Watching the Wheels – recenzja filmu „Diabelski młyn” – WFF

Pobudka skoro świt, szybkie śniadanie, kawa w biegu, byle zdążyć na autobus. Tłok, korki, docieramy na miejsce w ostatniej chwili. Ekspresowe przypomnienie planu zajęć i do roboty! W międzyczasie może uda się coś przekąsić i wypić drugą kawkę. Godziny pędzą jak szalone – już wieczór, trzeba coś napisać, a my czujemy w kościach, że festiwal filmowy w wielkim mieście może być równie męczący co praca w korporacji. A może warto zwolnić, usiąść, zamyślić się, popatrzeć na świat z innej perspektywy?

Ostatniego dnia podróży służbowej do Kraju Kwitnącej Wiśni Woo-zoo spóźnia się na samolot. Jak przystało na karnego podwładnego, drżącego na sam głos szefa, a swoje obowiązki traktującego śmiertelnie poważnie, mężczyzna postanawia… zwolnić się z pracy. Zaskoczony własną spontanicznością Woo-zoo decyduje się pójść za ciosem i odnaleźć dawnego przełożonego oraz mentora, Dae-junga. Osaka wydaje się tak dobrym miejscem jak każde inne na rozpoczęcie poszukiwań, w których wspierają go: młoda gitarzystka Haruna i ekscentryczny artysta, właściciel baru i kapitan łodzi w jednej osobie znany pod pseudonimem Snow. Tak właśnie zaczyna się przygoda Koreańczyka w Japonii.

„Diabelski młyn” to skromne kino urzekające szczerością i realizmem w przedstawieniu życia młodych outsiderów. Ludzi, którzy w świecie szybkiej kolei i samolotów wolą raczej poruszać się rowerem lub na piechotę. Trochę jak autorzy dzieła, Baek Jae-ho i Lee Hee-seop. Przybyli oni do Osaki nawet bez zarysu scenariusza i stworzyli obraz od podstaw na miejscu, wykorzystując istniejące lokalizacje (jak bar Pier 34 North, gdzie rozgrywa się akcja) i zapraszając do udziału okolicznych artystów (w tym Snowa, występującego we własnej osobie muzyka i kompozytora ścieżki dźwiękowej). Swoboda i improwizacja łączą dwie rzeczywistości po obu stronach kamery.

Drogi twórców i aktorów przecięły się przypadkiem zupełnie jak ścieżki bohaterów ich dzieła. A może nie ma czegoś takiego jak przypadek? Jeśli przeznaczeniem ludzi jest się spotykać, to nic nie mogą poradzić, że nadejdzie pora rozstania. Protagoniści są tego świadomi i dlatego starają się jak najowocniej wykorzystać pozostały im czas.

Baek i Lee umieszczają postacie w faktycznym środowisku nadmorskiej Osaki. W statycznych ujęciach pokazują zarówno panoramy, jak i wąskie zaułki metropolii, lecz najbardziej interesują ich jej mieszkańcy. Kamera z sympatią ukazuje ludzkie dylematy, traumy, potknięcia i poszukiwania, celebrując zwykłe, przyziemne życie, a także proces oczekiwania, któremu towarzyszy dojrzewanie do podjęcia decyzji. Sposobem na wyrażenie siebie, językiem komunikacji z bliskimi oraz impulsem do wspólnego działania staje się muzyka. Produkcję zilustrowano pogodnymi, akustycznymi piosenkami z kręgu folk popu czy indie folku, a ich celowo pozbawione tłumaczenia japońskie i koreańskie teksty dają widzowi pole do interpretacji i pozwalają, by przemówiła muzyka. W połączeniu z interesującą symboliką seans staje się zatem relaksującym poszukiwaniem znaczeń ukrytych w codzienności.

Jednak „Diabelski młyn” jest czymś więcej niż prostą afirmacją slow life i outsiderskiego życia. To również pieśń o przemijaniu i przeznaczeniu. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że pewnego dnia będą musieli wstać i odejść każdy w swoją stronę. Wakacje nie mogą trwać wiecznie, nawet jeśli są rodzajem autoterapii. Każda z postaci skrywa osobistą historię, z którą może uporać się jedynie samodzielnie. Rzut monetą potrafi ułatwić wybór drogi, ale decyzji nikt za nas nie podejmie.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

Diabelski młyn

Tytuł oryginalny: Daegwanramcha

Rok: 2018

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Korea Południowa

Reżyser: Baek Jae-ho, Lee Hee-seop

Występują: Kang Doo, Haruna Hori, Snow i inni

Ocena: 3/5