Wszyscy mamy pragnienia. Jedni marzą o dobrym ostrym seksie i przystojnej maskotce w mieszkaniu, inni o prawdziwej miłości i odmianie własnego życia. Mistrz rasistowskiego kina w estetyce katalogu IKEI Michel Franco w swojej najnowszej fabule Dreams zderza te dwa nieco odmienne sny. Czy tak odmienną parę może czekać szczęście?
On. Dwudziestoparoletni szalenie utalentowany baletnik z Mexico City Fernando, w którego wciela się Isaac Hernández, tancerz – nie aktor, co widać, podobnie jak w zeszłorocznym WROOKLYN ZOO w oczy uderzał brak warsztatu i charyzmy skatera Mateusza Okuły. Byczka poznajemy, gdy nielegalnie przekracza granicę amerykańską. Cudem dostaje się do San Francisco, gdzie włamuje się do eleganckiego białego domku i pochłania zawartość lodówki. Ona. Mecenaska sztuki po czterdziestce Jennifer (Jessica Chastain), z zawodu córka miliardera i właścicielka sieci szkół baletowych. Nagi nielegalny imigrant znaleziony w sypialni najwyraźniej jej nie przeszkadza, gdyż, zamiast marnować słowa, na jego widok też się rozbiera. Ich wypełniony wzlotami i upadkami, seksem i bójkami, ucieczkami i poszukiwaniami związek portretuje twórca Pamięci.
Najnowszy obraz Michela Franco świetnie wpisuje się w popularny w ostatnich kilkunastu latach nurt mainstreamowych erotycznych romansów kierowanych ku kobiecej publice, żeniąc go z ukochaną przez autora toporną analizą społeczną i rozważaniami o klasowości na poziomie licealnego korwinisty. Chociaż film po fabularnej obietnicy przywodzi na myśl Babygirl Haliny Reijn [NASZA RECENZJA], próżno tu szukać komediowej swady i filozoficzno-cielesnej bliskości zeszłorocznego dzieła Holenderki – nad wszystkim wisi śmiertelna powaga, niczym w pierwszej części 50 twarzy Greya. Duchem Dreams najbliżej jednak do adaptacji prozy Blanki Lipińskiej, nie tylko ze względu na fakt, że najmocniejszą stronę obu produkcji stanowią dobrze nakręcone i pokazane explicite sceny brutalnego seksu, ale także sposób przedstawienia tej dominującej jednostki w relacji. Jennifer podobnie jak Massimo skupiona jest na swoim seksualnym i emocjonalnym spełnieniu, nie czuje się zobligowana prawem ani moralnością w swoich działaniach w stosunku do ukochanego, gdyż pozycja społeczna i majątkowa pozwala jej ignorować takie niuanse, a jednocześnie chętnie sięga po performatywną słabość i uległość w celu przywiązania go do siebie. Jest zła, lecz wynika to z pozycji społecznej, a nie charakteru, woli i uczuć. Inaczej niż Geralt z Rivii, wie, że czasami trzeba wybrać mniejsze zło, by uniknąć prawdziwej tragedii – nawet jeśli nie mająca pełnej wiedzy druga strona może widzieć w tym tylko samolubność i bezwzględność.

Meksykański twórca w celu podkreślenia negatywnych cech protagonistki sięga wspólnie z operatorem Yves’em Cape po swój zwyczajowy kod wizualny, wypełniony zimnymi barwami i płaskimi kadrami. W sukurs przychodzą tu także kostiumograf Mitchell Travers i scenograf Alfredo Wigueras. Podczas gdy 50 twarzy Greya designerskim meblom poświęcało tyle uwagi, że stało się to jednym z głównych pól wykpiwania filmu, a garnitury oraz suknie u Blanki Lipińskiej swoim pięknem pozwalały chwilami wręcz zapomnieć o napastowaniu seksualnym, tu zły gust Jennifer jest jej de facto jedyną cechą. Ubrana zawsze nieodpowiednio do okazji i tak, by jednocześnie wyglądać drogo oraz źle, a jej domy zdają się wyrwane w całości z prezentacji IKEI albo wynajmu z patodeweloperki w nowym budownictwie. Zabieg ten ma tym większe znaczenie, gdyż postaci rozpisano archetypicznie i bez grama charakteru do tego stopnia, że przed oczyma stają manekiny z austriackiego eksperymentu Rodzinne ustawienia. Wyprane nawet z pozostałości osobowości jednostku swoje zachowania zdają się losować lub działać reaktywnie, jak marionetki poruszane przez wielkiego lalkarza. Taka emocjonalna czystość w kinie pozwala zazwyczaj podkreślić filozoficzną lub polityczną wymowę opowieści, z czego często korzystają Jorgos Lantimos czy Michael Haneke. W przyjętej tu konwencji melodramatu o mariażu klasowym całość zdaje się jednak kierować widza w kierunku obustronnej przestrogi: nie ufaj milionerom, bo ci rozumują w kategoriach innych niż Ty, ale przede wszystkim nie ufaj biedniejszym od siebie (Latynosom zwłaszcza), bo dasz im palec, a wezmą całą rękę, zgwałcą, zabiją i zatańczą na twoim grobie.
Pulsująca erotyzmem Jessica Chastain mówiąca linijki żywcem wyjęte z porno oraz kilka bardzo dobrych sekwencji baletowych w przypadku pokazywanego w berlińskim konkursie głównym filmu stanowią małą rekompensatę za jego polityczną wymowę czy strukturę narracyjną rom-comu Netflixa z ciągłymi nieporozumieniami prowadzącymi do kilkunastu minut szukania nieodzownego pogodzenia się. Dla fanów kina Michela Franco pewnie wciąż będzie to zapewne smaczne danie, w końcu skoro nawet Nowy porządek przetrwali… Ja jednak polecam to, co polskie.


Dreams
Tytuł oryginalny: Dreams
Rok: 2025
Kraj produkcji: USA / Meksyk
Reżyseria: Michel Franco
Występują: Jessica Chastain, Isaac Hernandez, Rupert Friend i inni
Ocena: 1,5/5