Przechodnie półcienie – recenzja filmu „Ariel” – Rotterdam 2025

Małe dzieci bawią się plastikowymi żołnierzykami, szmacianymi lalkami i dinozaurami z herbatników. Dorośli, których wyobraźnia nie składa broni w starciu z armią społecznych konwenansów i wciąż potrafi dostrzec ostrza w birnamskich gałązkach, nadal psocą, włączając postaci z tragedii Szekspira do inwentarza marionetek. Szwungiem tego rodzaju popisał się właśnie Lois Patiño, którego najnowszy film został premierowo wyświetlony w sekcji Harbour rotterdamskiego festiwalu.

Tak, jak nie każdy młodzik z niewinnej rozrywki potrafi uczynić angażujący dla rodzica spektakl, tylko reżyser z wielką pasją i niesiony czystą radością kreacji może wyjść obronną ręką z wtłoczenia Laertesa, Julii i Makbeta w pirandellowski scenariusz poszukiwania autora. Sukces galicyjskiego artysty nie zaskoczy jednak nikogo, kto poznał wcześniej twórczość Matíasa Piñeiro, być może najważniejszego trawestatora spuścizny angielskiego poety we współczesnym kinie.

Chociaż z powodów losowych Patiño dokończył dzieło samodzielnie, pomysł zainscenizowania Burzy na magicznych Azorach narodził się właśnie we współpracy z Argentyńczykiem. Razem zrealizowali zresztą w 2021 roku krótkometrażową Sycorax. Przy wsparciu kobiet z lokalnej społeczności São Miguel użyczyli wówczas głosu tytułowej wiedźmie i odświeżyli dramat, który – wydawałoby się – teoretycy postkolonialni odmienili przecież przez wszystkie przypadki.

Łączy ich także wyjątkowa wrażliwość na przyrodę – przenikające się ujęcia morskich fal i drzemiących w pianie bohaterów godne są akwatycznych fascynacji samego Jeana Epsteina – oraz awangardowa polityka włączania pisma w mise en page, którą porównać można z eksperymentami Davida Gattena. Nie zaskakuje zatem plastyczna i tonalna bliskość Ariel do Tú me abrasas, zeszłorocznego eseju sklejonego przez Matíasa Piñeiro z resztek poezji Safony i nimfetycznych dialogów Pavesego. Wyjątkowo pozwalam sobie na nonszalanckie nawiązania do innych utworów wyłącznie ze względu na intertekstualną naturę opisywanego filmu. Skupiając się jednak na wyspie Faial, uchwyconym na taśmie 16 mm i porażającym pięknem tle szekspirowskiego tygla, którym zawiaduje nie kto inny jak Prospero, należy podkreślić kunsztowność prezentacji wybranych fragmentów lektur (tableaux godne Rity Azevedo Gomes) oraz humorystyczne żonglowanie cytatami.

Fabuła natomiast wcale nie jest tak zawiła, jak mógłby zwiastować postmodernistyczny koncept. Grająca samą siebie Agustina Muñoz wspólnie z Ariel (Irene Escolar) przemierza kolejne lokacje, np. stację benzynową Hamleta, i pomaga bohaterom wypełnić ich role przed zachodem słońca. Służy im znajomością scenicznych dialogów, bo jedni ciągle zapominają swoich kwestii, a opieszałość drugich wynika głównie ze strachu przed ponowną śmiercią. W międzyczasie kobiety debatują na temat upragnionego wyzwolenia spod gilotyny autorskiej wizji i odpowiedzialności stworzyciela za wyśnione postaci, natomiast Caliban z parą pijaków planują bunt przeciw literackiemu reżimowi Szekspira.

Sednem filmu Patiño jest bowiem refleksja na temat woalu teatralnej umowności i kreatywnej transgresji – transcendentalnego wymiaru nie tyle słowa i przeniesienia myśli na papier, ile ich ponownego zaangażowania do życia. Zupełnie jakby każdy przejaw aktorstwa miał w sobie coś epifanicznego i odsłaniał na moment podszewkę kostiumu prawdy. Słynne „być albo nie być” nabiera nowych znaczeń i w tym świetle należałoby interpretować splitscreenowe mruganie diegetyczną powieką na początku i końcu utworu. Jeśli w Samsarze [NASZA RECENZJA] Hiszpan zgłębiał tajniki metempsychozy, tutaj bada wędrówkę duszy przenikającej tektonikę rzeczywistości i fikcji, przy okazji popisując się nietuzinkowym poczuciem humoru.

Ariel

Rok: 2025

Kraj produkcji: Hiszpania, Portugalia

Reżyseria: Lois Patiño

Występują: Agustina Muñoz, Irene Escolar, Hugo Torres i inni

Ocena: 4,5/5

4,5/5