Ogień i woda – recenzja filmu „Braty” – Octopus

Po serii filmów krótkometrażowych Marcin Filipowicz w końcu objął stery pełnego metrażu. Premiera jego Bratów odbyła się na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych "Młodzi i Film", następnie obraz zagościł na dwóch eventach: Nowych Horyzontach w sekcji Odkrycia oraz na Octopus Film Festival. Oprawione w czarno-białe zdjęcia i przyprawione rytmami hip-hopu coming of age, jest dziełem na poły spełnionym: uwodzącym formą i dusznym klimatem uwierającej codzienności, ale grzęznącym na poziomie treści.

Jak możemy domyślić się po tytule, oś fabuły stanowi historia braci. Nieśmiały, refleksyjny i introwertyczny Filip (Hubert Miłkowski) jest całkowitym przeciwieństwem Bartka (Sebastian Dela), pewnego siebie prowokatora. Życie zaprasza ich do dorosłości zdecydowanie szybciej niż powinno – utrata matki burzy dotychczasowy, beztroski świat i stawia w obliczu pierwszych obowiązków. Tym większych, że uśmierzający ból po stracie żony w narkotykach ojciec (Cezary Łukaszewicz) wypycha siebie poza zasięg rodzicielskiego wpływu. Bartek, u którego działania wyprzedzają myśli, nie zamierza czekać na będącego na wiecznym odlocie tatę i zostawiony sam sobie stara się uporać z rzeczywistością, sięgając po niekoniecznie zgodne z prawem metody. Wpatrzony w niego – i przy okazji jego dziewczynę Klaudię (debiutująca na wielkim ekranie Marta Stalmierska) – Filip jedną nogą stoi jeszcze w domu, wierząc, że nałóg jest tylko chwilową chmurą nad ich głowami. Czas spędza jeżdżąc na deskorolce, grając na konsoli i, jak na wiek przystało, szukając swojego miejsca na świecie. Nadchodzące, tragiczne wydarzenie ponownie przyprze go do muru przyspieszonego dorastania i wymusi nie tylko samodzielność, ale przede wszystkim konfrontację z wyidealizowanym obrazem Bartka.

Na poziomie fabuły film nie oferuje praktycznie niczego nowego: jest kliszowo, nieoryginalnie, stałe punkty na mapie polskiego scenopisarstwa odmierzone są równo od linijki. Bieda, żałoba, narkotyki, inicjacja seksualna, młodzież znudzona brakiem perspektyw: pijąca, kradnąca, szukająca siebie – widzieliśmy to tyle razy, że kolejny wywołuje jedynie ziewnięcie. Szczególnie, że nie pokuszono się tu o bardziej artystyczne, mniej oczywiste środki wyrazu, ustawiające oklepaną historię w innym, wartym uwagi świetle. Mimo narkotycznego i przemocowego tła jest zbyt grzecznie, a przez to nijako. Duży problem tkwi w proporcjach scenariusza, niepotrzebnie rozwlekającego pierwsze dwa akty, pozbawiając ich rytmu i wolt, a następnie kumulującego wszystkie siły w akcie trzecim, a także – co dziwne – w napisach końcowych, gdzie przeplatane sekwencje mają być swego rodzaju odkupieniem dla głównego bohatera. Ta strona filmu wybrzmiewa najciekawiej ze względu na pokryzysową lekkość, odbarczającą narrację z jej ciężaru. Jednocześnie stanowi swego rodzaju odrębną część, która wypchnięta poza narracyjne klamry, nie współgra z resztą filmu i gubi swój fundament. 

Choć debiut Filipowicza nie uwodzi ładunkiem nowości i nie elektryzuje historią samą w sobie, to trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie. Bo mimo wszystko ta historia płynie i kołysze, a wpływ na to ma kilka kwestii. Czuć narracyjny talent reżysera, choć wtóruje mu wyczuwalność długodystansowej pierwszorazowości. Czas pokaże, historia osądzi, czy ten potencjał przy lepszym scenariuszu znajdzie właściwe, twórcze ujście. Absolutnie hipnotyzują zdjęcia Mateusza Skalskiego, znanego chociażby z Placu zabaw czy Białego potoku. Gęste, miejscami mroczne, oddające hołd estetyce postaci i przestrzeni, perfekcyjnie wyważone. To one w dużej mierze nadają całości energii i trzymają uwagę. Cieszy także młoda (i nie tylko) obsada. Zatopione w niebycie spojrzenie Huberta Miłkowskiego świetnie kontrastuje z agresywnym, nieustępliwym błyskiem w oku Sebastiana Deli. Debiutująca Marta Stalmierska gra niskimi tonami, ale nie daje się sprowadzić jedynie do żeńskiej „ozdoby” całości. To nazwiska budzące ciekawość i będące wystarczającą motywacją do przyjrzenia się ich kolejnym kreacjom.

Filmy o dorastaniu są trochę grząskim gruntem, ponieważ w tej materii zostało powiedziane na przestrzeni dziejów kina tyle, że nie wystarczą formalne zabiegi, żeby zatrzymać widza przy historii. Chciałoby się, aby Braty, ze swoim olbrzymim ładunkiem wizualnym, obiecującą reżyserią i obsadą, były czymś więcej niż tylko kolejną opowieścią o rodzinie nieradzącej sobie w obliczu tragedii i dokonującej z tej nieporadności strukturalnego samobójstwa. Żeby zamiast odgrzewanych konfliktów, dzielących rzeczywistość na czarną i białą oraz schematycznego dramatyzmu, znaleźć w takim kinie jakiś niuans, nieoczywistość, przy której zatrzymamy się na dłużej niż osiemdziesiąt minut. 

 

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Braty

Tytuł oryginalny:
Braty

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Marcin Filipowicz

Występują: Hubert Miłkowski, Sebastian Dela, Marta Stalmierska, Cezary Łukaszewicz

Ocena: 2,5/5

2,5/5