Jak co roku i tym razem w Rotterdamie nie zabrakło kilku polskich akcentów. Niewątpliwie najgłośniejszy z nich stanowi Człowiek do wszystkiego, nowy projekt małżeństwa Wilhelma i Anki Sasnalów – adaptacja powieści Roberta Walsera pod tym samym tytułem z 1908 roku.
Twórczość Sasnali ma dla mnie charakter anegdotyczny, więc i od takich opowieści modnie zacznę tekst. Jakieś figle płata los, że gdzie się nie ruszę, tam przypadkiem nawiedza mnie ów duet. Kiedy przeniosłam się do Warszawy, przez pierwszy rok mieszkałam w okolicach CXIX LO im. Jacka Kuronia, na którego fasadzie niewiele wcześniej Wilhelm namalował wizerunek patrona szkoły. W drodze na ostatnie Berlinale przeżyliśmy za to ze znajomymi osobliwą rozmowę na temat artysty ze spotkaną w wagonie kuratorką. A jednak filmowe dokonania Sasnali jak dotąd przypadkiem mnie omijały. Postanowiłam przerwać ten łańcuch ignorancji na rotterdamskiej imprezie. Po raz pierwszy wybrałam się w ten sposób na polski film podczas zagranicznego festiwalu. Ledwie kilka minut seansu minęło, kiedy nadeszła również dziewicza w moim festiwalowym doświadczeniu usterka techniczna, przez którą projekcja musiała zostać odwołana. Na ratunek pękającemu w szwach harmonogramowi nadeszła festiwalowa platforma.
Jak zwykle w przypadku filmografii Sasnali uwagę przyciąga mocna niekonsekwencja co do przypisania autorstwa projektu. Choć napisy rozpoczynające Człowieka do wszystkiego wskazują jako reżyserów zarówno Wilhelma, jak i Ankę, w czym wtórują im festiwalowe opisy, plakat wymienia już w tej roli jedynie malarza, który zresztą zapowiadał projekcję sam. Tłumaczył wtedy również, że mocno różnili się z żoną w odbiorze literackiego pierwowzoru Walsera i ostatecznie jego wizja przejęła tutaj palmę pierwszeństwa. Nic dziwnego zresztą, że w absurdalnych narracjach Szwajcara – uwielbianego już przez Benjamina czy Kafkę – jedno dostrzegło komizm, a drugie przejęło się fatalistyczną sytuacją bohaterów. Skoro już zdarzyło się to przeżyć reżyserskiemu rodzeństwu przy Instytucie Benjamenta, to teraz czas i na małżeńskie kompromisy w sprawie Walsera.

Od pierwszych minut wiadomo, że Człowiek do wszystkiego będzie filmem skupionym przede wszystkim na tym, co w muzyce pulsujące i w kadrze malarskie, a niekoniecznie łuskającym z pęknięcia pomiędzy tymi sensorycznymi strumieniami. Kamera, którą prowadzi sam Sasnal, trzęsie się jak szalona, a obraz kąpie w ziarenku. Rytm wszelkim montażowym zmianom nadaje za to post-punkowa muzyka – jedna z większych sympatii twórczych reżysera. Nie zabrakło tu nawet The Smiths. Prolog, w którym grany przez Piotra Trojana Joseph traci pracę przy klejeniu książek i zostaje odesłany z pośredniaka do życia jako tytułowy „człowiek do wszystkiego” tajemniczego inżyniera Toblera, to prawdopodobnie i tak najspokojniejszy moment całego filmu. Cesarzowi trzeba oddać, co cesarskie, malarskie oko w portretowaniu rzeczywistości szybko się tu wyczuwa. Zmysł wizualny, symboliczne tendencje czy skupienie na lokalizowaniu aktorów w statycznych punktach, zamiast na ich trasie między nimi, prawdopodobnie mają swoje źródło właśnie w głównym zajęciu Sasnali. Z czasem audialny puls przejmuje jednak wszelką kontrolę nad logiką obrazów, przez co film zaczyna przypominać nieznośny teledysk, w którym Tobler złośliwie drze książkę w towarzystwie zespołu muzycznego pojawiającego się na ekranie nie wiadomo skąd.
Adaptacja powieści Walsera sprzed ponad wieku niespecjalnie modyfikuje oryginalną treść. Niezmienione pozostały imiona czy nawiązania do ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej, więc przy polskim języku i niezwykle wyrazistej estetyzacji Człowiek do wszystkiego kojarzyć się może co nieco z Teatrem Telewizji. Obsadowo nie ma się przy tym, do kogo przyczepić. Agnieszka Żulewska rolą żony inżyniera udowadnia, że zasłużyła już na miejsce w czołówce kolektywnej świadomości, jeśli chodzi o rodzime aktorki. Andrzej Konopka jako Tobler i Piotr Trojan – tytułowy człowiek – również mają co pokazać w tej neurotycznej legendzie. Siły rozkładają się tu analogicznie do Teorematowej mapy: domostwo nawiedza enigmatyczna postać, która – wchodząc w relacje z kolejnymi członkami rodziny – budzi uśpione duchy czy przypomina o sprawach, o jakich najchętniej wszyscy by zapomnieli. Odwdzięczają mu się pięknym za nadobne i w ten sposób Joseph z Toblerami wypadają niczym równie malownicza Anna i wilki Saury.

Człowiek do wszystkiego bez wątpienia stanowi jeden z ciekawszych projektów polskiego kina ostatnich miesięcy, choć estetyczna sprawność Sasnali zostaje ostatecznie zduszona przez proste teledyskowe chwyty. Pierwsza połowa ich najnowszego filmu hipnotyzuje i metafizycznie wręcz niepokoi. Druga, mimo zachowania absurdalnego charakteru, w klipowym dygocie i jedynie pozornym symbolizmie zatraca część tego niezwykłego ducha. Jedno wiem jednak na pewno: na tym seansie moja historia z filmową twórczością Sasnali się nie kończy.

Człowiek do wszystkiego
Rok: 2025
Kraj produkcji: Polska, Wielka Brytania
Reżyseria: Wilhelm Sasnal, Anka Sasnal
Występują: Piotr Trojan, Andrzej Konopka, Agnieszka Żulewska
Ocena: 3/5