„Wielki Mistyczny Cyrk” – w drodze na Oscary: Brazylia

"Wielki Mistyczny Cyrk", reż. Carlos Diegues

Wielki Mistyczny Cyrk

Ocena: 1,5/5

Brazylijski kandydat do Oscara, “Wielki Mistyczny Cyrk” Carlosa Dieguesa, dąży od samego początku do oczarowanie widza. Już sam tytuł obwieszcza coś wspaniałego i tajemniczego. Niestety zamiast zaskakujących sztuczek magicznych prestidigitator odbębnia zgrane numery, których mechanizm znają wszyscy bywalcy.

Koncepcja reżysera była jasna – losy jednej rodziny zarządzającej cyrkiem zostaną rozpięte na cały wiek. Coś na modłę “Stu lat samotności” Gabriela Garcii Márqueza, tylko zupełnie pozbawione głębi powieści kolumbijskiego laureata Nagrody Nobla. Każde z pięciu pokoleń rodu Knieps otrzymuje osobny wątek. Zaczynamy w roku 1910, gdy Fred (Rafael Lozano), młody lekarz wywodzący się z klasy wyższej, dowiaduje się sekretu swego pochodzenia. W ramach zadośćuczynienia dostaje od prawdziwej matki, niezwykle majętnej i wpływowej persony, okazję do spełnienia jednego marzenia. Zamiast żądać połowy majątku, intratnej posady czy domu ze złotymi klamkami, młodzieniec prosi o… cyrk. Wszystko za sprawą kochanki Beatriz (Bruna Linzmeyer), tancerki z kabaretu, której matka występowała jako akrobatka.

O Grande Circo Místico otwiera swoje podwoje, goście walą drzwiami i oknami, Fred sprawnie zarządza, a jego dziewczyna zostaje gwiazdą spektaklu. Mistrzem ceremonii zostaje niejaki Celavi (od francuskiego C’est la vie – takie jest życie), pomyślany przez scenarzystów jako kronikarz dziejów XX wieku, nigdy niestarzejące się indywiduum i comic relief w jednym. Pod cyrkowym namiotem widzów olśniewają kolorowe pompony i makijaże klownów, błyszczące trykoty linoskoczków, dzikie zwierzęta: konie, słonie, lwy z eleganckimi treserami. Reżyser stara się omamić podobnymi sztuczkami kinowego odbiorcę. Zastąpić ciekawą fabułę i budowę postaci feerią barw bijącą z fantazyjnych kostiumów oraz wymyślnych rekwizytów.

Mnogość bohaterów pojawiających się na ekranie nie pozwala wybrzmieć żadnemu z wątków. Spektakl trwa w najlepsze, na scenę wchodzą kolejne pokolenia cyrkowców. W jednym z wątków trafimy na Vincenta Cassela w roli przesiąkniętego maczyzmem magika, niemogącego odpuścić żadnej dziewuszce. W jeszcze innym mignie Dawid Ogrodnik czy, znany z “Neonowego byka”, Juliano Cazarré. Żaden z nich nie ma jednak wiele do zagrania, ich role sprowadzają się do jednej cechy osobowości, jaką muszą emanować.

Carlos Diegues stworzył pusty spektakl, który stara się ożywić wyjątkowo nietrafionymi numerami musicalowymi oraz udaną stroną wizualną. W głównej mierze dzięki perfekcyjnie wykonanej scenografii i kostiumom da się w ogóle wysiedzieć do końca seansu. Zamiast kryjącej się zwykle w opowieściach umiejscowionych w cyrku metafory, dostaliśmy  karuzelę wątpliwych atrakcji i zbiór problemów z nomen omen brazylijskiej telenoweli. W wyścigu oscarowym “Wielki Mistyczny Cyrk” zdziała zapewne mniej niż “Największe widowisko świata”, sensacyjny zwycięzca edycji z roku 1953. Kino papy odeszło już przecież dawno do lamusa.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk