Ból i Blask – recenzja filmu „Boylesque”

„Karuzela gna, w głośnikach wciąż muzyka gra” – chciałoby się zawtórować słyszanej w filmie aranżacji słynnej piosenki. Nic tak dobrze jak ona, nie oddaje postaci Lulli La Polaki, najstarszej polskiej drag queen. W swoim pełnometrażowym debiucie Bogna Kowalczyk kreśli być może najbardziej intymną biografię w ostatnim czasie, unikając nadmiernej faktografii i gadających głów, a stawiając na emocjonalną impresję, dzięki której widz zrasta się z bohaterem.

Lulla La Polaca, czyli Andrzej Szwan. Miłośnik Marilyn Monroe i tancerki flamenco, La Polaki, której po części zawdzięcza artystyczny pseudonim. Przez sporą część życia sceniczną personą był tylko podczas kameralnych spotkań. Okres przed transformacją, w tym głośna akcja „Hiacynt”, której uniknął tylko ze względu na pracę w państwowych przedsiębiorstwach, implikującą kontrakty na Bliskim Wschodzie, nie sprzyjał prowadzeniu wyoutowanego życia. Występować przed dużą publicznością zaczął po 2010 roku, dzięki legendzie polskiego dragu, Kim Lee (Andy Nguyen). W chwili realizacji filmu ma 82 lata i jest dawno na emeryturze. Po ulicach miasta przechadza się dystyngowanym krokiem, w czarnych spodniach i białej koszuli, które w kolejnych scenach filmu zamienia na swoją drugą skórę: obcisłą, cekinową sukienkę, perukę, artystyczny makijaż, bogato zdobione kolczyki. I szpilki.

Młoda reżyserka nie traktuje linearności narracyjnej jako determinanty kompozycji. Tasuje poszczególne sceny niczym wyrobioną, dobrze leżącą w dłoniach talię kart, oddającą różnorodność życia. Środek może być tu początkiem, początek końcem, koniec środkiem. Lulla, przeglądająca ubrania w poszukiwaniu najlepszej kreacji na wieczorny występ, układająca włosy i malująca czarną kreskę na powiece, nakłada się na tę planującą własny pogrzeb. Przygląda się urnom, finalnie stwierdzając, że żadna nie jest dla niej wystarczająco oryginalna, po czym wyjmuje z foliowej torebki swoją szpilkę – czy ktoś będzie w stanie zrealizować projekt ossuarium w kształcie buta na obcasie?

W nostalgicznym kalejdoskopie wspomnień ferwor, radość i głód życia mieszają się z bólem, żalem i rozgoryczeniem. Na berlińskich paradach równości, dragowych domówkach i w queerowych dyskotekach brokat ciągle sypie się na włosy i pokąsane upływem czasu ciało. Jeszcze chce się iść tanecznym krokiem, kochać całymi nocami, pić szampana do rana. Fizjologia jest jednak bezlitosna, a znajomość własnych limitów, mimo że pozostawia okrutny niedosyt, pomaga zachować energetyczne zapasy na kolejne dni. Niepewność czasu przyszłego męczy i uwiera. Pomaga makijaż, żart, towarzystwo najlepszego przyjaciela i przyjaciółki, której można śpiewać ulubione piosenki albo wyciągnąć późnym wieczorem na dancing. Noc jest przecież zawsze młoda. 82 lata – może to jednak tylko liczba?

O pięknych, wypełnionych miłością i bratnimi duszami dniach mówią stare fotografie i nagrania. Czas, kiedy polska przestrzeń queerowa bezustannie szukała swojego bezpiecznego, ale też doznaniowego miejsca miesza się z sympatią młodego pokolenia – przypadkowymi ludźmi, którzy chcą się po prostu przytulić i zrobić zdjęcie – karuzela ciągle gna. O schyłku dnia przypominają tylko słowa, dziś, w czasie wystawianego w domu spektaklu, mówione innym głosem. Części życia już nie ma, pozostały listy, w tym ten ostatni, będący niczym niezabliźniona rana.  Życie przeszłością, mimo swoich uroków, niesie jednak za dużo bólu, szczególnie kiedy w głowie ciągle kiełkują marzenia o miłości – być może już tej ostatniej, ale przecież przez to nie mniej pięknej. Menu randkowych portali czasem intryguje, czasem bawi, zawsze jednak daje nadzieję i ekscytuje nieznanym.  

Kowalczyk tworzy idealny balans między warstwą formalną i narracyjną. Kadry Miłosza Kasiury zachwycają plastycznością i nieoczywistością: raz jedynie lekko podglądają, kiedy indziej zachłannie wysysają intymne wyznania. Ciepłe wspomnienia i lepkie marzenia nabierają smaku dzięki utworom młodego kompozytora, Wojciecha Frycza. Jego wrażliwa stylistyka nadaje wizualnej impresji namacalnego charakteru, pozwala zanurzyć umysł w niuansach, być jeszcze bliżej Lulli. Reżyserka nie próbuje przy tym diagnozować rzeczywistości i dodawać do niej zbyt wielu komentarzy. Walka o równość jest przecież wpisana w ten tytuł już od samego początku, wynika z jego natury, nie potrzebuje dodatkowych słów, choć wystąpienia Lulli są w tym kontekście krzepiące. Queerowość, gender, kobiecość i męskość szeptem tkają tło – w centrum narracji pozostaje jednak człowiek – tylko i aż.

Boylesque wymyka się tradycyjnym granicom dokumentalnej biografii, szczególnie w często laurkowej formie. Bliżej jej do egzystencjalnego poematu o życiu i przemijaniu, z którym jedni mierzą się dłużej, inni krócej. To swoisty emocjonalny striptiz, wysmakowana, psychologiczna burleska, gdzie warstwa po warstwie zdejmowane są kolejne okruchy wspomnień, nadziei i zadr. Karuzela jednak dalej gna. „Co mi Panie dasz? W ten niepewny czas? Jakie słowa ukołyszą moją duszę, moją przyszłość na tę resztę lat?” pytają oczy Lulli, wpatrzone nostalgicznie i marzycielsko w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Póki co, ciągle żyjemy. A kiedy przyjdzie czas, zostanie czarna szpilka. Koniecznie ze złotym obcasem.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Boylesque


Tytuł oryginalny:
Boylesque

Rok: 2022

Kraj produkcji: Czechy, Polska

Reżyseria: Bogna Kowalczyk

Ocena: 4/5