Dyktando zaliczone na trójkę – recenzja filmu „O chłopcu, który ujarzmił wiatr”

Na tegorocznym festiwalu w Sundance odbyła się uroczysta premiera filmu “O chłopcu, który ujarzmił wiatr”, a od niedawna można go również oglądać za pośrednictwem Netflixa. Tytuł przepadłby zapewne w odmętach potężnego i wciąż rozrastającego się katalogu amerykańskiego serwisu, gdyby nie osoba reżysera i scenarzysty. W nowej roli postanowił sprawdzić się bowiem znany brytyjski aktor Chiwetel Ejiofor. Jak sobie poradził i czy warto czekać na jego kolejne projekty?

Na tegorocznym festiwalu w Sundance odbyła się uroczysta premiera filmu “O chłopcu, który ujarzmił wiatr”, a od niedawna można go również oglądać za pośrednictwem Netflixa. Tytuł przepadłby zapewne w odmętach potężnego i wciąż rozrastającego się katalogu amerykańskiego serwisu, gdyby nie osoba reżysera i scenarzysty. W nowej roli postanowił sprawdzić się bowiem znany brytyjski aktor Chiwetel Ejiofor. Jak sobie poradził i czy warto czekać na jego kolejne projekty?

Choć Chiwetel Ejiofor do świadomości masowego widza wszedł zaledwie kilka lat temu przejmującą rolą w oscarowym “Zniewolonym” Steve’a McQueena, to jego kariera trwa od lat 90. Jego talent dojrzewał i dawał o sobie znać na planach dzieł Spielberga (“Amistad” – kinowy debiut), Frearsa (wyborna kreacja nigeryjskiego emigranta w “Niewidocznych”), Allena (“Melinda i Melinda”), Cuaróna (“Ludzkie dzieci”), Spike’a Lee (“Plan doskonały”), mignął także w kultowym “To właśnie miłość”. Równocześnie budował swoją pozycję w świecie teatralnym na Wyspach Brytyjskich (m.in. ponoć wybitna interpretacja szekspirowskiego Otella). Wydaje się, że pragnienie, by stanąć po drugiej strony kamery, wynikało z potrzeby serca, by pomóc tym najbardziej pokrzywdzonym i najbiedniejszym. Aktor angażuje się bowiem z chęcią we wszelkie inicjatywy charytatywne, pracuje w kilku organizacjach walczących z nierównościami w Nigerii, kraju swoich przodków, wraz z innymi gwiazdami kina i telewizji wspomaga uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu.

Jako syn imigrantów (chociaż jego rodzice – ojciec lekarz, matka farmaceuta – nie byli klasycznymi przykładami zahukanych uciekinierów) mógł lepiej zrozumieć historię, jaką przyszło mu adaptować. “O chłopcu, który ujarzmił wiatr” został bowiem oparty na książce o tym samym tytule napisanej przez Bryana Mealera i Williama Kamkwambę. Jej fabuła to udramatyzowane przeżycia z dzieciństwa tego ostatniego. Inspirująca historia o chłopaku, który dzięki wrodzonemu talentowi i ambicji nie tylko pomógł swojej społeczności, ale wyrwał się z zacofanej ojczyzny i skończył studia w Stanach.

Jak na debiutanta-gwiazdora przystało Ejiofor otacza się fachowcami. Kluczowymi wyborami są dwa stanowiska, które mogą zamaskować niedostatki warsztatu reżyserskiego, a więc autor zdjęć oraz montażysta. W Anglii próżno szukać kogoś z większym doświadczeniem niż Dick Pope, stały operator Mike’a Leigh, dwukrotny laureat Złotej Żaby. Za montaż odpowiedzialny był natomiast Włoch Valerio Bonelli, który wcześniej pracował przy “Czasie mroku”, “Boskiej Florence” czy “Tajemnicy Filomeny”. Projekt wsparł także brazylijski kompozytor Antonio Pinto (“Miasto Boga”, “Pan życia i śmierci”), a międzynarodowy zespół uzupełnili aktorzy z takich krajów jak Kenia, Republika Południowej Afryki, Saint Lucia, Suazi czy Senegal.

Akcja rozpoczyna się w roku 2001 w Malawi, afrykańskim kopciuszku, biednym i odciętym od morza. Rodzina Kamkwamba, podobnie jak 90% społeczeństwa tego kraju, żyje na wsi i jej jedynym źródłem utrzymania jest praca na roli. W Wimbe uprawia się głównie kukurydzę, jeden z niewielu towarów, którego tu nie brakuje. W związku z tym ceny za zbiory są też śmiesznie niskie, a rolnicy klepią biedę.

Twórcy filmu jako poboczny wątek wprowadzają tło ekonomiczne i komentarz na temat sytuacji politycznej w Malawi. Tutejsza ludność mogłaby żyć w lepszych warunkach. Do niedawna w okolicy działał przemysł tytoniowy, ale ostatnio międzynarodowy koncern przeniósł plantacje na południe kraju. Jakby tego było mało, z pobliskiego Mozambiku ma nadejść wielka powódź, a jedyną szansą dla upraw staje się układ proponowany przez rząd. Urzędnicy zamiast systemowo pomagać wiejskiej społeczności oferują zaniżone ceny za drewno, z którego mają być budowane tamy i inne zabezpieczenia przeciwpowodziowe. Na dodatek, jak co roku podczas pory deszczowej, stosują rzymską taktykę “dziel i rządź”, zwaśniając pariasów ofertami w stylu: bierz pieniądze albo zostań z niczym.

Przy takiej hipokryzji władzy ciężko się dziwić, gdy z ust jednego z bohaterów pada zdanie: “Demokracja jest jak importowany maniok… szybko się psuje”. Bezkarność klasy politycznej, korupcję urzędników czy uciszanie opozycji widzimy na ekranie lub o nich słyszymy. Prezydent Malawi przybywa nawet do wioski Wimbe, gdzie stary wódz odważa się na konstruktywną krytykę, co nie umknie decydentom i będzie z pewnością skarcone. Faktycznie w tym państwie ciężko o wolności obywatelskie, choć i tak pod rządami Bakiliego Muluziego (1994-2004), który przejął władzę w ramach pierwszych demokratycznych wyborów, standardy poszybowały. Jego poprzednik i mentor, Hastings Kamuzu Banda, władał krajem 28 lat mając uprawnienia dyktatorskie. Na porządku dziennym były morderstwa polityczne czy prześladowania Świadków Jehowy. Dziś sytuacja wygląda o niebo lepiej, ale niezmiennie kolejni prezydenci uważają miejscową gospodarkę za własny folwark, a światowe potęgi, takie jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, za paśnik.

Wszystkie te kwestie pozostają na marginesie, choć niejako z ich przyczyny główny bohater, William Kamkwamba, ma rzucane kłody pod nogi. Rodzina, choć uboga, wysyła chłopca do szkoły Kachokolo. Jego rodzice, Trywell (grany przez samego reżysera) i Agnes (w tej roli Aïssa Maïga, znana z “Ukrytego” i “Kodu nieznanego” Hanekego), zbierają długo na jego mundurek i pierwszą ratę za edukację. Kiedy równolatkowie z Europy w tym momencie gderaliby na  identyczne uniformy i nowe obowiązki, dla niego czerwone spodnie i niebieska koszula stają się synonimem luksusu, przepustką do innego świata i lepszego jutra. To jedyna szansa, by się wybić, by oderwać się od pługa.

Jak można się domyślić, widziana oczyma dziecka sielanka ma drugie dno. Już pierwszego dnia William i inni pierwszoklasiści dowiedzą się od dyrektora szkoły, że “po otrzymaniu opłaty za cały semestr dostaniecie karty biblioteczne i będziecie mogli wypożyczać niektóre książki do domu”. W tym momencie nad placem apelowym zrywa się ulewa, zwiastując również nadchodzące tarapaty finansowe, ale i w warstwie realistycznej wspomniany kataklizm nadciągający z Mozambiku. Pan Mike Kachigunda, wychowawca i nauczyciel przedmiotów ścisłych, też nie ukrywa, że nikt nie może liczyć na darmową edukację. Szansę na wybicie się będą mieli nie najzdolniejsi czy najpilniejsi żakowie, ale ci, których rodziców stać będzie na opłacenie czesnego.

Mimo zapału, brak funduszy daje się chłopakowi we znaki na każdym kroku: groźba wyrzucenia z klasy, brak dostępu do upragnionych zbiorów biblioteki, kończąca się nafta w lampie uniemożliwiająca naukę po zmroku. W dodatku jego ojciec, zwany z uwagi na swą uczciwość Papieżem, nie wyobraża sobie kombinowania nawet w tak feralnym okresie. Za część zbiorów rodzina otrzymuje jedynie 5200 kwach (równowartość 27 polskich złotych!), a tegoroczne zapowiadają się równie licho, więc nie dziwota, że szkoła syna nie stoi na pierwszym miejscu. Mały Kamkwamba staje przed wyzwaniem wydającym się ponad jego wątłe siły. Musi stoczyć samotny bój z zajadłym systemem.

“O chłopcu, który ujarzmił wiatr” powstało przede wszystkim ku pokrzepieniu serc, więc reżyser nie kombinuje z narracją i nie utrudnia dodatkowo odbioru. „Każdy film musi mieć początek, środek i zakończenie. Choć niekoniecznie w tej kolejności” – powiedział kiedyś Godard, ale to droga dobra dla awangardystów i poszukiwaczy. Brytyjczyk na tym etapie pozostaje bezpiecznym podróżnikiem, kurczowo trzymając się stylu zerowego i prowadzenia narracji po bożemu.

Ejiofor, choć podejmuje próbę, to przed nosem przechodzi mu wielka szansa na przyjrzenie się bliżej dziedzictwu kulturowemu Afryki. Gdzieś w tle migają nawet maski tradycyjnie przywdziewane przez żałobników ludu Chewa. W ich wierzeniach animalizm łączy się z obowiązującymi religiami: chrześcijaństwem czy islamem, a objawia się w plemiennych obrządkach (m.in. pogrzebach, inicjacjach, zaślubinach). W sceny sepulkralne wprowadzane zostają także malownicze figury tzw. moko jumbie, czyli zamaskowane postaci chodzące na szczudłach. Wydają się one “błędem w matrixie”, bo są kojarzone przede wszystkim z okresem karnawału i to raczej w Centralnej Afryce (Mali, Kongo, Nigeria, Wybrzeże Kości Słoniowej) oraz na Karaibach. Trzeba docenić jednak, że zadbano o to, żeby aktorzy porozumiewali się nie po angielsku (drugi język Malawi), a głównym dialektem cziczewa.

Niedoświadczony reżyser chciał pożenić kilka poetyk, jednocześnie obawiał się bardziej zaryzykować czy zdać się na eksperyment. Próbując opowiedzieć prawdziwą historię, koniec końców stawia na inspirujące i proste przesłanie ponad poszerzenie problematyki społecznej czy wypomniane wyżej płytkie potraktowanie afrykańskiej kultury. Niczym trójkowy uczeń cieszący się z promocji do kolejnej klasy, zadowala się osiągnięciem planu minimum i spoczywa na laurach. Sami zdecydujcie, czy chcecie zerknąć na tę wprawkę, czy poczekać na bardziej udany sprawdzian jego możliwości.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
O chłopcu, który ujarzmił wiatr poster

O chłopcu, który ujarzmił wiatr

Tytuł oryginalny: „The Boy Who Harnessed the Wind”

Rok: 2019

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyser: Chiwetel Ejiofor

Występują: Maxwell Simba, Aïssa Maïga, Chiwetel Ejiofor i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 2,5/5