Bogaty program tegorocznego festiwalu Millennium Docs Against Gravity skłania do refleksji nad podwójną rolą filmu dokumentalnego – zależnością między poznawczymi walorami opowiadanej historii a zawartym w niej (czy nabudowywanym na niej) uniwersalnym sensem. To napięcie między informacyjnym konkretem a możliwością odniesienia go do szeroko pojętego „świata” zdaje się leżeć u samej istoty odbioru dokumentu i zagadnienia tego, co w nim „prawdziwe”. Tego typu rozważania zazwyczaj towarzyszą dokumentom o tematyce społecznej czy politycznej, w których granica pomiędzy konkretem a uogólnieniem jest szczególnie delikatna, tym bardziej warto prześledzić, jak funkcjonuje ona w filmach o sztuce – dziedzinie dokumentu, w której często idzie się na łatwiznę, bazując na nośności samego tematu, nie siląc się na pogłębione wnioski. Szansę na takie wnikliwe rozważania stwarzają dwa filmy na bardzo różne tematy nakręcone w różnych częściach świata, opisujące jednak dwa fenomeny kluczowe dla kultury dwudziestego stulecia – architekturę modernistyczną i muzykę rockową.
Architektura CSSR 1958-1989 Jana Zajíčka to film, w którego przypadku walor edukacyjny jest nie do przecenienia – ewolucję nowoczesnej architektury we wspólnym państwie naszych południowych sąsiadów przybliża on bez zarzutu. Pewne zastrzeżenia może budzić nieco chaotyczny podział filmu na części, choć daje się to tłumaczyć próbą maksymalnie różnorodnego spojrzenia na architekturę Czechosłowacji – z punktu widzenia inżynierii, surowców, pokoleniowych konfliktów czy uwikłania w sprawy polityki. Jak zwykle przy dokumentach architektonicznych, nie brakuje tu okazji do operatorskich popisów, tym bardziej że niektóre ujęcia – choćby zapierające dech w piersi widoki górskiego hotelu Ještěd czy przelot dronem przez sale opustoszałego domu towarowego będącego niegdyś barwną perłą postmodernizmu – to majstersztyk pracy kamery. Można narzekać, że w tym morzu szybko przesuwających się przed oczami obrazów łatwo poczuć przytłoczenie, ale dzięki temu niektóre charakterystyczne bryły czy detale powracają potem nieoczekiwanie na myśl, przypominając o swym pięknie. Inny ważny aspekt to relacja między Pragą a Bratysławą – to przecież w zasadzie dwie historie architektury o bardzo różnym przebiegu, dwa narody, z których jeden stoi przed zadaniem uporania się z nawarstwionymi pozostałościami (także architektonicznymi, niemal niezniszczonymi przez wojnę) minionych stuleci, a drugi dopiero teraz ma sposobność wyrażenia swej tożsamości poprzez architekturę. Te dwie tendencje siłą rzeczy nachodziły i wpływały na siebie, można wręcz mówić o stylu czechosłowackiej architektury jako nieustannym przeplataniu się dwóch nici – czeskiej, pełnej kreatywnego dialogu z tradycją (obudowany luksferami budynek nowej sceny Teatru Narodowego w Pradze czy dom handlowy Máj, w którym architektura high-tech miesza się z formą domu towarowego z przełomu wieków) oraz słowackiej, próbującej zrzucić odium prowincjonalności względem Pragi i status młodego narodu pełnymi rozmachu i artystycznego wyrafinowania projektami (odwrócona piramida siedziby słowackiego radia czy dynamiczna bryła pomniku-muzeum w Bańskiej Bystrzycy). Trudno powiedzieć, w jakim stopniu takie narodowe założenia przyświecały architektom, niemniej nie brak tu przykładów mieszania programowo kosmopolitycznego stylu międzynarodowego czy brutalizmu z trudnym do zdefiniowania zaznaczeniem odrębności i lokalności (pod względem tej szeroko rozumianej oryginalności architektura CSSR znacznie przewyższała wówczas polską). Ale wielką zaletą Architektury CSSR 58-89 jest wyjście poza perspektywę historyczną – budynki obserwujemy wszak przede wszystkim w ich obecnym, nierzadko pozostawiającym wiele do życzenia stanie. Wiele poświęca się miejsca problemowi rekonstrukcji tychże, zwracając uwagę na to, czy i jak rekonstruować budynki, których ostateczny wygląd zepsuły braki materiałowe. Mimo zapewnień artystów o poważnych społecznych programach trudno nie ulec wrażeniu, że talenty czechosłowackich architektów roztrwoniono na projekty pokazowe – pawilony na wystawach światowych i siedziby ambasad czy luksusowe hotele, a nawet ośrodki wypoczynkowe dla dygnitarzy, do których projektowania nierzadko zmuszano zdolnych twórców pozbawianych wcześniej wykonywania zawodu w ramach represji po praskiej wiośnie.

Niezależnie od wspaniałych doznań wizualnych, jest to także wyrazisty film o ludziach – skonsolidowanym środowisku (obejmującym także wszelkiej maści inżynierów i historyków architektury) pełnym silnych osobowości, nieraz popadających w konflikt z władzą, ale jednocześnie (czasem aż nazbyt) skłonnych do kompromisów. Z rozmów z licznymi bohaterami wyłania się szczególny los architekta – artysty, którego dzieło trafia do najszerszej grupy odbiorców, ale który jednocześnie nader często pozostaje za nim ukryty i zapomniany, choć bywa, że odczuwa niemal fizyczny związek ze swoim dziełem, a relacji między ołówkowym rysunkiem a jego materializacją w formie betonowego bloku nadaje niemal metafizyczny wymiar. Dzieje tej architektury to nieustanne kreowanie narracji – wizji powojennego świata zbudowanego na pokoju i demokracji, równych szans w warunkach socjalizmu z ludzką twarzą, technicznego postępu (zauważmy niezwykłą popularność aluzji technologicznych przy zupełnym zaniedbaniu form organicznych), wreszcie wyśnionego konsumpcjonizmu ery „normalizacji” – do których pełnego zrealizowania zabrakło chyba czegoś więcej niż tylko ustrojowej wolności (jak się okazało, w gruncie rzeczy destrukcyjnej dla wysokoartystycznej architektury). Niewątpliwie w większości przypadków były to narracje narzucone – głównym tematem tego filmu zdaje się być bowiem wtórne wtłaczanie sztuki w świat polityki zasygnalizowany fotografiami, w których ukazane budynki stają się tłem dla propagandowych manifestacji siły, zawłaszczone przez państwo kosztem architektów, których motywacji nie da się już dziś jasno prześledzić. Trudno wątpić w zdolność budynków do kształtowania rzeczywistości, ale czy to samo można powiedzieć o stojących za nimi koncepcjach, skoro pomniki nowoczesności tak szybko obracają się w gruzy? Jednocześnie pod budowę niejednego z arcydzieł czechosłowackiego modernizmu wyburzono sporo dziewiętnastowiecznych kamienic, więc z jaką tendencją w dziejach architektury (i cywilizacji) mamy tu do czynienia? To pytanie mocno wybrzmiewa w finałowym obrazie pocztówkowej panoramy Pragi niespodziewanie pozbawionej charakterystycznej sylwetki katedry św. Wacława. Ta intrygująca prowokacja skłania do refleksji nad tym, co w architektonicznej przestrzeni naprawdę trwałe i ważne, a także, gdzie przebiega delikatna granica między wizjonerstwem a myśleniem życzeniowym oferującym jedynie protezę rzeczywistości.
One to One: John i Yoko w reż. Kevina Macdonalda zdaje się na pierwszy rzut oka nie gwarantować zbyt interesujących wrażeń – oto kolejny dokument ukazujący mniej lub bardziej znaczący wycinek z życia gwiazdy, o której powiedziano już wszystko i portret jednej z najbardziej zmityzowanych par w dziejach popkultury. Jednak materiał z charytatywnego koncertu Lennona w Madison Square Garden dla pensjonariuszy potwornie zaniedbanego szpitala psychiatrycznego dla dzieci w Willowbrook to tylko punkt wyjścia do ukazania ogarniętych politycznym zamętem Stanów Zjednoczonych i wkraczającego w ich pejzaż gwiazdora świeżo po rozpadzie macierzystego zespołu, pełnego pomysłów na łączenie nieskomplikowanej (w stosunku do nagrań pod szyldem The Beatles) muzyki z aktywizmem pod hasłem Power to The People. Piosenki – singlowe przeboje i pisane nierzadko na bezpośrednie zamówienie protest songi – są tu przecinane kolażową symfonią migawek z amerykańskiej telewizji, zestawiających reklamy i programy dla dzieci z krwawymi obrazami wojny w Wietnamie i protestów, a także niezliczonych oblicz prezydenta Nixona, zdającego się uosabiać wszystko to, co młode pokolenie Amerykanów kontestowało. Ten informacyjny trans rodem z powieści Thomasa Pynchona zdaje się dobrze oddawać odczucia Lennona i Ono spędzających całe dnie przed telewizorem i szukających natchnienia w świecie popkultury, w który coraz ostrzej wcina się polityka. Warto zwrócić uwagę na pieczołowicie zrekonstruowane wnętrze nowojorskiego mieszkania pary – mimo nieco muzealnego charakteru, ten chwyt dobrze osadza historyczne już dziś wydarzenia w kontekście codziennej egzystencji. Jak grom z jasnego nieba ucina te niemal eseistyczne sekwencje towarzyszące piosenkom prawdziwie wstrząsający widok warunków panujących w Willowbrook, który wyrywa Lennona z letargu wydumanych planów i jako jedyny z licznych trafiających do niego bodźców pobudza do realnego działania. Nade wszystko to chyba pierwszy z wielu dokumentów tak dobrze ukazujący przełom, jakim było otwarte zaangażowanie Lennona w sprawy polityczne, które doprowadziło go niemal do bycia deportowanym z USA. To także kolejna próba trzeźwego spojrzenia na postać Yoko Ono, ukazanej tu ze zgoła nieoczekiwanej strony – jako zdesperowana matka poszukująca zaginionej córki z poprzedniego małżeństwa, świadoma kobieta zaangażowana w ruch feministyczny, a wreszcie artystka – w kontekście jej twórczości pojawia się ciekawy, nieco absurdalny wątek poszukiwania much do jednego z jej performansów, stanowiący dowcipną klamrę, ale i dobitny wyraz jednej z jego najważniejszych treści – próby ukazania zgrzebnych nieraz kulisów towarzyszących każdemu symbolicznemu wydarzeniu.

Wizerunek Johna i Yoko bywa w tym filmie nieco wyidealizowany, ale jest to niewątpliwie koszt dotarcia do bardzo intymnych materiałów, jak i próba ucieczki od sensacyjnych, podatnych na tabloidową banalizację historii w kierunku obserwacji bogatej mozaiki codziennego (acz intensywnego) życia. W sposób niezwykle przemyślany wykorzystano tu bowiem przebogate prywatne archiwum Lennona, który jako jeden z pierwszych celebrytów tak szczegółowo rejestrował swoje życie (z prywatnymi rozmowami telefonicznymi włącznie) – w ten sposób uzyskujemy cenny wgląd w niezwykle chłonny umysł artysty, który, by na nowo zdefiniować siebie, obraca się w szerokim środowisku. Pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów przesuwa się zaś plejada barwnych figur posthipisowskiej kontrkultury – anarchistycznego barda Davida Peela, szemranego przywódcy ówczesnych radykałów Abbiego Hoffmana czy psychofana Boba Dylana – A. J. Webermana, wsławionego codziennym przeszukiwaniem kosza na śmieci swego idola (w tej niepokojącej postaci czuć upiorną zapowiedź losu Lennona, który za kilka lat zginie z ręki podobnego obsesjonata). W całym filmie daje zresztą o sobie znać niesamowitą aktualność – uchwycona w pigułce Ameryka początku lat 70. to jednocześnie świat niepokojąco bliski współczesności, pełen politycznych happeningów, radykalnego zamętu, a jednocześnie sprzecznego z tym nastrojem przedwiośnia okopania w politycznym status quo. Tyle tylko, że dziś te środki politycznej prowokacji przejął drugi koniec światopoglądowego spektrum, a słowa Imagine kojarzą się z fasadowymi zapewnieniami o trosce o pokój. Przeczuł to zresztą także chyba jej autor, nieustannie snujący w tym filmie pomysły na bardziej bezpośrednie zaangażowanie w walce o pokój, choćby interwencję w sprawie aresztowanego za posiadanie narkotyków Johna Sinclaira. Sukces koncertu dla Willowbrook jest mimo wszystko wyrazem pewnej kapitulacji Lennona, który jednocześnie rezygnuje z ambitnego projektu zaangażowanej trasy koncertowej z udziałem gwiazd pokroju Dylana i Steviego Wondera z finałem towarzyszącym manifestacjom podczas konwencji Republikanów. Można tę sytuację interpretować wielorako – jako niespodziewany przejaw odpowiedzialności dotychczasowego idealisty uświadamiającego sobie ryzyko, jakie tego typu gesty mogłyby stworzyć dla jego (młodych często) fanów, ale i rozczarowanie nieprzynoszącymi efektu i wikłającymi w podejrzane układy działaniami politycznymi, choć zarazem dowód społecznej działalności bez politycznych etykiet. Pozostawieni z suchymi danymi dotyczącymi wyników koncertu, czujemy z jednej strony radość z rzadkiego przykładu sytuacji, w której za fasadą podniosłych deklaracji kryła się realna pomoc (tym większa, gdy zna się choćby skalę kontrowersji towarzyszących zorganizowanej na dużo większą skalę akcji Live Aid), z drugiej jednak – gorycz związaną z faktem, że to zaledwie pozbawiony dalszego ciągu epizod w karierze Lennona, o którym powszechnie zapomniano, zaś on sam zaczął izolować się od świata i każdą nową płytę przygotowywać w atmosferze twórczego kryzysu.
Ten przejmujący akcent zdaje się nieoczekiwanie splatać z równie niejednoznacznym zakończeniem Architektury CSSR 58-89 – artyści o utopijnych wizjach zmuszeni do brudnej roboty w służbie totalitarnego systemu i para celebrytów manifestująca polityczny sprzeciw natrafiają na tę samą ścianę, czyniąc z tych filmów swoiste żywoty równoległe, które w dwóch diametralnie różnych środowiskach i różnym czasie (kilkadziesiąt lat ewolucji architektury w Czechosłowacji i jeden rok z życia Lennona i Ono) zahaczają z dwóch końców o kłopotliwy temat polityczności sztuki – brzemienia, powinności i szansy w jednym. Ale czy porażki czechosłowackich architektów i angielsko-amerykańskich rockmanów mogą nas dziś rzeczywiście czegoś nauczyć? Na to pytanie rozprzestrzeniające się na wszystkie dokumenty z tegorocznej, bardzo udanej, edycji MDAG można chyba w tym podwójnym przypadku odpowiedzieć twierdząco.


Architektura CSSR 58-89
Tytuł oryginalny: Czechoslovak Architecture 58–89
Rok: 2024
Kraj produkcji: Czechy, Słowacja
Reżyseria: Jan Zajíček

One to One: John i Yoko
Tytuł oryginalny: One to One: John i Yoko
Rok: 2024
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Reżyseria: Kevin Macdonald, Sam Rice-Edwards