W sekcji Siła słowa 20. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity znalazł się pełnometrażowy debiut Claudii Müller, portretujący jedną z najwybitniejszych współczesnych pisarek, laureatkę Literackiej Nagrody Nobla, Elfriede Jelinek. Niemiecka reżyserka przygląda się jednostce wypchniętej poza system, nieustannie podważającej zasadność społecznych konstruktów i dążącej do obudzenia w odbiorcy świadomości prowadzącej do wolności.
Trajektorię opowieści Müller wyznacza dobiegająca z offu twórczość Jelinek, archiwalne wypowiedzi i zdjęcia z rodzinnego albumu, przeplatane rytmicznie wizualnym szumem miasta, bezkresem natury i monumentalnością wzniesionych przez człowieka budowli. Wprowadzający w trans powrót do przeszłości przynosi obraz wymarzony dla psychoterapeutów. Figura matki, „inkwizytor i pluton egzekucyjny w jednej osobie” nie zasypia gruszek w popiele. Obwieszając dziecko kolejnymi obowiązkami, pragnie nadać dziełu stworzonemu biologicznie wymiar kreacji absolutnej. W końcu „Ona, Erika, nie jest jedną z wielu, lecz tą jedyną. Coś takiego jak Erika zdarza się tylko raz i już się nie powtórzy. Jeśli coś jest szczególnie niepowtarzalne, nazywa się Eriką” – słyszymy słowa zestawione z obrazem źrebięcia sarny, tyleż wolnego, co skazanego na matczyną zależność. „Matka zawsze bez uprzedzenia odkręca wieko, pewnie wkłada rękę, grzebie i szpera. Wszystko miesza, nie wkładając z powrotem na miejsce. Po krótkiej selekcji wyjmuje to i owo, ogląda pod lupą, po czym wyrzuca”. Warunki zmuszają do poddania się, przyjęcia wyznaczonej roli, udźwignięcia lekcji tańca i nauki francuskiego w wieku lat trzech, cztery lata później gry na fortepianie i skrzypcach, tylko po to, żeby okres nastoletni wypełnić dodatkowo organami, fletem prostym i nauką komponowania. Naturą przeciążonego naczynia jest jednak jego gotowość do pęknięcia, nawet jeśli nie będzie ono widoczne gołym okiem.
Dzieciństwo pod butem kontrolującej, despotycznej matki stanowi pierwsze wypchnięcie poza system. Nie ma w nim miejsca na zabawy z rówieśnikami – w końcu dzień od szóstej rano do dziesiątej wieczorem wypełniają pilne, konieczne obowiązki. Wolność, która przyjdzie w dorosłym życiu, będzie nieznana i niebywale trudna w obsłudze. Język dla Jelinek staje się zatem kryjówką, jedynym obszarem intymności, w który matka nie ingeruje. Nie przynosi jednak pożądanego wyzwolenia od razu – na nie kobieta będzie musiała poczekać nieco dłużej. Później, z Grupą Wiedeńską zacznie używać go na nowo, anarchicznie, szukając w nim ładunku emancypacyjnego, zamiast ograniczać się jedynie do funkcji znaczeniowej. Póki co, umieszczona w przyklasztornej szkole, uczy się reguł kapitalizmu i przywileju bogactwa, dającego się zaobserwować gołym okiem już dziecku. Pokazywane przez ojca, Friedricha, Żyda czeskiego pochodzenia, dowody Zagłady budują równolegle postawę silnie krytyczną wobec własnej ojczyzny, która manifestować się będzie w jej twórczości i przyniesie łatkę antypatriotki. Dorastanie w rozdarciu między świeckim ojcem a bogobojną matką czy mającą obsesję na tle obrazów męczennic babcią, zrodzi także sceptyczny stosunek do prawicowego populizmu i Kościoła, „uradowanego, że brzydotę jego starych reżimów usunięto, a nowo stworzeni sprawiedliwi wylewają się i rozpryskują na podłodze. (…) Nie będącego miejscem odpoczynku, ale raczej nadymania się i stroszenia piór”.
Niemożność uznania autorytetów i bezkrytycznego poddaństwa idei będzie przejawiać się także w dekonstrukcji patriarchatu, szukaniu głosu dla kobiet jako jednostek uprzedmiotowionych i zależnych. „Jeśli ktoś przeżywa los, to nie tutaj. Jeśli ktoś dysponuje losem, to mężczyzna. Jeśli kogoś dotyka los, to kobietę”. Portretowana przez nią kobieca seksualność nie znajduje zwolenników wśród tradycjonalistów płci męskiej: w końcu obdarta z elementów mających wzbudzić podniecenie, pożądanie, koncentruje się na mało atrakcyjnym przeżywaniu, odkrywaniu siebie, odrębności własnego „ja”, w wymiarze cielesnym i psychicznym. Twórczość demaskująca opresyjność systemu to zagrożenie dla jego fundamentów, musi zatem zostać jak najszybciej poniżona i wyszydzona. W systemie nie ma miejsca na krytykę, a jedyną pochwalną pozycją jest ta na kolanach.
Koncepcyjnie obrazowi Müller najbliżej do 8 mm cudownych lat Annie Ernaux i Davida Ernaux-Briota, znajdującego się w tej samej festiwalowej sekcji, choć wiwisekcja pamięciowa Ernaux oparta wyłącznie na tworzonych przez jej męża audiowizualnych zapiskach z rodzinnego życia nosi niespotykany ładunek intymności. Istnieje jednak jakaś wspólna płaszczyzna dla tych obrazów, materializująca się w próbie znalezienia dialogu między czasem przeszłym i obecnym, zajrzenia przez źrenice oczu do wnętrza człowieka w obliczu zmian, którym mimowolnie podlega. To swoista droga do rodzeniu samoświadomego głosu, szukającego czegoś poza zasięgiem wzroku, co można nazwać wolnością.
Reżyserka w swojej narracji jest bezkompromisowa jak jej bohaterka. Nie szuka poklasku widza, nie odklepuje biografii, skupiając się na przyjemnej dla oka formie. Tworzy spektakl przeplatających się znaczeniowych obszarów, wymagających skupienia i wejścia w narrację. Bardziej kontempluje Jelinek, niż ją opisuje. Jednocześnie z jej opowieści wybrzmiewa silna potrzeba oddania pisarce głosu zabranego przez niezdolne do refleksji społeczeństwo, wypychające poza swoje „granice” wszystko, co rozdrapujące rany, zmuszające do konfrontacji z przeszłością, lękami, wymagające samodzielnego myślenia i odpowiedzialności. Jelinek „przygląda” się temu z boku, z mieszkania, które opuszcza rzadko, ze względu na agorafobię i fobię społeczną. Rzeźbiarka społeczeństwa, patrząca tam, gdzie nie patrzą inni, chwilowo „pokonana” przez grupowy strach, na zawsze wyzwolona dzięki swojej sztuce.
Elfriede Jelinek – język wyzwolenia
Tytuł oryginalny: Elfriede Jelinek – die Sprache von der Leine lassen
Rok: 2022
Kraj produkcji: Niemcy, Austria
Reżyseria: Claudia Müller
Występują: Sophie Rois, Maren Kroymann, Sandra Hüller
Ocena: 3,5/5