Wszyscy to znamy: raz na jakiś czas musi powstać film wyglądający trochę jak produkcja telewizyjna, który w przystępnej dla podstawówek formie przypomni, że Holocaust był zły, a komunizm jeszcze gorszy. Uwielbia je wasza babcia i wasza polonistka, idealnie pasują na double feature z „Czasem honoru” i podkład do świątecznego kotleta. Takim właśnie filmem jest tegoroczny węgierski kandydat do Oscara – „Ci, którzy pozostali”.
Szesnastoletnia Klára podczas nauki chemii mówi swojemu opiekunowi i przyjacielowi, Aldarowi: „Na początku było ich czterech, dwa chlory i dwa wodory. Potem przyszedł tlen i zabrał wodory, z nich powstała woda. Chlory zostały same i połączyły się w pary”. Aldar po dłuższej chwili milczenia i małym załamaniu konkluduje: „To my jesteśmy tymi chlorami, prawda?”. Na przytoczeniu tej sceny mógłbym zasadniczo zamknąć opis fabuły produkcji pokazywanej na tegorocznym Warsaw Jewish Film Festival. Klára i Aldar, węgierscy Żydzi, to tytułowi „ci, którzy pozostali” (w Budapeszcie po Holocauście). Ona w pożodze wojennej straciła rodziców i młodszą siostrę, on: żonę i dwójkę dzieci. Ona potrzebuje ojca, on kogoś, kto pozowali mu pójść dalej i przestać rozpamiętywać to, co minione. Mamy rok 1948 i komunizm zaczyna zaciskać swoją pięść na wciąż poranionych szyjach Madziarów.
Barnabás Tóth to reżyser i scenarzysta, który miał swoje pięć minut na początku roku, kiedy jego krótkometrażowe „Chuchotage”, komedia o dwójce seksistowskich tłumaczy symultanicznych, dostało się na skróconą listę oscarową, po drodze wygrywając kilka mniej lub bardziej prestiżowych nagród. Ten sukces otworzył jego drugiej fabule drogę na duże światowe festiwale w Busan oraz Kairze. Chociaż przyjęcie zagraniczne jego obrazu było dość chłodne, festiwalowa rozpoznawalność wystarczyła, by przy słabości konkurencji oraz słusznym politycznym przesłaniu dostąpić zaszczytu reprezentowania na Oscarach ojczyzny w tej samej dekadzie co László Nemes, Ildikó Enyedi, Kornél Mundruczó czy Béla Tarr.
Niestety nominację tę trudno traktować inaczej niż akt swoistej kapitulacji Budapesztu, wyraz bezsilności. „Ci, którzy pozostali” są produkcją niezmiernie zachowawczą, zrobioną niedbale (np. kiedy dziewczynka, mówiąc o tym, że nie kąpie się, bo ciocia zabrania marnowania wody, ma na twarzy perfekcyjny makijaż) i niemającą zbyt wiele do zaoferowania widzowi, chociaż Tóth wspólnie z dokumentalistką Klárą Muhi wzięli na tapet niezmiernie ciekawy temat: tego, jak ocalali z zagłady mają żyć z tym piętnem. Klára mówi nawet w pewnym momencie, że to ci, którzy umarli, tak naprawdę są wygranymi tego wszystkiego, bo nie muszą trwać z pamięcią. Niestety, ten temat nie zostaje tu w ogóle wykorzystany i ogranicza się zasadniczo jedynie do tego, że Aldar co jakiś czas ucieka do łazienki, by tam uronić w samotności łzę, a Klára płacze, przeglądając stare zdjęcia.
W drugiej połowie filmu poruszany jest też temat komunistycznego terroru, różnych podejść Żydów do władzy radzieckiej, powszechności przemytu jako sposobu na utrzymanie jakiegokolwiek standardu życia, przymusowych relokacji międzywojennych elit, antysemityzmu, dulszczyzny i jakiś milion innych. Każdy z nich w maksymalnie jednej, dwóch scenach, by nie wrócić nigdy więcej.
„Ci, którzy pozostali” to do cna telewizyjna produkcja, która wygląda jak streszczenie serialu nadawcy publicznego stworzone po to, by wysłać szkoły do kin. Można obejrzeć, ale po co? Tego samego dowiecie się z lepszych przedstawicieli gatunku, jak „Człowiek, który został papieżem” czy „Różyczka”.
Ci, którzy pozostali
Tytuł oryginalny: Akik maradtak
Rok: 2019
Gatunek: obyczajowy, historyczny
Kraj produkcji: Węgry
Reżyser: Barnabás Tóth
Występują: Károly Hajduk, Abigél Szõke, Mari Nagy i inni
Ocena: 2/5