Sentymentalne opowieści o tożsamościowych eksploracjach mogłyby w kinematografii Chińskiej Republiki Ludowej stanowić osobny gatunek. Bohaterowie powracają do rodzinnych miejscowości, gdzie biegali po uliczkach, kiedy głowa nie wystawała im jeszcze ponad stół, poszukują rodziców, przez których zostali niegdyś opuszczeni. Meandrujący krajobraz społeczno-polityczny pieczętuje na dodatek ich małe biografie, nawet jeśli nie stanowi głównej osi fabularnej czy punktu wyjścia rozważań, a rozpoznać go można jedynie po dyskusjach na temat akcentów lub różnic leksykalnych. W swój najnowszy film Zhang Lu [Fukuoka (2019); Ziarno w uchu (2005)] wpisuje motywy wędrowne rodzimego kina, tworząc jeden z najlepszych obrazów tegorocznego Berlinale.
Zanim reżyser przedstawi na ekranie tytuł dzieła i jego materialną realizację, układa z wycinków życiorysów pary głównych bohaterów: Gu – rozwiedzionego krytyka kulinarnego w średnim wieku – i Ouyang – młodej fotografki – ramę, na której tka kolejne opowieści o potrzebie odnalezienia w przeszłości niewyrażalnego połączenia z teraźniejszością. Sentymentalne obrazki dni powszednich mają tu smak tradycyjnych dań podobno niedocenianych przez młode pokolenie, zapach morskiej bryzy nadbrzeżnego Beidahe, gdzie wychował się Gu, albo niedopalonego papierosa pozostawionego w popielniczce, a rytm nadają im stare przeboje przywołujące ducha Pekinu sprzed lat. Tony, w które uderza Bai Ta Zhi Guang, są jak najbardziej nostalgiczne, a kiedy do tej gry z czasem i pamięcią dołącza jeszcze kicz, zdaje się immanentnym elementem ekranowych sytuacji. W jednej z nich Gu, niczym bohaterowie Happy Together (1997) Wong Kar Waia, tańczy do przaśnych songów jakby z poprzedniego wieku granych przez kapelę również wyrwaną z innej epoki. Instrumentarium afektów odwołuje się więc do niepozornych wspomnień i gestów, ale i do innych podobnych obrazów filmowych.
Świat Bai Ta Zhi Guang, choć z tęsknotą skupiony na minionym i bezpowrotnie utraconym, zdaje się bezczasowy, jak gdyby wypadał z ram wraz z wypełnianiem się kolejnych szczelin w życiorysach głównych bohaterów, a swego rodzaju dychotomia przeszłości i teraźniejszości stanowiła rozproszony w nim koloid. Zhang konstruuje go za pomocą paraleli. Z jednej strony fabularnych, gdyż zarówno Gu, jak i Ouyang tracą kontakt z ojcem w wieku pięciu lat, a z drugiej wizualnych: kiedy jeden z nich się pojawia, zaczyna domykać motoryczne frazy rozpoczynane przez jego syna. Do rozrzewnionego krajobrazu reżyser dopasowuje także obsadowe wybory. W ojca Gu, wielokrotnie puszczającego w niebo czerwony latawiec, wciela się Tian Zhuangzhuang – legenda tzw. piątej generacji, twórca kultowego, tym razem Błękitnego latawca (1993). Przygrywa tej metafizycznej symfonii i warstwa dźwiękowa. Zhang wielokrotnie wprowadza bohaterów w dezorientującą, syntetyczną i niemalże kosmiczną kakofonię, wyrywa ich figury z realistycznego porządku obrazu, żeby dopełnić enigmat czasowych przepływów.
Zhang nie spieszy się z prezentacją tytułowego symbolu, który stanowi „wieża bez cienia” – Biała Pagoda górująca nad świątynią Miaoying w Pekinie. Gu i Ouyang muszą nawiązać nić porozumienia, zanim niczym stróż zapanuje nad nimi budowla raz skąpana przez reżysera we mgle, a innym razem zaprószona śniegiem. Z równie wielką gracją Zhang zaciera granice ról społecznych, stereotypów i zachowań; odmawia nazwania relacji, która łączy głównych bohaterów, szkicując ją jako kontrapunktową, pełną troski, zauroczenia, ale i dwuznaczności związanej z dużą różnicą wieku między nimi, z czego wielokrotnie sami żartują. Choć Gu jest ojcem, to córka nie mieszka z nim, ale z jego siostrą i szwagrem, a on sam wciąż rezyduje w małym mieszkanku po zmarłej matce. Kiedy odwiedza w szpitalu umierającą na raka byłą żonę, ta oznajmia mu, że nie umiała wypełnić swojego rodzicielskiego powołania, ponieważ go nie kochała. Ouyang potrafi zapytać obcą kobietę o to, czy dziewczynka, która z nią przebywa, jest naprawdę jej córką. Bohaterowie mają więc w sobie wiele niewyjaśnionego ekscentryzmu.
Poetykę Bai Ta Zhi Guang definiuje już scena otwierająca film. Gu przyjeżdża wraz z córką, siostrą i szwagrem na grób matki, oddalony od ich miejsca zamieszkania o jakieś pół godziny. Stateczna siostra po dziesięciu minutach porządkowania, składania kwiatów i automatycznych pokłonów zarządza powrót do domu. Obok kultywowanego gestu prezentuje się pierwsza wyrwa w postaci bukietu złożonego na grobie bez wiedzy rodziny – elementu, którego nie powinno więc tam być. Gu przypomina to o (nie)obecności ojca, o wciąż czekającym na wypełnienie miejscu w jego niekoniecznie zorganizowanym życiorysie. Choć od początku Zhang rzuca na bohaterów cień tęsknoty, to z sukcesem wprowadza do swojego filmu także elementy komiczne wypływające z kształtu przedstawionych na ekranie relacji, ich niejednoznaczności lub charakterów postaci. Bez wątpienia udało mu się stworzyć jeden z najbardziej sentymentalnych obrazów ostatnich lat, zarazem nie popadając w tanio kiczowate tony. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Bai Ta Zhi Guang zawita do polskich kin.
Bai Ta Zhi Guang
Tytuł oryginalny: 白塔之光
Rok: 2023
Kraj produkcji: Chiny
Reżyseria: Zhang Lu
Występują: Xin Baiqing, Tian Zhuangzhuang, Huang Yao i inni
Ocena: 4/5