Make life easier – recenzja filmu „C’mon C’mon”

W świecie, w którym twórcy dążą do coraz to nowych środków narracyjnych i formalnych, nierzadko na siłę udziwnionych, ogromnym powiewem świeżości jest opowieść stawiająca na prostotę. I tak oto Mike Mills, znany przede wszystkim z Debiutantów oraz Kobiet i XX wieku, wraca z tytułem nie bez powodu podbijającym serca widzów na całym świecie. Spora liczba nominacji, między innymi do nagród Critics Choice, Satelitów, Film Independent czy Gotham oraz wygrana za najlepszy scenariusz u Stowarzyszenia Krytyków Filmowych z San Francisco, a zwłaszcza Złota Żaba dla najlepszego autora zdjęć (Robbie Ryan) i nagroda publiczności na Camerimage, nie pozostawiają wątpliwości, że jest to film warty uwagi.

Oto Johnny (Joaquin Phoenix), dziennikarz radiowy, przemierza kraj ze swoim projektem: zadaje dzieciom i młodzieży pytania dotyczące ich życia, emocji, postrzegania świata i wyobrażeń na temat przyszłości. Kiedy jego siostra, Viv (Gaby Hoffmann), prosi go o chwilową pomoc w opiece nad jej synem, Jesse’em (Woody Norman), Johnny proponuje zabranie siostrzeńca na kilka dni do Nowego Jorku. Celem wspólnej wyprawy ma być pokazanie dziecku świata poza rodzinnym miastem, zapoznanie z tajnikami zawodu dziennikarza, ale też odbarczenie od problemów związanych z chorobą psychiczną jego ojca. Johnny, który początkowo do wyprawy podchodzi bezproblemowo, nie wiedząc z jakimi konsekwencjami wiąże się opieka nad dzieckiem, z czasem odkrywa nie tylko  złożoność relacji z młodym człowiekiem, ale też redefiniuje swój „dorosły” świat.

To film, do którego bardzo dobrze pasuje określenia „słodko-gorzki”. Mamy tutaj swoistą mieszanką wysokich tonów, po mistrzowsku rozładowywaną lekkim, acz błyskotliwym humorem. Trudne dziecięce pytania skonfrontowane z zaskoczoną miną Joaquina Phoenixa, kompletnie nieradzącego sobie z odpowiedzią, mocno rozluźniają gatunkowy ciężar i jednoczą kinową widownię szczerym śmiechem. Reżyser przecież nie pierwszy raz szuka porozumienia między pokoleniami i nabija się z dorosłych, dla których przyznanie się do niewiedzy czy nieporadności tożsame jest z poczuciem wstydu. Pod warstwą żartów dotyka również poważnych problemów: samotności, nieudanego związku, traumy związanej z chorobą i śmiercią matki, trudnych relacji rodzeństwa, w których chowają się przypudrowane urazy oraz odwiecznego pytania na ile ciężar przeszłości zdominuje przyszłość. Do swoich bohaterów podchodzi z niezwykłą czułością, ale też realizmem, nie nadając ich wyborom zbyt intensywnych odcieni. Nie próbuje też serwować nam historii o dziecku wiedzącym więcej od dorosłych – a jedynie przypomina, że najmłodsi nie komplikują nadmiernie otaczającego ich świata, bo jeszcze nie wiedzą, że muszą.

Podobnie jak w swoich wcześniejszych filmach, Mills stawia nie na fabułę czy spektakularne zwroty akcji, które tasują karty i zmieniają pozycję bohaterów o 180 stopni. Dalej najważniejsze są dla niego postaci same w sobie – ich wewnętrzne dylematy i konfrontacja z szeroko rozumianym światem zewnętrznym. Ale też wzajemne stosunki – w końcu sednem wyprawy Johnny’ego i Jesse’ego jest budowanie relacji samo w sobie – rozmowy, poznawanie siebie i świata, co okaże się odkrywcze nie tylko dla dziecka, ale przede wszystkim dla dorosłego mężczyzny. Mills jawi się zatem znowu jako współczesny filozof, przyglądający się uniwersalnej kondycji człowieka i esencji naszej egzystencji w ujęciu jednostkowym i społecznym. Konfrontuje wielkość świata z maleńkością ludzkiego bytu, a pytania o sens życia stawia ponad odpowiedziami. I znowu zastanawia się, kiedy tak naprawdę jesteśmy sobą.

Jednak przede wszystkim ćwiczy siebie i nas w uważności. Przypomina o tym, że warto się zatrzymać i wziąć oddech. Że w świecie chaosu aksjonormatywnego, globalnego natłoku informacji, gdzie musimy być non stop podpięci do smartfonów, żeby nadążyć za rzeczywistością, dobrze jest po prostu pobyć ze sobą, porozmawiać i popatrzeć w niebo. Zamiast szukać napuszonych słów, zastanowić się, które z nich rzeczywiście mają sens, a które są zbytecznym wypełniaczem codzienności czy zamiennikiem mechanizmów obronnych, czyli typowym „bla bla bla”, z którego nie wynika kompletnie nic.

Za kontrapunkt do narracyjnej prostoty stawia wyrafinowane, czarno-białe zdjęcia autorstwa Robbie’go Ryan’a, operatora między innymi Faworyty, Historii małżeńskiej czy American Honey. Tę formalną decyzję uzasadnia chęcią stworzenia obrazu uniwersalnego, dającego swoim bohaterom odpowiednio dużą przestrzeń zarówno na intymność, jak i na swobodę. Trudno o lepszy wybór, gdyż rzeczywiście C’mon C’mon idealnie spuszcza powietrze z mocno napompowanej opony kina artystycznego. Jest przyjazne dla przeciętnego widza, a przy tym wyróżnia się na tle komercyjnego repertuaru błyskotliwym humorem i ponadczasowym przesłaniem. Oraz tym, że dotyka codzienności, w której wszyscy żyjemy. To film, którego nie można nie polubić, który działa jak balsam na wszystkie nasze rany, nawet jeśli działa tylko przez chwilę.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska
C'mon C'mon

C’mon C’mon

Rok: 2021

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Mike Mills

Występują: Joaquin Phoenix, Gaby Hoffmann, Woody Norman i inni

Dystrybucja: Gutek Film

Ocena: 4/5