Retro przyszłość – recenzja filmu „Bez słowa”

Na papierze wszystko wyglądało idealnie – reżyser z doświadczeniem w gatunku science-fiction, trójka popularnych i utalentowanych aktorów, pieniądze Netflixa, a przede wszystkim dopieszczany przez wiele lat scenariusz. Nic nie stało na drodze Duncana Jonesa do osiągnięcia sukcesu, lecz zderzenie z rzeczywistością okazało się niezwykle bolesne. „Bez słowa” to przykład filmu bez pomysłu oraz polotu.

Obraz angielskiego reżysera opowiada historię wychowanego w rodzinie Amiszów Leo Beilera (Alexander Skarsgård), pracującego jako barman w Berlinie przyszłości. Wprawdzie w wyniku nieszczęśliwego wypadku stracił w dzieciństwie mowę, ale ta dysfunkcja nie przeszkadza mu w stworzeniu szczęśliwej relacji z Naadirah (Seyneb Saleh). Mozolnie budowany świat legnie w gruzach, gdy partnerka zaginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Leo będzie chciał odnaleźć kobietę, jak również zemścić się na osobach odpowiedzialnych za jej zniknięcie.

W ten sposób rozpoczyna się odyseja bohatera po różnego typu zakamarkach niemieckiej metropolii. Od przesiąkniętych rozpustą klubów, poprzez pokoje rozkoszy prowadzone przez szemranych osobników, a skończywszy na piwnicach, w których odnajdują schronienie gangsterzy. „Bez słowa” opiera się na dosyć prostym konstrukcie fabularnym, wyciągniętym zarówno z klasycznych filmów noir, jak i ostatnio powstających produkcji cyberpunkowych – przede wszystkim „Blade Runner 2049” oraz serialu „Altered Carbon”.

Myliłby się jednak ten, kto próbowałby poprowadzić prostą nić zależności między wymienionymi tytułami. O ile Jones sporo czerpie z futurystycznego sztafażu – brud ulic miesza się ze światłem neonów, a sztuczna inteligencja jest już wszędobylska – o tyle umieszcza swoją opowieść w zupełnie innym kontekście. Wydaje się, jak gdyby twórca „Moon” skorzystał z wehikułu czasu i poprowadził narrację z perspektywy osoby żyjącej jeszcze przed upadkiem Muru Berlińskiego. Zastosowana taktyka okazuje się zaskakująca. Gdy jedni korzystają z syntetycznych protez, drudzy starają się o paszport, a postać grana przez Paula Rudda wciąż wspomina komunistów. W ten sposób „Bez słowa” bardziej zbliża się do „Ulic w ogniu” Waltera Hilla, gdzie entourage służy tylko stylistycznej zabawie, aniżeli podjęciu dyskusji na temat nadchodzącej przyszłości. Symptomatyczne, że główny bohater wywodzi się ze społeczności programowo gardzącej nowinkami technologicznymi.

Anachronicznie świeże odejście od „epickości”, kategorii niejako wymaganej obecnie od tego typu produkcji, okazuje się jednak nieskuteczne. Nie chodzi o nadzieje pokładane w tym filmie – wszak nie można winić twórcy za to, że poszedł w kierunku uprzednio przez widzów nieprzewidzianym. Sęk w tym, że Jones absolutnie nie wykorzystał przestrzeni, którą tak świetnie sobie przygotował. Odważnym gestem odrzucił gatunkowe ramy, by wpaść w jeszcze gorsze koleiny. Nie sposób bowiem w jakikolwiek sposób zrozumieć, o czym tak naprawdę ma być ten film. Jako kino zemsty prezentuje się fatalnie – poczynione przez bohatera poszukiwania polegają na pokazywaniu zdjęć zaginionej kobiety i przemieszczaniu się od lokacji do lokacji. Emocji w tym za grosz. Dramatu również trudno doświadczyć, skoro Alexander Skarsgård nie staje na wysokości zadania. Aktor zachowuje się niczym zbity pies, ale skoro wyć z bólu nie może (bo jest niemową), to pozostaje mu tylko ciało, którym nie potrafi oddać całej palety emocji. Poszukiwanie utraconej miłości prezentuje się karykaturalnie oraz niewiarygodnie.

Reżyser sugerował w wywiadach, że „Bez słowa” jest swego rodzaju hołdem złożonym dla rodziców, a przede wszystkim dla ojca – Davida Bowiego. Jones dotyka zatem tematu rodzicielstwa, jak również sytuuje film w miejscu niezwykle ważnym dla twórczości ojca. Nagrane tam trzy płyty stały się przecież kamieniem milowym w historii muzyki. I rzeczywiście, Berlin w obiektywie Gary’ego Shawa prezentuje się znakomicie. Jak gdyby zimnowojenne fantazmaty na temat postindustrialnych przestrzeni nareszcie znalazły swoje filmowe odzwierciedlenie. Miasto jest jednak pejzażem, także mimo świetnej ilustracji muzycznej Clinta Mansella (czerpiącego inspirację m.in. od Bowiego czy Philipa Glassa), świetnie korespondującej z zastosowaną chromatyką barw, nie można potraktować metropolii jako pełnoprawnego bohatera.

Najgorsze jest jednak to, że reżyserowi często nie udaje się zachować odpowiedniego tempa narracji. Drugoplanowe postacie są bowiem zarysowane tak grubą kreską, a ich perypetie na tyle nieistotne dla głównego wątku, że tkwiący w aktorach potencjał nie zostaje w ogóle wykorzystany. Sumiasty wąs Paula Rudda, jego rozmowy z gangsterami (wśród nich niedawno zmarły Andrzej Blumenfeld) i słabo nakreślona relacja z córką; demiurgiczne zapędy postaci granej przez Justina Theroux, który medyczną pomoc dzieciom wykorzystuje do przyglądania się młodziutkim ciałkom; wzajemna relacja tych postaci, pełna dysput prowadzących donikąd – to wszystko każe sądzić, że reżyser zupełnie nie miał pomysłu, jak poprowadzić losy tych bohaterów. A wrzucenie do tego tygla odniesienia do „Moon” jawi się jako akt pozbawiony sensu. Nie dziwi zatem fakt, że scenariusz „Bez słowa” przez wiele lat nie był akceptowany przez kolejne wytwórnie i że z potencjalnego debiutu stał się kolejną produkcją Jonesa. Tym razem okazało się, że to nie bezduszne korporacje nie poznały się na młodzieńczym talencie, lecz raczej początkujący adept musiał dojrzeć, by w odpowiedni sposób wykorzystać swój talent.

Wprawdzie stwierdzenie, że kolejna filmowa produkcja Netflixa okazuje się niewypałem, jest wyświechtanym truizmem, niemniej jednak trudno w tym momencie nie przytoczyć tej diagnozy. Coś w tym jest, że niczym nieskrępowane zapędy reżyserów nie odnajdują poklasku wśród widowni i krytyków. Duncan Jones na pewno padł ofiarą wolności – mógł zrobić film podług swoich planów, a nie udało mu się skutecznie poprowadzić ani jednego wątku. „Bez słowa” niewątpliwie zasadzało się na ciekawym koncepcie, niemniej jednak uległ on takiemu rozmyciu, że z potencjalnie zajmującej historii o niemowie w futurystycznym świecie, pozostało jedynie kilka scen godnych zapamiętania. Reszta jest milczeniem.

 

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty
Bez słowa

Bez słowa


Rok: 2018

Gatunek: Thriller / Science-fiction

Reżyser: Duncan Jones

Występują: Alexander Skarsgård, Paul Rudd, Justin Theroux

Ocena: 1,5/5