Highway to Hell – recenzja filmu „Czworo do tanga” – Tydzień Kina Hiszpańskiego 

Na Tydzień Kina Hiszpańskiego powraca Álex de la Iglesia, mistrz makabreski i czarnego humoru, mający na koncie m.in. szalony remake Dzikości serca (Dzień bestii), hołd dla spaghetti-westernów (800 kul) czy libertyńską satyrę na temat konsumpcjonizmu i walki płci (Zbrodnia ferpekcyjna), a ostatnio realizujący się jako twórca serialu 30 srebrników o egzorcyście-bokserze walczącym z siłami Ciemności. Czworo do tanga, najnowszy obraz Baskijczyka, trzyma się wyjątkowo blisko rzeczywistości, choć rzecz jasna nie zabraknie klasycznej dla tego filmowca dawki szajby, która zapewni publiczności przednią rozrywkę.

Pomysł na scenariusz Czworga do tanga nieco przypomina koncept stojący za jednym z niedawnych dzieł de la Iglesii, czyli stworzonym dla Netflixa Barem (2017), w którym grupa nieznajomych została uziemiona w tytułowym przybytku przez rozszalałego snajpera. Tym razem zamiast madryckiego lokalu i przeglądu tamtejszego społeczeństwa autor Dnia bestii ogranicza się do czwórki bohaterów podróżujących wspólnie na pokładzie volvo pędzącego z Bilbao do hiszpańskiej stolicy. W iberyjskim kraju z BlaBlaCara, w imię hasła „Viaja de forma económica y sostenible” (czyli „podróżuj ekonomicznie i ekologicznie”), korzysta wedle zapewnień twórców aplikacji aż 15% populacji (7 mln użytkowników), a szczególnie popularny jest wśród najmłodszych pasażerów. W najbliższych latach na carpooling ma decydować się coraz więcej poddanych Filipa VI kosztem bardziej egalitarnych, ale mniej wygodnych przejazdów pociągami i autobusami.

Álex de la Iglesia odpowiada zatem o dość powszechnej usłudze, która dostarcza mnóstwo historii godnych przeniesienia na ekran. Prawidła filmowego widowiska są oczywiście nieubłagane, nie chodzi przecież o dokumentalny realizm ani reportażowe badanie tematu, a o satyrę na kolejną aktywność rodaków. Gruba kreska jest przecież znakiem rozpoznawczym Baskijczyka, jego ekspresja przypomina podejście Jacksona Pollocka. W odróżnieniu od amerykańskiego abstrakcjonisty autor Wiedźm z Zugarramurdi zamiast farb używa sztucznej posoki, potoczystych wiązanek i zwrotów akcji. Spec od mutantów, czarownic i innych maszkaronów coraz chętniej umyka od metaforycznego kostiumu i wpisuje swe zakręcone opowieści we współczesny krajobraz ojczyzny.

Czworo do tanga

Najświeższymi ofiarami fantazji de la Iglesii stają się Julián (występujący też w innym hicie Tygodnia Kina Hiszpańskiego Niech płonie Alberto San Juan), ponadpięćdziesięcioletni rozwodnik pracujący w branży technologicznej, oraz zabrani przez niego pasażerowie. Honorowe miejsce tuż obok kierowcy zajmuje jego stała towarzyszka trasy Bilbao-Madryt, 30-letnia, wróć… 29-letnia Lorena, tylko na weekendy pielgrzymująca do irytujących baskijskich rodzicieli. Dużo młodsza i pozostająca od roku singielką kobieta (grana przez muzę de la Iglesii Blancę Suárez) jawi się domorosłemu Carlosowi Sainzowi jako istny anioł, więc podczas właśnie tej podróży zamierza w końcu wyznać jej swoje uczucie. Julián nie zamierza oczywiście wspominać, że przez ostatnie miesiące używał aplikacji do wspólnych przejazdów niczym Tindera à rebours, tak selekcjonował podróżników, żeby nie wydali się dziewczynie zbyt atrakcyjni.

Fajtłapowaty szofer ma jednak najwyraźniej pecha, bo do jego auta wsiadają tym razem inni faceci niż zwykle. Zamiast skrupulatnie wybranego Carlosa, informatyka z nadwagą na tylnym siedzeniu ląduje jego kuzyn Sergio (Rubén Cortada), przystojniak z gitarą i opowieściami o awanturniczym życiu (od Kenii po Patagonię), co gorsza Lorena od wejścia rzuca na niego pożądliwe spojrzenia. Prawdziwą pożogę i lawinę klęsk sprowadza jednak na towarzyszy ostatni z kwartetu, czyli Rodrigo (grany przez rewelacyjnego Argentyńczyka Ernesto Alterio). Ten oryginał, zanim jeszcze wsiada do volvo, wymusza na liderze wyprawy uznanie dla jego widzimisię, pod pozorem choroby lokomocyjnej zamienia się z jedyną kobietą na fotele (więc ona siada tuż obok adonisa z tylnego rzędu), potem non stop ględzi przez komórkę lub nią nagrywa i strzela selficzki, nagabuje Lorenę, ogólnie bardzo bezpośrednio zwraca się do wszystkich i złorzeczy korporacjom. Najbardziej niepokoi jednak fakt, że wygląda jak starsza wersja Adama Scotta, gwiazdora Rozdzielenia. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo to właśnie ten bohater, dekonstruując zwyczajowy status quo BlaBlaCarowych eskapad, dostarczy widzom najwięcej śmiechu i konsternacji. Jakby zmartwień było mało, za naszym autem podąża wąsaty okularnik w mercedesie, w którego wciela się Carlos Areces, czyli słynny smutny klaun z Hiszpańskiego cyrku.

Álex de la Iglesia i jego nadworny scenarzystka Asturyjczyk Jorge Guerricaechevarría nie zwykli skupiać się na socjologicznym niuansie, a i polityka służy im zwykle dla zaognienia wewnętrznych konfliktów w obrazowanej grupie. Interesują ich przede wszystkim gatunkowe możliwości tekstu, więc każdy pieprzny dialog i rzucane pod nogi postaciom fabularne kłody prowadzą ku satyrycznemu i sensacyjnemu grande finale w gargantuicznym niedzielnym korku na madryckiej wylotówce (w jednym z samochodów para ogląda Zeszłego roku w Marienbadzie). Twórcy przeciągają sceny na tamtejszej autostradzie tak, aby zarówno wszyscy bohaterowie z pomocą napotkanych tam nieznajomych dostali porzadną nauczkę, jak i my odczuwali satysfakcję z gonitwy między automobilami, strzelaniny, awantury za cztery fajerki i nutki komedii romantycznej.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Czworo do tanga_plakat

Czworo do tanga

Tytuł oryginalny:
El cuarto pasajero

Rok: 2022

Kraj produkcji: Hiszpania

Reżyseria: Álex de la Iglesia

Występują: Alberto San Juan, Blanca Suárez, Ernesto Alterio, Rubén Cortada i inni

Ocena: 3/5

3/5