która miała przynieść kres caratowi. Dla Koreańczyków skojarzenia z tym konfliktem są jednak dużo bardziej przykre. Wkrótce po tym, jak Cesarz pozbył się w okolicy ostatniego z rywali, oczy Tokio zostały skierowane na młodziutkie i słabe Cesarstwo Koreańskie. W szeregu kolejnych, wymuszanych groźbą inwazji traktatów z kwietnia, sierpnia i w końcu listopada Seul zrzekł się swojej suwerenności i de facto stał się na kolejne cztery dekady okupowanym terytorium zamorskim Japonii. Krwawy i napędzany niezwykłym rasizmem wobec sąsiadów okres władzy cesarskich gubernatorów nad Chōsen wyżarł trwałe piętno na narodzie i w ostatnich latach niezwykle często omawiany jest w tamtejszym kinie, by przywołać, chociażby Służącą Park Chan-wooka, Ducha [NASZA RECENZJA] Lee Hae-yeonga czy Grę cieni [NASZA RECENZJA] Kim Jee-woona. Kiedy jednak wszystkie te filmy skupiają się na dramatyzacji działań ruchu oporu lub metaforycznym portretowaniu pełnego pogardy dehumanizującego ucisku, Jang Jae-hyeon w swoim trzecim pełnym metrażu postanowił rozważyć temat podejścia współczesnych do dawnych traum. Skoro finansowe zyski z kolaboracji trwają przez pokolenia, to czy wstyd i grzech zdrady swojej ojczyzny też powinien?
Niełatwa historia Korei, naznaczona izolacjonizmem przeplatanym z kolejnymi okupacjami stworzyła wierzeniową mozaikę trudno do zrozumienia dla reszty świata. Formalnie największymi wyznaniami na południu są chrześcijaństwo (32%) i buddyzm (14%), oba zostały jednak narzucone z zewnątrz.Pierwsze (w koreańskiej wersji rozważane przez Kim Ki-Duka) mimo pojawienia się na półwyspie w XVII wieku popularność zdobyło dopiero w poprzednim stuleciu najpierw jako akt sprzeciwu narodowego wobec Japończyków, a następnie symbol westernizacji i amerykannizacji. Z kolei drugie przed laty przynieśli Chińczycy, lecz monarchowie Królestwa Joseon ostro ową religię dharmiczną zwalczali. Ci ostatni preferowali pomysł sąsiadów – konfucjanizm, ten jednak nigdy nie zdobył popularności wśród mas. Chociaż aż 52% poddanych Seulu nie identyfikuje się z żadnym wyznaniem, to ledwie około 15% uważa się za ateistów. Odpowiedzią na ten paradoks jest Sindo – koreański szamanizm, który jednak w odróżnieniu od analogicznych wierzeń w Chinach czy Wietnamie nigdy nie został ustandaryzowany, ani promowany przez władzę. Właśnie to niebędące religią wierzenie stało w centrum wybitnego Lamentu Na Hong-jina, a także kina tworzonego przez Janga Jae-Hyeona. W debiutanckich Egzorcystach (2015) zderzał on te ludowe wierzenia z katolicyzmem, a w stworzonym dla Netflixa Svaha: The Sixth Finger do tego kotła dodał jeszcze buddyzm. Po tych dwóch meczach, używając terminologii trwających właśnie Igrzysk, przyszła pora na wielki finał – konfrontację samego sindo z blizną historii.
W 2024 roku szamani nie są już jednak starymi dziadami, wyglądają bardziej jak srebrna medalistka w pistolecie pneumatycznym na 10 m – Kim Ye-ji, wyluzowana młoda kobieta w modnych ubraniach. Taka właśnie jest Hwa-rim (Kim Go-eun znana z serialu Netflix Trzy małe kobietki) ceniona i nietania przywódczyni religijna oraz sindoistyczna egzorcystka, która zostaje zatrudniona przez koreańskiego biznesmana mieszkającego w Los Angeles. Kobieta szybko odkrywa, że tajemnicza choroba atakująca rodzinę milionera jest efektem działania ducha powiązanego ze zmarłym pradziadkiem, który był chinilpa – kolaborantem japońskich okupantów i pochowany został na górzystym pustkowi przy granicy z Koreą Północną.
Wypełnione ciepłymi barwami i zbliżeniami zdjęcia Lee Mo-Gae (Opowieść o dwóch siostrach, Ujrzałem diabła) co rusz cytują kadry ze współczesnej klasyki tamtejszego kina, w szczególności kultowej Zagadki zbrodni Bonga Joon-ho. Zwłaszcza zbliżenia na opadające twarze schylających się detektywów są tu otwarcie analogiczne. Wizualne analogie znajdziemy tu zresztą także do punktujących ciężar klasowego rozwarstwienia Płomieni Lee Chang-donga czy Ciężkiego dnia Kima Seong-huna. Bo chociaż w Exhumie gonią bohaterów duchy, grożą im omeny dekapitowanych węży z ludzką twarzą, samurajów-ghulów czy kitsune (japońskich demonów-lisów) to, jak często w tamtejszym kinie, kluczem do władzy i pamięci staje się komentarz społeczno-ekonomiczny. Protagoniści, stając w obronie niewinnego dziecka de facto stają się bodyguardami podwójnych agentów – rodu wzbogaconego na zdradzie Korei, który teraz odwraca się od dawnych mocodawców na rzecz „apolitycznej” przyszłości. Wspierania Korei? A może po prostu służenia Ameryce w imię boga wzrostu kapitału?
Exhuma zadaje liczne pytania na temat tożsamości narodu koreańskiego oraz tego, w jaki sposób wstydliwa przeszłość powinna zostać odbierana w teraźniejszości. Jako Polak nie mam żadnego moralnego prawa do szukania odpowiedzi na którekolwiek z nich – nam było łatwiej zapomnieć o tym, czyi dziadkowie tańczyli na sznurkach Kremla – XX wiek się o to postarał. Jednak nawet abstrahując od tego kontekstu, w Exhumie dostajemy kawał teistyczno-psychologicznej grozy z wybitną ścieżką dźwiękową Kima Tae-seonga. Szukajmy więc symboli obcej nam kultury i zadawajmy pytania o własnych Doktorów.
Exhuma
Tytuł oryginalny: 파묘
Rok: 2024
Kraj produkcji: Korea Południowa
Reżyseria: Jang Jae-hyun
Występują: Choi Min-sik, Kim Go-eun, Yoo Hae-jin i inni
Ocena: 3,5/5