Robienie filmów pełnometrażowych jest dużo prostsze i przyjemniejsze. Wywiad z Damianem Kocurem

Nowe Horyzonty zbliżają się wielkimi krokami. Prezentujemy dzisiaj pierwszy z tekstów będących efektem naszej współpracy w ramach sekcji Shortlista. Z Damianem Kocurem, reżyserem filmu Chleb i sól (2022), za który otrzymał Nagrodę Specjalną Jury sekcji Orizzonti na 79. MFF w Wenecji, rozmawia Julia Palmowska. W cień odsuwa się jednak temat samego zeszłorocznego debiutu, zamiast tego w centrum staje: bycie młodym filmowcem w Polsce, kwestia twórczej odwagi, praca nad filmem krótkometrażowym i jej porównanie z działaniami przy produkcji pełnego metrażu.

Julia Palmowska: Nasza rozmowa to właściwie taka rozgrzewka przed Nowymi Horyzontami, a Twoja filmowa działalność jest z tym festiwalem związana właściwie nieprzerwanie. Najpierw cztery krótkie metraże pokazywane były w Shortliście, a teraz Chleb i sól reprezentuje Polskę w ramach Smart7, wędrownego konkursu będącego wynikiem współpracy 7 festiwali z 7 różnych krajów, a od nas są nim właśnie Nowe Horyzonty. Na początek chciałabym Cię więc tak luźno zapytać, czy jeździłeś na tę imprezę, zanim zostałeś filmowcem?

Damian Kocur: Chyba nie. Jeździłem na Nowe Horyzonty jeszcze w czasie szkoły filmowej, ale wtedy już właściwie byłem filmowcem.

Zatem, skoro padł już temat Smart7, jak czujesz się z tym, że to właśnie Chleb i sól został wybrany filmem mającym pokazać jakieś świeże spojrzenie w polskim kinie?

Myślę, że takie reprezentowanie jest bardzo przyjemne. Nie do końca rozumiem, na czym polega ta formuła. Właśnie wracam z Litwy, gdzie film był pokazywany i w ramach Smart7, i w konkursie głównym, więc z tego, co rozumiem, to się nie wyklucza. Nie wiozę z Wilna żadnej nagrody, ale nie jestem smutny, bo czuję, że konkurencja była naprawdę mocna: dwa filmy z konkursu głównego Berlinale, filmy z Rotterdamu, z Locarno, Aftersun, które debiutowało w Cannes. Po prostu dziesięć bardzo dobrych rzeczy. Cieszy mnie, że wygrała ukraińska La Palisiada. To bardzo odważny film, jeśli chodzi o to, jak został zrobiony, bo w całości nagrano go kamerą VHS. Moim zdaniem odważna decyzja, szczególnie biorąc pod uwagę to, że jest to debiut. Super, że ludzie eksperymentują, nie boją się, podejmują jakieś ryzyko narracyjne, mimo iż wiedzą, że mogą się odbić od paru festiwali, bo ich publiczność uzna je za quasi-amatorskie z powodu techniki, w jakiej zostały wykonane. Takich filmów już po prostu nikt nie kręci.

Też chciałem zrobić film, w którym gdzieś nie będę musiał iść na kompromisy, szczególnie narracyjne. Użyję swojego języka, który rozwijam od lat, robiąc krótkie metraże. Cieszę się więc, że po pierwsze mam wrażenie, że nam się to w Chlebie i soli udało, a po drugie, że ten film został gdzieś tam dostrzeżony. Smart7 jest kolejnym dowodem na to, że mimo tego werdyktu festiwalu w Gdyni, który jednak promuje klasyczne kino, żeby nie powiedzieć kino papy, to jednak taki film, zrobiony w dość niekonwencjonalny sposób, z naturszczykami, w którym jest dużo pozakadrowości, nadal ma szansę znaleźć publikę.

No właśnie, Gdynia to dobry punkt wyjścia do pytania o to, jak Ci się widzi Polska jako kraj dla filmowców, którzy chcą robić rzeczy inaczej? Szczególnie dla młodych filmowców.

Widzi mi się jako bardzo trudny kraj, przede wszystkim ze względu na system finansowania. Mamy obecnie wiele biopiców, produkcji korzystających tylko z klasycznych rozwiązań. Dawno nie widziałem w kinie polskim takiego kina eksperymentalnego. Mój film zresztą też taki nie jest, bo te metody rozwijali przecież moi starsi koledzy po fachu – i Polacy, i Czechosłowacy, neorealiści itd. – więc to nie jest nic eksperymentalnego. Natomiast widzimy, że w dzisiejszych czasach, żeby gdzieś dotrzeć do publiczności, która jest spauperyzowana kontentem netfliksowym, trzeba iść na jakieś kompromisy. I bardzo często ludzie niestety na nie idą, wybierają dość łatwe rozwiązania – i castingowe, i narracyjne. To nie jest chyba tylko polska domena, bo dzieje się to w kinie na całym świecie.

Widziałem na tegorocznym Berlinale dwa filmy z Encounters, z sekcji, która jest zawsze mocno ciekawa i progresywna. Zdałem sobie sprawę z tego, że ani Here Basa Devosa, ani Samsara, nie miałyby żadnej recepcji, nikt by ich nie pokazywał w kinie, ciężko byłoby z dystrybutorem. Nie znaczy, że tam znajdą dystrybutora, ale tu też mam wrażenie, że przede wszystkim zostałyby poddane bardzo ostrej krytyce, bo w jakiś sposób testują widza – jego cierpliwość, doświadczenie czy przyzwyczajenia.

Rozmawiałem dziś przy śniadaniu z kuratorką berlińskiej sekcji krótkometrażowej na temat ich kryterium selekcji filmów. Odpowiedziała, że bardzo często zdaje sobie sprawę, że te ich wybory są bardzo kontrowersyjne i będą dzieliły publiczność. Chcą jednak prezentować przeróżne rzeczy, które dzieją się w kinie – różne trendy, języki czy autorów. Takie nawet na skraju czytelności, bardzo hermetyczne. Ale ta ich festiwalowa publiczność jest też jednak bardzo cierpliwa, wymagająca, a jednocześnie po prostu otwarta na tego rodzaju doświadczenia. To taka trochę publiczność nowohoryzontowa – myślę, że to określenie dobrze oddaje, co mam na myśli. Fajnie, jeśli kino dostarcza czegoś nowego, świeżego, a przynajmniej stara się to robić. Widzę, że ludzie są już generalnie zmęczeni powtarzalnością, tym, że zmieniają się tylko historie, a aktorzy pozostają tacy sami – w dużym skrócie.

Berlinale zdecydowanie zwraca uwagę swoją polityką selekcji. Mówiłeś o nowych nazwiskach w kontekście postaci ekranowych, ale tam tak naprawdę w konkursie głównym część reżyserów to osoby mało znane na arenie międzynarodowej, często prezentujące w nim nawet swój pełnometrażowy debiut albo drugi film. Myślę, że to też tworzy atmosferę świeżości i różnorodności.

Tak, bez wątpienia coś w tym jest. Ich projekty mają szansę dzięki temu trafić do nas.

„Chleb i sól" (2022)

Wracając do filmu krótkometrażowego – obowiązkowe ćwiczenie na rozgrzewkę czy forma równoważna pełnemu metrażowi?

Ja w ogóle myślę, że robienie filmów pełnometrażowych jest dużo prostsze i przyjemniejsze, bo po pierwsze łatwiej jest to sfinansować. Taki film można potraktować jako produkt, sprzedać do kina, co z krótkimi metrażami się raczej w Polsce nie zdarza. Chociaż ja co prawda sprzedałem Dalej jest dzień do Canal+ i do telewizji, ale to są tak małe pieniądze, że w ogóle nie rekompensują wydatków. Wiesz, w pełnometrażowym filmie możesz też zorganizować wokół tego ekipę, bo ludzie traktują to poważniej i chętniej biorą w tym udział.

Jeśli chodzi o wysiłek, to z perspektywy czasu mam wrażenie, że we wspomniany film Dalej jest dzień, który zrobiłem tuż przed Chlebem i solą, włożyłem jednak dużo więcej pracy niż w pełny metraż. Ten film był jednak kręcony w dwóch różnych, odległych od siebie miejscach Polsce. Musiałem bardzo często jeździć sam o bardzo wczesnych porach. Bardzo dużo dokumentacji, jeżdżenia po Polsce i spotykania ludzi. Film, który trwa 25 minut, realizowałem w sumie 15 dni zdjęciowych. Chleb i sól realizowałem w 20. Budżet mojego filmu krótkometrażowego wynosił jakieś 10 000 euro, a Chleba i soli 200 000 euro.

Skoro pojawił się temat dystrybucji i to w kontekście krótkiego metrażu – jak patrzysz na streaming jako drogę popularyzacji i szansę, żeby takie filmy trafiły pod strzechy? Mieliśmy projekt Studia Munka Najlepsze polskie 30’, dzięki któremu w kinach można było oglądać najgłośniejsze krótkie metraże tamtego czasu, z tym że on trwał zaledwie rok. Na Ninatece czy Vimeo takie filmy są wciąż dostępne, mają swoją publikę, więc może w streamingu nadzieja?

No wiesz co, może faktycznie streaming. Ja ten temat filmów krótkometrażowych mam cały czas z tyłu głowy, bo to, że zadebiutowałem w pełnym metrażu, to nie znaczy, że zrezygnowałem z krótszej formy. Wydaje mi się, że to jest jednak dość niecodzienna postawa wśród polskich filmowców, bo nie pamiętam, który z moich kolegów w takiej sytuacji postanowił jeszcze robić krótkie metraże. W Polsce to nie jest forma traktowana poważnie, tylko właśnie jako taka etiuda, ćwiczenie. Nikt nie myśli o tym, że kino może być kinem bez względu na jego długość. 

Ja szukam takich krótkometrażowych produkcji, choć to nie jest łatwe. Czasami proszę ich autorów o linki. Myślę, że MUBI jest bardzo dobrą platformą, jeśli chodzi o bibliotekę krótkich metraży. Nowe Horyzonty nie mają niestety na swojej. Netflix pewnie nie byłby zainteresowany pokazywaniem artystycznego kina. Nie wiem też, na jakich zasadach one miałyby tam lądować. Być dodatkiem do kontentu? Promocją nazwisk? Jednak też jako autor chciałbym mieć z tego jakieś finansowe profity, bo jest to po prostu wynik mojej pracy, a nie wiem, czy tam jest to w jakikolwiek sposób premiowane. 

Pieniądze jednak zawsze są problemem. 

To głównie z ich powodu zrobienie pełnego metrażu wydaje mi się mimo wszystko łatwiejsze. Przy krótkometrażowym jest zawsze mało dofinansowania, cały czas nie ma pieniędzy i bardzo dużo rzeczy trzeba robić samemu. Samemu trzeba robić casting, samemu trzeba nosić sprzęt, wozić aktorów, używać swojego samochodu. Proces twórczy przebiega już przecież bardzo często tak samo jak w przypadku filmu pełnometrażowego, bo w zasadzie, co to jest za różnica? To, że robisz dłuższy film, nic nie znaczy. Nie musisz po prostu myśleć, że scena musi trwać maksymalnie minutę, żebyś zmieścił się w 30 minutach, czyli rozsądnym formacie, który kwalifikuje Cię na jakiekolwiek festiwale. Setup jest jednak ten sam: masz wnętrze, ten sam mikrofon, tę samą kamerę, i kogoś, kto ogarnie scenografię i parę kostiumów. Tylko że w przypadku filmu pełnometrażowego możesz liczyć na ekipę, której się płaci za zajęcie się tymi wszystkimi rzeczami, którymi Ty jako reżyser nie powinieneś się zajmować, bo masz inne obowiązki.

To jednak dużo ułatwia. Co dwie głowy, to nie jedna, co cztery ręce, to nie dwie. 
Z tego, co widziałam na Twoich social mediach, teraz pracujesz nad filmem As It Was.

Już go nawet skończyłem.

A możesz opowiedzieć coś więcej o tym projekcie?

To jest film, który wyniknął z takiej bardzo krótkiej, silnej potrzeby. Po prostu znałem osobę, która wyjechała z Kijowa 24 lutego 2022, najpierw mieszkała w Warszawie, a potem w Berlinie. Na podstawie notatek tej dziewczyny, związanych z jej wyjazdem i z powrotem do Kijowa po wybuchu wojny, które wydały mi się bardzo ciekawe, uznałem, że to jest warte takiego bardzo prostego, krótkiego filmu obserwacyjnego. W ciągu tygodnia zrobiliśmy casting i napisaliśmy tekst. To się wydawało już gotowe do zrobienia. No i wiesz, to odbywało się na zasadzie takiej swego rodzaju partyzantki, którą ja bardzo lubię. Ja w tym filmie sam zagrałem nawet epizod, sfotografowałem go, zmontowałem, współpisałem i współreżyserowałem. On był zrobiony z pomocą kilku osób, przyjaciół, którzy zainwestowali w niego swój czas. To akurat doceniam w dzisiejszych czasach, że ta technologia jest na tyle dostępna, że zrobienie krótkiego metrażu, jak się ma jakąś potrzebę, ochotę, jest możliwe na takim kinowym poziomie bez kompromisów za bardzo niewielkie pieniądze. Bo każdy może mieć teraz dostęp do sprzętu w zasadzie.

„Dalej jest dzień" (2020)

A nawet jeśli nie na kinowym poziomie i nie do końca każdy, to na pewno jest to coraz powszechniejsze. Może dzięki temu jest szansa na większą świeżość, nowe głosy, spojrzenie w kinie. Chciałabym teraz porozmawiać o Twoich inspiracjach. Przy Chlebie i soli mówiłeś, że inspirowałeś się sytuacją z kebabem, nagłówkową dość. Zdarzyło Ci się to już wcześniej przy krótkich metrażach?

Niech pomyślę… Chyba nie. Ale zawsze to wynikało z jakiejś obserwacji albo siebie, albo otoczenia. Na przykład Dalej jest dzień to film, który wziął się z mojego zainteresowania tematem Holocaustu, mojego zainteresowania tematem kryzysu na polsko-białoruskiej granicy, który wtedy nie miał jeszcze miejsca w takiej skali, ale już się odbywał, tylko prawie nikt o tym nie wiedział, bo to były pojedyncze przypadki. Więc faktycznie w jakiś sposób to wszystkie te filmy były mniej lub bardziej zakorzenione w rzeczywistości.

À propos zakorzenienia w rzeczywistości: choć w krótkich metrażach zdarzyło Ci się chwilowo patrzeć na Warszawę…

Nie zrobiłem jeszcze żadnego filmu w Warszawie. Kręciłem tu jedynie początek Mojego serca, Munkowej „trzydziestki”, ale to są 3 krótkie sceny, cała akcja dzieje się jednak w Wałbrzychu.

Ten film miałam na myśli. Ale właśnie, skoro żyjesz tutaj na stałe, a masz dokumentalistyczne czy nawet autobiograficzne zacięcie, to zamierzasz poświęcić temu miastu coś dłuższego?

Zawsze najlepiej ogląda się to, na co ma się najbardziej odległą perspektywę. Robisz te trzy kroki do tyłu i wtedy widzisz więcej. I myślę, że to wymagałoby ode mnie jakiegoś takiego fizycznego oderwania się od tego miejsca. Pracowałem na wczesnym etapie nad dwoma projektami, które działy się w Warszawie. Do jednego bym jeszcze kiedyś chętnie wrócił, więc niczego nie wykluczam. Na pewno byłoby to produkcyjnie łatwiejsze niż te moje wszystkie wyjazdowe przygody. 

Teraz będę realizował film na Teneryfie, która jest już w ogóle jakimś takim kompletnie dziwnym miejscem do robienia filmu.

Też pełny metraż?

Tak.

Uchylisz rąbka tajemnicy czy jeszcze nie?

Jeszcze nie.

„Powrót" (2016)

To inspirowanie się nagłówkami zawsze kojarzy mi się z Hanekem i jego debiutanckim Siódmym kontynentem, który zbudował wokół zobaczonego w gazecie artykułu. Stąd też moje pytanie, kto filmowo inspiruje Damiana Kocura?

No wiesz co, mam kilku takich ludzi, którzy stanowią dla mnie jakiś taki core inspiracji i zainteresowań. Na pewno jest wśród nich wspomniany Haneke. Uwielbiam go za precyzję, intelekt i chłód, który w jego filmach jest taki bardzo racjonalny. Lubię też Kiarostamiego w jego obserwacji, doświadczeniu pracy z aktorami nieprofesjonalnymi, czerpaniu właśnie z tego, co było wokół niego, i też takich prasowych notek, jak to było w przypadku Zbliżenia. Cenię też filmy Seidla ze względu na autentyczność tych obrazów. Ostatnio Pod ziemią Micheangelo Frammartino, które za niedługo będzie w kinach, zrobiło na mnie duże wrażenie ze względu na swoją odwagę realizacyjną.

A w polskiej kinematografii?

Uuu… ale współczesnej czy tak w ogóle?

W ogóle.

Wiesz co, no paradoksalnie bardzo lubię film Opętanie Żuławskiego, ale to jest jedyny jego film, który lubię.

Też uwielbiam ten film, ale powiedziałabym, że to jednak nie film polski, a bardziej polskawy.

No bo jednak sam reżyser mało polski. Lubię Idę Pawlikowskiego. Uważam, że to też przykład bardzo autorskiego filmu. Oscara dostał oczywiście z wielu powodów, ale jednak jest to kino zdecydowanie nieoscarowe w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo uważam, że „kino oscarowe” to określenie pejoratywne.

Ja chyba nie oglądam jakoś dużo polskiego kina. Wydaje mi się, że mniej więcej wiem, co tam będzie w tych filmach, jacy są twórcy i jakim językiem opowiadają. Ja lubię po prostu szukać gdzieś, grzebać, patrzeć, co się dzieje w Afryce, w Azji. I na polskie kino już po prostu tam nie mam czasu.

Na zakończenie, skoro głównym celem tej rozmowy był powrót do Twojej krótkometrażowej twórczości, masz może swój ulubiony film krótkometrażowy? Coś Cię na przestrzeni lat zachwyciło? Może nawet w ostatnim czasie?

Tak, podobał mi się film Ostatni punkt (Ponto final) Miguela Lópeza Berazy, hiszpańskiego twórcy, który zrobił mockument o chorobie swoich rodziców. Nagrodziliśmy go na Warszawskim Festiwalu Filmowym w zeszłym roku. Wyróżniliśmy też bardzo dobry film dokumentalny z Litwy – Rejs (The Trip / Reisas). Wiozę jego plakat, bo spotkałem twórcę w Wilnie. To jest film, który zbudowano na found footage z kamery 16 mm. Niby opowiada o marynarzu, ale tak naprawdę to bardziej film o samotności kobiety, która zostawała w domu pod jego nieobecność. Poruszył mnie emocjonalnie. 

Ja lubię też eksperymenty w krótkim metrażu. Pamiętam taki film Ten Meter Tower. Ludzie mają w nim skoczyć z takiej 10-metrowej skoczni na basenie i się nad tym zastanawiają. Bardzo dobrym filmem krótkometrażowym jest Incydent w banku Östlunda. Lubię też Magiczny Paryż Alice Winocour.

Julia Palmowska
Julia Palmowska