Berlinale 2023 – TOP10 i podsumowanie

Już przed dwoma tygodniami zakończyła się tegoroczna edycja MFF w Berlinie. Wypada więc ją podsumować. Nasi redaktorzy przywieźli dla Was ze stolicy Niemiec dwadzieścia sześć recenzji oraz dziewięć krótkich opinii. Na naszych łamach ukazywał się także aktualizowany codziennie Grid z ocenami krytyków z ośmiu krajów, w tym licznymi członkami FIPRESCI. Poniżej znajdziecie selekcję dziesięciu najlepszych obrazów festiwalu według kolektywnego zdania naszych korespondentów.

10. La bête dans la jungle 🇧🇪🇦🇹🇫🇷, reż. Patric Chiha [PANORAMA]

La bête dans la jungle w obiektywie Austriaka to obsypana cekinami, zroszona strugami potu dzieciaków ery techno i skąpana w świetle neonów enigmatyczna opowieść o zabłąkanym fataliście, snującym się między fałdami czasu niczym nieśmiały młodzik pod ścianą na pierwszej gimnazjalnej balandze. Jest tym chłopakiem z memów, który zawsze stoi w kącie i szczyci się swoją wyjątkowością – w tym przypadku to obietnica nadejścia bliżej nieokreślonego oświecenia zmusza do ekstremalnej asertywności.

Od niewinnych jeszcze pląsów w rytm italo disco pod gwiaździstym niebem Sardynii rozpoczyna się historyczna odyseja meandrująca tanecznym krokiem przez archipelag klęsk i sukcesów ludzkości. Za zmianą politycznych porządków gonią kolejne zwroty kulturowe i  nowe muzyczne style – po wygranych wyborach pora na nutkę romantyzmu, zburzony mur zachęca do wydostania z gruzów dionizyjskiego festiwalu uciechy, a upadek wieży zwiastuje kolejne choroby gatunku.

Dyskotekowa oprawa, niewątpliwie zainspirowana Balem (1983) francuskojęzycznym klasykiem kultowego reżysera Ettore Scoli, świetnie sprawdza się za tło dla egzystencjalnych dylematów i niemożliwego do skonsumowania uczucia pary stałych bywalców dziwacznego klubu. Liminalna przestrzeń ludycznej performatyki – w zawieszeniu między całkowitym zanurzeniem w podziemnej ekstazie i harcach a nostalgią za namacalnością świata zewnętrznego – funkcjonuje w filmie niczym scena, gdzie życiowe role odgrywają pionki tego świata

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

9. Xue yun 🇨🇳, reż. Wu Lang [ENCOUNTERS]

Kim byliśmy 10 lat temu? Zadanie tego pytania uruchamia szereg procesów porównawczych, prób ustawienia galerii nekrologów bardziej lub mniej znanych osób albo twarzy, które w tym czasie potrafiły trzy razy zawitać i opuścić progi naszego życia. Po takiej dekadzie spędzonej w więzieniu powraca do społeczeństwa Han Jiangyu, główny bohater Xue yun Wu Langa.

Fundamentalny charakter inspiracji twórczością Tsai Ming-lianga zauważyć nietrudno. Zanim ujawnią się w filmie narracyjne cechy dystynktywne, do głowy sprowadzi tę myśl obecność Lee Kang-shenga – nieodłącznego elementu filmografii tajwańskiego reżysera. Jego postać zdaje się zresztą nośnikiem wędrownego motywu dezorientacji na mapie niby dobrze znanego, a jednak podlegającego nieustannym modyfikacjom, terenu. Wu wprowadza mężczyznę w nurt rzeki, do której już inne napłynęły wody. Pozór tożsamości nadaje uczucie do kobiety, wciąż żywe, prowokujące decyzję Jiangyu, aby pierwszym miejscem, gdzie zawita po wyjściu na wolność, był salon fryzjerski, a tam fotel z poprawiającą stan jego fryzury Su Hong. Dawna miłość wychowuje dziś samotnie córkę, która może być dzieckiem głównego bohatera, ale równie dobrze może nim nie być, przez co jest jak niewiadoma naznaczająca poszukiwanie własnego miejsca w nowej rzeczywistości, śladu po dawnym życiu mogącego pomóc w tym trudnym procesie.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

8. La fórmula secreta 🇲🇽, reż. Rubén Gámez (1965) [WOCHE DER KRITIK]

Położone po wschodniej stronie miasta, z dala od miszmaszu Potsdamerplatz – czerwieniącego się dywanem w Berlinale Palast, połyskującego szklaną fasadą Sony Center i pachnącego nowością sal CinemaxX – Hackesche Höfe Kino gościło towarzyszący 73. edycji MFF w Berlinie Woche der Kritik. W sekcji “Artistic differences” tegorocznego niemieckiego tygodnia krytyki znalazło się miejsce dla czterech głosów z Ameryki Południowej. Antykolonialny portret otwartych żył kontynentu najmocniej stał najstarszą z wyświetlanych pozycji: La fórmula secreta (1965) w reżyserii Rubéna Gámeza, meksykańskiego niezależnego dokumentalisty. Jego utwór to wideoeseistyczna próba uchwycenia ducha narodu – z jednej strony zamkniętego w okowach własnej tradycji oraz historii, z drugiej – nieustannie zaśmiecanego przez amerykańskie wpływy. 

Tak jak Jean-Luc Godard w Męski – żeński: 15 scen z życia zawarł esencję paryskiego pokolenia Marksa i Coca-Coli, tak Gámez uchwycił okres całkowitego zatopienia Meksyku w ociekającej krwią martyrologii narodowej i karmelowym napoju z czerwoną banderolą. Cytując Alfonso Cuaróna: „To prześwietlenie, nie kraju, ale tego, co znaczy być Meksykaninem”. Eksperymentalna impresja Gámeza na temat utraty własnej tożsamości nieustannie konfrontuje wizję życia w zgodzie z naturalnym porządkiem rzeczy, w którym raz pracuje się na roli, a raz zarzyna krowę, oraz nowoczesny, kapitalistyczny model popijania imperializmu w płynie na przestronnym placu wyznaczającym ścisłe centrum stolicy. Wymowna symbolika napiętej relacji z północnym sąsiadem zostaje w La fórmula secreta ukryta zarówno w wizualiach, jak i poezji oraz politycznym komentarzu dochodzących z offu. Jak twierdził autor scenariusza i narrator Juan Rulfo: „Ten film jest ANTY. Anty-jankeski, antyklerykalny, antyrządowy, anty-wszystko…”. Zamknięty w średnim metrażu anarchistyczny kabaret Gámeza i Rulfo stanowi wyraz znakomitego obycia z formą, pewnie wielu inspiracji, ale przede wszystkim buntu – ideologicznego manifestu przeciwko Imperium Zła.

Michał Konarski
Michał Konarski

7. Tótem 🇲🇽, reż. Lila Avilés [KONKURS]

O Tótemie Lili Avilés przez wiele festiwalowych dni mówiło się w kuluarach jako o jednym z głównych faworytów do Złotego Niedźwiedzia. Drugi film Meksykanki zdawał się godzić antynomiczne spojrzenia na kino, zadowalając z jednej strony wielbicieli czułych opowieści i emocjonalnej wspólnoty z bohaterami, z drugiej poszukiwaczy narracyjnych inwencji. Porównania do Alcarràs Carli Simón czy Aftersun Charlotte Wells zasłyszeć można było tak często, że przybrały w końcu wymiar egzegetycznych klisz destylujących jedynie fabularny aspekt dzieła, który go bez wątpienia nie wyróżnia. Film Avilés nie pozostaje jednak tylko kolejną elegijną pocztówką z dziecięcego świata z barwną rodzinną mozaiką w tle.

Aby pozostawić za sobą krytyczną gorycz, należy rozpocząć tak jak reżyserka od najgorszej sceny Tótemu, czyli jego otwarcia. Siedmioletnia Sol przesiaduje z mamą w publicznej toalecie. Fuzja infantylnego dowcipu z wrażliwością performowaną w sposób nader bezpośredni i penetrującymi  bohaterów zbliżeniami rodem z filmów Lukasa Dhonta odstręcza i męczy. Avilés szybko rezygnuje z takich manipulacyjnych metod, które odchodzą w niepamięć wraz z życzeniem, które w czasie samochodowej zabawy wypowiada Sol: „Życzę sobie, żeby tata nie umarł”. Tona, ojciec dziewczynki, to wielki nieobecny filmu – ktoś, o kim się nawet nie mówi, a na pytania o niego odpowiada zdawkowo i wymijająco. Niby wciąż żyje, ale już jakby transcendentnie czuwa nad domową rzeczywistością niczym postać w Nakarmić kruki Carlosa Saury. Avilés zamyka go w pokoju, do którego wchodzi jedynie zatrudniona przez rodzinę pielęgniarka. Dla sióstr i ojca Tony to tylko kolejny punkt sporu na domowej mapie, dla Sol – Wyspy Szczęśliwe, gdzie bardzo chciałaby dotrzeć, ale nikt jej nie pozwala. 

Reżyserka unika jednak tworzenia mitu wokół postaci i miejsca, prowadząc narrację w sposób niemalże dokumentalny, pozwalając kamerze Diega Tenorio na wstrząśnienia i dezorganizację, która wpasowuje się w fabularne przygotowywania do urodzinowego przyjęcia.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

6. Între revoluții 🇷🇴, reż. Vlad Petri [FORUM]

Rumuński reżyser przedstawia historię rozłąki mieszkającej w Bukareszcie Marii i pochodzącej z Iranu Zahry – dwóch studentek medycyny darzących się wyjątkowym uczuciem – na tle ustrojowych transformacji obu państw. Z jednej strony rewolucja islamska i pozbycie się szacha, z drugiej obalenie dyktatury Ceaușescu. Oba wydarzenia łączą zarówno wielkie nadzieje na progresywne zmiany i wiara w to, że świat nadstawia uszu w stronę krzyku lokalnych ulic, jak i przykra świadomość, iż „każde zwycięstwo może zostać skonfiskowane” – jak tłumaczy bohaterka.

Pomiędzy społecznymi zrywami, kiedy kontestację coraz trudniej uznać za jedną z sił natury, a karuzela administracyjnej kontroli nabiera rozpędu – wtedy reminiscencje ulotnych chwil zaczynają blaknąć. I w pewnym sensie o tym jest film Petriego. Nie tylko dlatego, że z pamięci Marii, preposteryjnie zapełnionej nadmiarem wspomnień o przyjaciółce, znikają poszczególne dźwięki, a obraz niebezpiecznie migocze, dostrajając swoją jakość do emocjonalnego i temporalnego dystansu, który dzieli obie kobiety. Także sposób realizacji scenariusza metafilmowo rezonuje z tematem dzieła.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

5. Le grand chariot 🇫🇷, reż. Philippe Garrel [KONKURS]

Krytykowany w ostatnich latach za nieudolne wystawianie młodzieżowych romansów, które miały trącić myszką w obiektywie sędziwego już twórcy, Philippe Garrel z pewną dozą autorefleksyjnej ironii wziął na tapet podobny motyw – rozpad ojcowskiej wizji sztuki, jej zmartwychwstanie i pożegnanie na ołtarzu rodzinnego sanktuarium. Opowiadając historię familijnego teatru kukiełek, udowadnia, że nadal jest w stanie tchnąć w dzieło powiew świeżości, zachowując tym samym szacunek do tradycji.

Chociaż malowanie wielopokoleniowego portretu na kanwie teatralnych performansów oraz rysowanie paraleli między scenicznymi naczyniami a tymi, którzy przelewają w nie swoją wrażliwość, nie brzmią specjalnie odkrywczo – szczególnie nad Rodanem – to trupie pod przewodem entuzjastycznego nestora udaje się wystawić spektakl o wyjątkowych walorach. Pejzaż osobistości mających na koncie zaledwie kilka wyrwanych kartek z kalendarza, jak i tych pamiętających czasy poprzedniej wojny – utalentowanego aktora, niespełnionego plastyka, odważnej aktywistki, sukcesorki autorytetu i innych – świadczy o moralnym kręgosłupie domowego kolektywu, nawet jeśli każdy z kręgów co rusz wyskakuje w inną stronę. Mimo znaczeniowego potencjału marionetkowej ikonografii wątek polityczny jest ledwie zaznaczony w uwspółcześnionej diegezie, a zabawy pacynkami przede wszystkim odzwierciedlają wewnętrzną dynamikę klanu.

Kiedy członkowie jednoczą się w pracy, ich drewniane lalki unoszą się nad sceną, przybierając na czas spektaklu najróżniejsze maski z repertuaru commedia dell’arte i wprawiając w zachwyt dziecięcą publiczność. I tylko niezmiennie wszystkich zaskakuje, jak nagle witalność i pasja ustępują tykaniu zegara – jak stary król z odległej krainy z łatwością osuwa się pod powierzchnię, a na twarzach widowni uśmiech wypiera zdziwienie. Toteż naturalną przeciwwagą dla teatralnych harców z wyciągniętymi nad sceniczny parawan dłońmi stanowią kolejne separacje i zejścia w zaświaty zmęczonych patronów, by stamtąd pełnić czułe role fantomowych suflerów.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

4. Bai Ta Zhi Guang 🇨🇳, reż. Zhang Lu [KONKURS]

Sentymentalne opowieści o tożsamościowych eksploracjach mogłyby w kinematografii Chińskiej Republiki Ludowej stanowić osobny gatunek. Bohaterowie powracają do rodzinnych miejscowości, gdzie biegali po uliczkach, kiedy głowa nie wystawała im jeszcze ponad stół, poszukują rodziców, przez których zostali niegdyś opuszczeni. Meandrujący krajobraz społeczno-polityczny pieczętuje na dodatek ich małe biografie, nawet jeśli nie stanowi głównej osi fabularnej czy punktu wyjścia rozważań, a rozpoznać go można jedynie po dyskusjach na temat akcentów lub różnic leksykalnych.

Zanim reżyser przedstawi na ekranie tytuł dzieła i jego materialną realizację, układa z wycinków życiorysów pary głównych bohaterów: Gu – rozwiedzionego krytyka kulinarnego w średnim wieku – i Ouyang – młodej fotografki – ramę, na której tka kolejne opowieści o potrzebie odnalezienia w przeszłości niewyrażalnego połączenia z teraźniejszością. Sentymentalne obrazki dni powszednich mają tu smak tradycyjnych dań podobno niedocenianych przez młode pokolenie, zapach morskiej bryzy nadbrzeżnego Beidahe, gdzie wychował się Gu, albo niedopalonego papierosa pozostawionego w popielniczce, a rytm nadają im stare przeboje przywołujące ducha Pekinu sprzed lat. Tony, w które uderza Bai Ta Zhi Guang, są jak najbardziej nostalgiczne, a kiedy do tej gry z czasem i pamięcią dołącza jeszcze kicz, zdaje się immanentnym elementem ekranowych sytuacji. W jednej z nich Gu, niczym bohaterowie Happy Together (1997) Wong Kar Waia, tańczy do przaśnych songów jakby z poprzedniego wieku granych przez kapelę również wyrwaną z innej epoki. Instrumentarium afektów odwołuje się więc do niepozornych wspomnień i gestów, ale i do innych podobnych obrazów filmowych. 

Świat Bai Ta Zhi Guang, choć z tęsknotą skupiony na minionym i bezpowrotnie utraconym, zdaje się bezczasowy, jak gdyby wypadał z ram wraz z wypełnianiem się kolejnych szczelin w życiorysach głównych bohaterów, a swego rodzaju dychotomia przeszłości i teraźniejszości stanowiła rozproszony w nim koloid.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

3. Here 🇧🇪, reż. Bas Devos [ENCOUNTERS]

Czym byłby dziś ten mityczny Zachód, gdyby nie tabuny gastarbeiterów wykonujących zawody, na które większość Belgów, Niemców czy Francuzów nie ma ochoty? Dzieje Starego Kontynentu to historia ciągłej fluktuacji ludów, narodów i społeczności. Prób uchwycenia zróżnicowania etnicznego było w europejskim kinie aż nadto, zarówno tych mniej, jak i bardziej udanych. Wyobcowanie, gettoizacja, pospolity rasizm i systemowe wykluczenie stały się kliszą, poza którą niewielu współczesnych twórców potrafi wyjść. Tym bardziej cieszy, gdy na festiwalowym poletku wyrastają takie głosy jak belgijski reżyser Bas Devos, autor Hellhole i Ghost Tropic, prezentowanych kolejno na Berlinale oraz w Cannes miejskich portretów wypełnionych bohaterami z doświadczeniem imigracji.

W swoim najnowszym dziele, prezentowanym w sekcji Encounters tegorocznej edycji MFF w Berlinie Here, uwagę zwraca przede wszystkim na mniejszość z południowo-wschodniej części kontynentu. „Dużo myślałem o zagranicznych pracownikach w Europie i zdałem sobie sprawę, że w Brukseli istnieje ogromna społeczność rumuńska, licząca ponad 43 000 osób […]. Ich względna niewidzialność wydawała mi się dziwna, ponieważ wielu Rumunów pracuje w szpitalach i na budowach: stanowią dosłownie fundamenty naszego społeczeństwa” – mówił w rozmowie z „Cineuropą”. Devos nie fetyszyzuje jednak heroicznego wysiłku imigrantów, często harujących na dwa lub trzy etaty; film otwiera scena spijania resztki piwa z puszki po zakończonej zmianie, a wolne tempo prowadzenia narracji bynajmniej nie wyraża kapitalistycznego pędu.

Michał Konarski
Michał Konarski

2. Szürkület 🇭🇺 (1990) , reż. György Fehér [BERLINALE CLASSICS]

Choć nazwisko Györgya Fehéra figuruje przy zaledwie dwóch filmach pełnometrażowych przeznaczonych na wielki ekran, to jego spuścizna zapewniła mu miejsce w panteonie węgierskich reżyserów. Nic dziwnego, że pokaz odrestaurowanej kopii Szürkület stanowił jedno z najbardziej oczekiwanych wydarzeń tegorocznego Berlinale. Fehér prowadzi w tym filmie wiecznie aktualne i uniwersalne rozważania na temat wszechobecności grzechu i roli sumienia, używając do tego motywów z It Happened in Broad Daylight (1958) Ladislao Vajdy na podstawie scenariusza Friedricha Dürrenmatta, później rozszerzonego przez niego w powieści Obietnica. Nieprzypadkowo tym samym materiałem na początku wieku zainteresował się Sean Penn, w końcu oś fabularna Szürkület pasuje jak ulał do gatunkowych konwencji thrillera. Miejscowa policja znajduje ciała trzech zamordowanych w podobny sposób dziewczynek, równie szybko pojawia się także człowiek, któremu łatwo można przypisać winę. Kiedy ten w trakcie przesłuchania popełnia samobójstwo, jeden z detektywów zaczyna mieć wątpliwości co do słuszności oskarżeń i decyduje się za wszelką cenę odszukać prawdziwego sprawcę.

Zapewne nikt inny nie opisał modus operandi adaptacji Fehéra lepiej niż sam autor, który w wywiadzie udzielonym Neuwsblad Van Het Noorden z 1991 określił węgierskość jako jedyną możliwą alternatywę dla kierunku wyznaczonego tego rodzaju scenariuszom przez amerykańskie standardy. Okazał się on przepisem na sukces. Fehér schodzi do ziemskiego piekła. Chropowaty anturaż tamtejszego bezkresu parzy żarzącym się w każdym kącie złem, a powolna narracja zagęszcza uciążliwy bezczas. Ogromna w tym zasługa zdjęć Miklósa Gurbána, nagrodzych na MFF w Locarno Brązowym Lampartem, w którego obiektywie kontrasty pomiędzy duszącymi agorafobicznością planami a dreyerowskimi zbliżeniami wypadają niczym demoniczne zniekształcenia. Przygrywa im równie infernalne „Tsintskaro” w wykonaniu Vocal Ansambl Gordela, gruzińska melodia folkowa wcześniej użyta m.in. przez Herzoga w jego Nosferatu – wampir (1979).

Film Fehéra jest prawdopodobnie jednym z najbardziej przerażających w historii kina. Reżyser wytrąca z epistemicznej homeostazy i strachem wprowadza w hipnozę, redukując fabułę do skrawków. Mając za zaufanego mistrza temporalny bezkres, w którym niczym w piekle zaklęto mieszkańców równie rozległej wsi, kreśli ponury obraz ludzkiej egzystencji. Pozostaje czekać, aż Szürkület, podobnie jak projekty ucznia Fehéra, Béli Tarra, pojawi się w festiwalowym obiegu także w Polsce.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

1. Mal Viver / Viver Mal 🇵🇹, reż. João Canijo [KONKURS/ENCOUNTERS]

Dyptyk João Canijo, którym w zagadkowy sposób obsadzono dwie sekcje berlińskiego festiwalu, nie schodził z ust dziennikarzy na długo przed premierą – poza intrygującym ćwiczeniem narracyjnym w postaci lustrzanego obrazu właścicieli domu wypoczynkowego i jego pensjonariuszy oferuje polifoniczną kantatę kobiecych smutków. Między pokojami nawiedzonego melancholią gościńca wielogłosy neurotycznych matek i zagubionych córek nieudolnie grają w chowanego. Błąkają się po korytarzach, szepcząc „co będzie, to będzie” do dziurek od klucza, które strzegą sekretów przed napastliwością kinowego podglądacza.

Wnętrzom rodzinnego pensjonatu w obiektywie Portugalczyka blisko do Godardowskich hoteli z lat 80., gdzie ambiwalencja ścieżki dźwiękowej bezustannie wskazywała na motyw komunikacyjnej impotencji. Z kolei aranżacja przestrzeni wokół budynku kieruje skojarzenia w stronę komedii Tatiego, bo komponowane nad basenem obrazy noszą to samo piętno absurdu co wypełniony dziwactwami ogródek z Mojego wujaszka. Poza nieoczywistym humorem – apogeum stanowi zabawny ukłon w stronę niedawno wspomnianego na naszych łamach João Césara Monteiro (LINK) – objawiającym się w drobnych gestach, dwuznacznych spojrzeniach i zanieczyszczeniu krajobrazu dźwiękowego kakofonią kłótni, Canijo oferuje widzom porowatą panoramę familijnych długów. Na wyrwanych kartkach z wieczystych ksiąg domowych animozji kryją się bowiem żale wyczekujące przyłapania na gorącym uczynku; w trakcie wzniecania pożaru, którego nieuchronność od początku filmu zapowiadają jęczące w oddali strażackie syreny.

Jeśli Mal Viver przedstawia matrycę niezdolnych do zabliźniania się ran matriarchatu otaczającego hotelik opieką, a przed szereg wychodzi historia Demeter à rebours, bo nieczułej na powrót ukochanej Persefony, to Viver Mal dowodzi tego, że mitycznym kanonem greckich tragedii zapełnić można też drugi i trzeci, a nawet czwarty plan tej dramatycznej telenoweli. W rodzinnej dynamice każdego z epizodów pobrzmiewają echa najstarszych przekazów o zdradzie, władzy i traktowaniu członków familii za świetne naczynia dla ejakulatów.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca