Korzenie – recenzja filmu „Djon África” – Transatlantyk 2018

O kinie Republiki Zielonego Przylądka ciężko powiedzieć wiele, może poza tym, że w aspekcie tworzenia filmów i ich dystrybucji Kabowerdyńczycy są zależni od Portugalii, nie ma w tym nic dziwnego, przecież jeszcze pół wieku temu byli zamorskim terytorium tego europejskiego kraju. Podobnie jest z prezentowanym na tegorocznym festiwalu Transatlantyk “Djon Africa”. Akcja filmu podzielona jest między te dwa kraje, a za kamerą stanęła para reżyserów z Lizbony, chcąca pokazać nam bicie serca malowniczej wyspy położonej na Oceanie Atlantyckim.

Głównym bohaterem filmu jest Miguel. Młody Portugalczyk afrykańskiego pochodzenia, mieszkający z matką w Lizbonie, od razu daje nam się poznać jako outsider, któremu nie do końca odpowiada zachodnioeuropejska cywilizacja. Jednocześnie czuje dumę ze swojej przynależności etnicznej, którą stara się manifestować poprzez fryzury czy ubiór. Ma przy tym duszę lekkoducha, uwielbia imprezy i dziewczyny, a nie do końca po drodze mu z pracą. Do życia wystarcza mu to co dostanie od mamy i to co uda mu się ukraść. Kiedy dowiaduje się, że ojciec, którego nigdy nawet nie widział, prawdopodobnie wciąż żyje i mieszka w swojej ojczystej Republice Zielonego Przylądka jego życie nabiera nowego celu. Chłopak niemal z dnia na dzień rusza do Tarrafalu, by tam rozpocząć poszukiwania.

Twórcy filmu João Miller Guerra i Filipa Reis do tej pory zajmowali się głównie dokumentami, co da się odczuć oglądając “Djon Africa”. Wiele czasu poświęcają oni ukazaniu tradycji, kultury czy kuchni Republiki Zielonego Przylądka, momentami wykorzystując drogę głównego bohatera jako pretekst do pokazania nam konkretnego dania czy zwyczaju. Fabularne sceny często przeplatane są ujęciami rodem z National Geographic, a w ścieżce dźwiękowej dominują rytmy wzorowane na tradycyjnej afrykańskiej tradycyjnej muzyce.

Sposób poprowadzenia głównego wątku fabularnego przypomina nieco “Broken Flowers” Jima Jarmusha. Protagonista z czasem zdaje się zapominać, jaki był prawdziwy cel jego wędrówki. Motyw poszukiwania ojca co jakiś czas wraca, ale z coraz mniejszym entuzjazmem i nadzieją na to, że cel w ogóle jest osiągalny. Ważniejsze dla bohatera staje się odkrywanie własnej tożsamości, czy raczej miejsca, w którym wreszcie mógłby poczuć się jak w domu. Spokojne i skromne życie na wyspie mocno kontrastuje z dobrze mu znanym zachodnioeuropejskim pośpiechem i kultem konsumpcjonizmu. Chociaż nie mają prawie nic, mieszkańcy Republiki Zielonego Przylądka czują się szczęśliwi, ciesząc się beztroską egzystencją. Wolność tubylców imponuje Miguelowi, mającemu dość presji społecznej wymagającej od niego posiadania stałej pracy, czy założenia rodziny.

“Djon Africa” to udany film, łączący w sobie cechy kameralnego dramatu z podróżniczym dokumentem. Mocno osadzony w afrykańskiej kulturze, może stanowić pewnego rodzaju powiew świeżości dla europejskiego widza. W końcu kinematografia Czarnego Lądu nader rzadko trafia na nadwiślańskie ekrany. Mimo,iż historia bohatera może wydać się dość odtwórcza, polecam seans wszystkim, którzy cenią sobie kino jako podróż. Nie trzeba przecież nigdzie jechać, żeby zrelaksować się przy rytmach bębnów na gorącej plaży nad Oceanem Atlantyckim.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
djon africa plakat

Djon África

Tytuł oryginalny: „Djon África”

Rok: 2018

Gatunek: Dramat

Reżyser: João Miller Guerra, Filipa Reis

Występują: Isabel Muñoz Cardoso, Miguel Moreira, Bitori Nha Bibinha, Patricia Soso i inni

Ocena: 3,5/5