Dzikie dziecko – recenzja filmu „Babilon”

Babilon – stolica świata czy siedlisko rozpusty? „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”, zdaje się krzyczeć Damien Chazelle już w pierwszych minutach, jednocześnie ochoczo zapraszając widzów na imprezę życia. Rozbuchane dzieło łączy wiele skrajnych fascynacji reżysera, przez co bardzo łatwo je pokochać tak samo, jak znienawidzić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w amerykańskim mainstreamie widziałem tak bezczelny i bezkompromisowy film.

Rozpustne lata 20. ubiegłego stulecia urosły do rangi hollywoodzkiego mitu. Nie do końca wiadomo, ile prawdy ma w sobie choćby skandalizujący reportaż Hollywood Babylon filmowca Kenetha Angera, z którego prawdopodobnie Babilon czerpie inspirację. Faktem jest jednak, że incydenty takie jak oskarżenie komika Roscoe Arbuckle’a o gwałt i doprowadzenie do śmierci aktorki Virginii Rappe podczas jednej z suto zakrapianych imprez (co sparafrazował James Ivory w Zwariowanym party z 1975 roku) przyczyniły się do powstania kodeksu Haysa, a w rezultacie próby ugrzecznienia amerykańskiej branży filmowej. O swoim wyobrażeniu na temat tych szalonych czasów opowiada Chazelle na przykładzie burzliwych karier kilku fikcyjnych postaci.

Reżyser nie bierze jeńców i na dzień dobry serwuje nam kolejne mocno kampowe sceny: defekacji słonia podczas transportu na przyjęcie, oddawania moczu na otyłego oblecha przez młodą dziewczynę i symulowania ejakulacji przez niskorosłego mężczyznę ujeżdżającego drążek do skakania w kształcie penisa. Później to już czysty hedonizm: tańce, dragi, seks i jazz. Tak się bawi, tak się bawi – Hollywood! Wszystko to sfilmowane w długich, efektownych ujęciach o ciepłych, mocno nasyconych barwach w akompaniamencie wspaniałych, energetyzujących kompozycji Justina Hurwitza. Pałac dekadencji spowijają pomarańcze, czerwienie i brązy. Niby od razu wiemy, że jesteśmy w piekle, ale wizja zakazanego owocu wydaje się nad wyraz atrakcyjna. 

W tak pięknych okolicznościach przyrody w posiadłości słynnego producenta na wzgórzach Bel Air spotykają się Meksykanin Manny Torres (świetny, nieopatrzony jeszcze Diego Calva) odpowiedzialny za dostarczenie na imprezę wspomnianego słonia, aspirująca aktorka Nellie LaRoy (Margot Robbie) i jasno świecący gwiazdor Jack Conrad (Brad Pitt). Mówi się, że postać Nellie stanowi syntezę życiorysów Clary Bow i Joan Crawford, a inspiracją dla Jacka był John Gilbert. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że twórca La La Land fakty traktuje wybiórczo i żongluje nimi tak, by pasowały do jego kinofilskiej wyobraźni. Aktorzy też bawią się swoimi emploi. Postać Pitta uwielbia udawać Włocha i także aparycją nawiązuje do słynnej sceny w Bękartach wojny Tarantino. W duszy Nellie Robbie zaklęła natomiast pierwiastek szaleństwa Harley Quinn.

Kolejne sceny ukazują ogromny, skąpany w słońcu plan filmowy, który dla Jacka stanowi przedłużenie minionej imprezy, podczas gdy dla Manny’ego i Nellie, którzy znaleźli się tam, wykorzystując sytuację, okazuje się szansą na dostrzeżenie przez tutejsze szychy i zaistnienie w branży. Kolejny raz dostajemy montażowy i operatorski popis, ze swadą ukazujący dynamikę pracy w ogromnym chaosie. Dla Chazelle’a to chaos  kontrolowany. Wzbudza podziw, z jak wielką gracją był w stanie przeprowadzić przeze mnie pełną gamę skrajnych emocji, a taki rollercoaster towarzyszył mi przez większość seansu. Okazuje się, że jest on zdolny do rozbudowanej komediowej nadbudowy, którą nie raz puentuje niezwykle gorzką konkluzją.

Babilon 2

Lata mijają, jedne kariery eksplodują, inne powoli gasną, zwiastując zmierzch kina niemego. Obserwujemy bolesne narodziny dźwięku, co łączy się z wieloma zmianami w branży, za którymi nie każdy jest w stanie nadążyć. Na tym etapie  już nie ma wątpliwości, że Amerykanin garściami czerpie z Deszczowej piosenki, nie tylko z uwagi na tematykę, ale też cytuje wiele scen, co dodatkowo bardzo bezpośrednio młotkuje w finale. Podczas gdy w ogólnie pogodnym musicalu widać było jedynie pęknięcia na idyllicznym obrazku Hollywood, tak w Babilonie ten obrazek pełen hipokryzji został zdeptany i dosłownie obrzygany. Sam reżyser zresztą w jednym z wywiadów przyznaje, że jego film to mroczny towarzysz dzieła Stanleya Donena i Gene’a Kelly’ego.

Mrok zaczyna dominować w ostatnim akcie, czasami nawet zbyt dosłownie, wręcz groteskowo, jak w chwili spotkania Manny’ego i jego kolegi z gangsterem granym przez Tobeya Maguire’a, który przypomina w tej roli Pingwina Robina Lorda Taylora z serialu Gotham. Napięcie budowane jest z początku bardzo podobnie do sceny z Alfredem Moliną w Boogie Nights, po chwili jednak bohaterowie trafiają do ostatniego kręgu piekła, które – choć też jest pewnego rodzaju imprezą – mocno kontrastuje z atrakcyjnością pierwszej sceny, ale też zmienia poetykę i w rezultacie odbiór całego obrazu. 

Spotkałem się z zarzutami, że to film o niczym. Wręcz przeciwnie. Liczbą wątków i drugoplanowych postaci można by obdarować sezon serialu. Hollywood w tej wizji trawią podskórny seksizm, rasizm, klasizm, nałogi i brak samokontroli. Nie są to jednak motywy nadrzędne. Tytułowe miasto to oczywiście biblijny symbol moralnego zepsucia, ale można je też interpretować jako metaforę nieumiejętności pogodzenia się z ulotnością. Nawet największe imperium kiedyś upadnie, a najjaśniejsze gwiazdy zgasną. Obrazuje to świetna scena rozmowy Jacka z wpływową dziennikarką Elinor St. John (Jean Smart), której sentymentalny i romantyzujący wydźwięk zostaje wzięty w nawias przez subtelną puentę. Esencją każdego dotychczasowego dzieła twórcy Whiplasha był motyw pasji rozumianej zarówno jako zamiłowanie do czegoś, jak i cierpienie. Zupełnie jak w przypisywanych Charlesowi Bukowskiemu słowach: „Znajdź to, co kochasz, i pozwól, by cię to zabiło”. 

Największymi zarzutami krytyków Babilonu jest brak umiaru, bałaganiarstwo, płytkość i niekonsekwencja w tonacji. Mógłbym zgodzić się z tymi uwagami, jeśli oczekiwałbym faktograficznego portretu epoki. Uważam, że Chazelle stworzył dzieło dokładnie przemyślane i tylko pozornie brakuje mu dyscypliny. To szalona podróż po jego pretensjach do zepsutej do cna branży, ale też ulubionych filmowych gatunkach i motywach, wreszcie wyraz wielkiej miłości do kina w stanie czystym. Babilon jest nieokiełznanym i dzikim dzieckiem, zupełnie jak postać Nellie LaRoy, ale jednocześnie niezmiernie fascynującym. Prawdopodobnie najkrótsze trzy godziny w moim życiu.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Babilon plakat

Babilon

Tytuł oryginalny:
Babylon

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Damien Chazelle

Występują: Margot Robbie, Brad Pitt, Diego Calva i inni

Dystrybucja: UIP

Ocena: 4,5/5

4,5/5