Miłość ma swoje granice – recenzja filmu „Ederlezi Rising” – WFF

"Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi". Stanisław Lem w swojej twórczości dostrzegł paradoks tkwiący w postawie człowieka, zuchwale zmierzającego w stronę niezbadanych światów, zanim dobrze pozna siebie i upora się z własnymi demonami.

Podobnie jak bohaterowi „Solaris”, tak i Milutinowi przyjdzie zmierzyć się z upiorami przeszłości. Jugosłowiański astronauta został pokrzywdzony przez płeć przeciwną i jest teraz nieufny, co będzie ostatecznie miało daleko idące konsekwencje. Protagonista wyrusza w podróż w stronę obcego mu układu, Alfa Centauri. Celem misji jest szerzenie socjalistycznej ideologii na zlecenie potężnej korporacji. Ostatecznie obiektem jego badań stanie się piękny android, którego przydzielił mu inżynier społeczny za towarzysza podróży. Niestety film niemal zupełnie ignoruje przybliżenie nam sylwetki głównego bohatera, na rzecz precyzyjnego odwzorowania przebiegu jego związku z robotem.

Całość przybiera formę space opery, która z lepszym scenariuszem przebiłaby po stokroć pozbawionych głębi „Pasażerów”, z którymi intryga i charakter filmu nasuwa niechlubne skojarzenia. Produkcji można zarzucić irytujące i niedopracowane dialogi, które kłują w uszy, niczym nóż bezceremonialnie przejeżdżający po talerzu podczas wykwintnego, wyczekiwanego uprzednio z apetytem obiadu. To właśnie strona wizualna sugeruje, że z takim typem dania mamy tu do czynienia. Świetnie dopracowano kadry, rezygnując przy tym z CGI. Nadaje to klimat zarówno miłosnym zbliżeniom, jak i scenom akcji rozgrywającym się w drugiej połowie podczas kulminacyjnej awarii statku. Trzeba zwrócić uwagę, że piękny wygląd to nie wszystko, co „Ederlezi Rising” ma do zaoferowania.

Wraz z obrazem otrzymujemy w pakiecie okazały przekrój relacji miłosnej, począwszy od początkowej fascynacji, kiedy kontakty fizyczne przebiegają płynnie, do pierwszych nieporozumień, które kończą się zawsze decyzją Milutina seksem. Mężczyznę ogarnia frustracja na wszelkie podejrzenie reakcji emocjonalnej podyktowanej odpowiedzią algorytmu postępowania. Zdesperowany Milutin chce wymusić odinstalowanie systemu operacyjnego w nadziei, że to pozwoli stać się Nimini istotą zbliżoną do człowieka i będzie tak dobrze, jak na początku znajomości. Kusi go też, aby wykasować przy okazji wspomnienie o krzywdach, które wyrządził. Efekt takich działań będzie trudny do przewidzenia. Może też dojść do nieoczekiwanych skutków ubocznych, tak jak to miało miejsce w „Solaris”, gdzie wytworzone przez ocean fantomy mogły być efektem wieloletnich badań, które uszkodziły niezwykły twór.

Android, prócz asystowania, ma możliwość nadzorowania misji. Porusza moment, kiedy czuwa nad bohaterem i podziela jego emocje, współczuje mu, gdy przechodzi depresję. Aktorka wcielająca się w urokliwego replikanta bardzo przekonująco odmalowuje zestaw emocji – zaprogramowanych, jak i tych wymykających się spoza kontroli, będących efektem błędu systemu operacyjnego Nimini. Stoya prywatnie jest gwiazdą porno i społeczną aktywistką. Obdarowała swoją postać wybuchową mieszanką emocji będącą połączeniem dziewczęcej niewinności, wigoru i dominującej, władczej postawy.

„Ederlezi Rising” to przede wszystkim propozycja dla zagorzałych fanów gatunku sci-fi i romansów, zdolnych podejść z wyrozumiałością do rażących niedoskonałości warsztatowych tej niskobudżetowej produkcji aspirującej do czegoś więcej. Ego ekipy filmowej było równie wysokie, co ego Milutina. Ten ostatni okazał się ignorantem, kiedy nie podejmował trudów koniecznych w rozwoju relacji, na której koniec końców mu zależało. Tak jak męski bohater podjął samowolnie decyzję o kształtowaniu drugiej połowy, tak twórcy narzucili własną wizję, porzucając pomysł dostarczenia widzom pełnowartościowego produktu.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska

Ederlezi Rising

Rok: 2018

Gatunek: dramat, romans, sci-fi

Kraj produkcji: Serbia

Reżyser: Lazar Bodroza

Występują: Stoya, Marusa Mayer, Sebastian Cavazza i inni

Ocena: 2,5/5