Nie chcę pustych przestrzeni. Wywiad z Akiko Ohku – Pięć Smaków

Akiko Ohku jest dziś jedną z wiodących japońskich reżyserek, choć zanim zaczęła filmową karierę, studiowała nauki polityczne, pracowała w biurze, a nawet próbowała swych sił jako komiczka. Przez lata, jakie upłynęły od debiutu w 1999 roku, zdobyła na rodzimym rynku ugruntowaną pozycję wrażliwej portrecistki (nie)zwykłego życia kobiet w wielkim mieście. Ciepłe przyjęcie na światowych festiwalach jej Drżyj, ile chcesz (2017), w którym świeże i unikatowe podejście Ohku do gatunku romantycznego komediodramatu skrzy się szczególnie ujmującym czarem, poszerzyło grono jej sympatyków z utęsknieniem czekających na każdy nowy film również poza granicami Japonii. Do Polski Akiko Ohku przyjechała na zaproszenie festiwalu Pięć Smaków, by promować nowe dzieło, Moje słodkie trunki. Była to jedyna w swoim rodzaju okazja do rozmowy z artystką.

O tłumaczenie z języka japońskiego zadbał Łukasz Mańkowski.

Anna Strupiechowska: Akiko-san, na bohaterki swoich filmów wybiera Pani kobiety nietuzinkowe, ekscentryczne, niekonwencjonalne, za maską zwyczajności skrywające bogate życie wewnętrzne. Przeżywają one takie same rozterki, zmagają się z podobnymi problemami, dzielą zbliżone doświadczenia – są jak siostry, pokrewne dusze. Konsekwentnie wybiera Pani postacie coraz starsze, ukazując wyzwania, jakie stoją przed kobietami w danym wieku. Jak udaje się Pani nadawać tym bohaterkom wspólny rys, autorski i łatwo rozpoznawalny, mimo adaptowania cudzych tekstów (powieści, mang)?

Akiko Ohku: Najpierw czytam powieść i próbuję znaleźć w niej siebie. W oryginalnych historiach szukam miejsc i elementów szczególnie mi bliskich, trochę jakbym interpretowała siebie na nowo poprzez te opowieści. Można powiedzieć, że cały proces polega dla mnie na projektowaniu siebie od nowa. Za każdym razem mimo wszystko wypatruję więc tekstów, w których będą postacie wzbudzające moje zainteresowanie. To już taki mój nawyk, że patrzę wyłącznie w ten sposób i nie staram się na siłę ekranizować tekstów, w których nie znajdę punktów wspólnych z sobą. Zawsze jest tak, że muszę z tymi tekstami czuć jakąś bliskość.

Aktorki w Pani filmach czują taką właśnie bliskość z odgrywanymi postaciami. Non w Watashi wo kuitomete czy Mayu Matsuoka w Drżyj, ile chcesz są wspaniałe, już samym sposobem bycia, wysławiania się, mimiką i gestami potrafią skutecznie oddać naturę i nastrój bohaterek. Jak wygląda przygotowanie aktorek do ról? Czym się Pani kieruje przy doborze aktorek?

Od samego początku kariery dużo rozmawiam z aktorkami, w ten sposób je poznaję; gdy już postanawiam z kimś pracować, to staram się nawiązać relację z tą osobą. Tak naprawdę to jest wzajemne poznawanie się: dużo rozmawiamy, wymieniamy spostrzeżenia, spędzamy czas. Często wychodzi to na zasadzie prób i błędów: dyskutujemy o czymś, spieramy się, dużo jest wzajemnego docierania się. A już na planie filmowym, gdy zaczynamy kręcić, aktorki stopniowo stają się tym, kim są na ekranie. Jak myślą, jak się poruszają – to jest niczym symbioza, wszystko ma się zazębiać, jedno ma wynikać z drugiego, a drugie oddziaływać na to pierwsze. Przede wszystkim chcę, żeby to wypływało także ze mnie, chcę rozumieć, dlaczego postacie poruszają się w konkretny sposób, jakich słów używają, co się dzieje z ich mimiką. Na pewnym etapie twórczości zaczęłam bardzo zwracać na to uwagę i do dzisiaj wyjątkowo o to dbam. Natomiast jeśli chodzi o casting, to nie jestem typem reżyserki, która od razu jest w stanie wybrać aktorkę, podjąć decyzję. Raczej polegam na moich producentach i producentkach: proponują mi kogoś, a wtedy zaczynam myśleć o tej aktorce, czy będzie pasowała do roli. Nie jestem dobra w wybieraniu od razu, na szybko.

Drżyj, ile chcesz (2017)

Rzeczywistość w Pani filmach to kalejdoskop zależności między światem zewnętrznym a światem wewnętrznym: między środowiskiem, konwenansami, tradycją, wpływem otoczenia z jednej strony – a dążeniem do samorealizacji, rozwoju, życia w zgodzie ze sobą z drugiej. Bohaterki Pani filmów nieustannie próbują zatem ukształtować swoje życie i odnaleźć się gdzieś pomiędzy presją społeczną a osobistymi pragnieniami, między rozumem a uczuciem, materią a marzeniem, światem obiektywnym a intymnym mikroświatem. Jak udaje im się zachować delikatną równowagę i iść naprzód?

Staram się portretować bohaterki w taki sposób, żebym sama je lubiła. Tak jak wcześniej mówiłam, chodzi o to, żeby mi się podobało, co robią  i jakich dokonują wyborów. W ten sposób są to trochę moje postacie. Owszem, pokazuję też, że walczą – o swoje życie, pracę, uczucia, karierę, o różne elementy, jakie składają się na filmową rzeczywistość, ale mimo że staram się je tak ukazywać, to nie rysuję łatwego rozwiązania. Przepis na to, co mogłyby wyciągnąć z sytuacji, w jakich się znajdują, często nie jest widoczny, rozwiązania nie da się zauważyć na horyzoncie. Chodzi o rozwikłanie problemów z jednej strony dla moich postaci, a z drugiej trochę też dla mnie, bo ja sama również nie wiem, co byłoby najlepsze dla moich bohaterek, czego tak naprawdę potrzebują. Interesuje mnie, co robią wobec tego, co jest możliwe do zrobienia, ale nie wiem, gdzie jest dla nich dobre rozwiązanie, gdzie jest kierunek, w którym mają pójść. Pomimo tego, że świat czasem daje w kość, trudno mi stwierdzić, co bym zrobiła na ich miejscu.

Może dlatego, że Pani bohaterki tkwią często w swoistym kokonie, a łącznikiem ze światem zewnętrznym jest dla nich bliska osoba. Skąd biorą siłę, by nie dać odebrać sobie steru własnego życia, gdy wszystko wokół wydaje się podpowiadać, że najłatwiej jest po prostu bezwolnie dryfować? Czy to przyjaźń nadaje im siłę niezbędną do zmian i przebicia się przez skorupę własnych obaw?

Ze mną jest tak, że mam bardzo wysoki próg wybaczania ludziom, chcę ufać ludziom i w ogóle wierzę w ludzkość. Ale do tego jest tak naprawdę potrzebna współpraca, bo bez innych, bez tego, co dadzą nam inni, co wypracujemy sobie z innymi, nie da się kontynuować, gdy w pewnym momencie przychodzi jakiś zawód. U mnie jest tak, że wypracowuję to z innymi, z przyjaciółmi, i dlatego – choć brzmi to idealistycznie – właśnie dlatego, że są inni niż ja, jestem w stanie z nimi współpracować. Z drugiej strony mam wrażenie, że sama nie mam w sobie tyle siły i sprawczości. Także z tego powodu tak bardzo chcę pokazywać na ekranie siłę przyjaźni. Chcę opowiadać o tak pięknych relacjach, bo po prostu mi na nich zależy.

Watashi wo kuitomete (2020)

Portretuje Pani kobiety mieszkające i pracujące w wielkim mieście, ale bardzo często ukazuje je w czterech ścianach mieszkań. To mikrokosmos odzwierciedlający ich charakter, gust i zainteresowania, azyl kreślony z czułością i atencją. Jak nadaje Pani wyrazistość tej przestrzeni?

Pracujemy nad tym ze stałym pionem artystycznym, z całą ekipą. Dużo rekwizytów już mamy, część zdobywamy, i bardzo długo projektujemy dekorację wnętrz. Wiele czasu zajmuje nam planowanie, jak będzie wyglądał pokój bohaterki. Jedna rzecz jest najciekawsza. Może być tak, że coś jest ładne, fotogeniczne, dobrze wychodzi na kadrach, i pewnie tyle by wystarczyło, bo po prostu łatwiej by się dzięki temu kręciło, ale takiego podejścia zupełnie nie chcę w swoich filmach. Zależy mi na tym, by było widać trud, żeby dzięki temu postacie były żywe, namacalne. Przedmiotów w mieszkaniu jest zatem mnóstwo, są często porozrzucane, poupychane, rozłożone na części, w wielu miejscach leżą różne elementy – jest w tym naturalny chaos i przede wszystkim dzięki temu to nie są puste przestrzenie. A gdy nie są to puste przestrzenie, wtedy nie są to też puste postacie.

https://www.vimooz.com/2020/11/15/akiko-ohku-hold-me-back-wins-audience-award-at-33rd-tokyo-international-film-festival/
Akiko Ohku (l) i Non (p) z nagrodami za Watashi wo kuitomete podczas 33. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Tokio (2020)

Pani bohaterki dzielą nie tylko wspólnotę doświadczeń, ale ubierają się chyba w tym samym sklepie. Skąd taka wyjątkowa i zdecydowana dbałość o konsekwentną oprawę wizualną filmów – od nasycenia barw i oświetlenia, przez scenografię, po rekwizyty i kostiumy?

Zależy mi na tym, by postacie w moich filmach ubierały się tak, by nadawało im to dodatkową wartość, żeby ubiór wynosił je na inny poziom, stawiał na piedestale. Istotne jest dla mnie, żeby bohaterki odznaczały się swoim ubiorem, on ma podkreślać ich odrębność wobec rzeczywistości. One w pewnym stopniu nie przynależą do naszego świata, są trochę oderwane. Nie zależy mi na podążaniu za takimi postaciami, które będą zupełnie zwyczajne, dopasowane do rzeczywistości. Chcę, by także za pomocą ubioru wyraźnie się odznaczały, chcę podkreślić ich dziwność, ich niedopasowanie.

A skąd czerpie Pani inspiracje?

Zawsze największe problemy sprawiają mi moje własne ograniczenia, one najbardziej mnie uwierają. Jeżeli nie mogę znaleźć w sobie inspiracji, to mam problem, bo bardzo mnie męczy ich poszukiwanie. Staram się więc szukać tego, co jest najbliżej i to stanowi dla mnie inspirację, gdy moje własne limity są dla mnie przeszkodą.

Inspirujący jest na pewno kontakt z innymi twórcami. Jak ocenia Pani współpracę z komikiem Jirō z duetu Sissonne nad scenariuszami Bijin ga konkatsu shite mitara i Moich słodkich trunków?

Z Jirō Sissonne zostałam zapoznana podczas Okinawa International Movie Festival, organizowanego corocznie przez Yoshimoto Kōgyō, uznaną japońską firmę. Oboje czytaliśmy mangę Bijin ga konkatsu shite mitara, która bardzo mi się podobała. Zekranizowałam ją według scenariusza Jirō. Miło mi się układała ta współpraca, porozmawiałam z producentami i stwierdziłam, że kolejny film chciałabym nakręcić na podstawie jego książki. Wybrałam Amai osake de ugai, bo bardzo urzekła mnie forma dziennika.

A nie miała Pani wątpliwości z uwagi na to, że to powieść o kobiecie napisana przez mężczyznę?

Nie stanowiło to problemu. Znam tę historię, czytałam powieść i uważam, że Jirō po prostu dobrze rozumie kobiety: jest w tym wyjątkowy, bardzo wgłębia się w postacie, przepięknie ukazuje ich perspektywę.

Czy postacie w filmie są dosłownie przeniesione z książki?

Ogólnie są one podobne, ale różnią się znacząco w jednym aspekcie: komediowym. Yoshiko w książce jest zupełnie inna pod względem humoru niż ją sportretowałam w filmie. W porównaniu do pierwowzoru u mnie nie ma tak dużo komizmu.

Humor w Moich słodkich trunkach jest rzeczywiście wyjątkowo stonowany.

Tak, do tego dążyłam. Oczywiście były też takie fragmenty, gdy wiedziałam, że coś mi się nie podoba, czułam jakieś zgrzyty w sposobie, w jaki Jirō portretuje kobiecą postać, ale jego powieść to naprawdę przepięknie napisany dziennik. Po prostu wybrałam z niego konkretne epizody i na nich skupiłam uwagę. Co ciekawe, pod koniec książki czytelne staje się, że Yoshiko i Okamoto postanawiają iść w kierunku małżeństwa. Jest coraz więcej scen sugerujących, że ma ona się do niego wprowadzić, wejść do jego domu. Z tym się nie absolutnie nie zgadzałam i to wyrzuciłam.

Bijin ga konkatsu shite mitara (2018)

Japońska kinematografia od początku zdominowana była przez mężczyzn. Na szczęście dziś głos kobiet wybrzmiewa bardziej donośnie. Obok Pani rówieśniczek zaczynających karierę na przełomie XX i XXI wieku (Naomi Kawase, Yuki Tanada, Naoko Ogigami, Yukiko Mishima, Miwa Nishikawa) dziś u progu obiecującej kariery stoją młodziutkie reżyserki – Yūki Yamato, Hana Matsumoto, Aya Igashi, Yōko Yamanaka, Yūka Eda. Jak z Pani perspektywy w ciągu tych lat zmieniła się sytuacja kobiet w japońskim przemyśle filmowym? Czy dzisiejszym autorkom jest łatwiej czy trudniej debiutować niż dwadzieścia lat temu?

Ponad dziesięć lat temu nagle pojawiło się wiele festiwali filmowych skoncentrowanych na kinie niezależnym, często pokazujących także filmy dyplomowe. Dzięki zwróceniu wyjątkowej uwagi na kino niezależne te nowe twórczynie mogły zaistnieć, bo znalazły swoją platformę, która nie potrzebowała bardzo restrykcyjnych kontaktów, znanych nazwisk i wielkich reżyserów, tak jak wcześniej wyglądało to w obowiązującym systemie studiów filmowych. On bardzo mocno się zmienił, ewoluowała jego organizacja. Dziś można znacznie łatwiej zrobić debiutancki film, ponieważ już nie trzeba tkwić w tym systemie. Rynek kina niezależnego na tyle się uformował, że można dzięki temu nakręcić swój film i później go gdzieś pokazać, a to jest tak naprawdę najważniejsza kwestia. Pod tym względem na pewno stało się to łatwiejsze.

Parę lat temu w wywiadzie dla „Eastern Kicks” Yuki Tanada stwierdziła, że w Japonii nie ma już różnic w perspektywach i realiach pracy reżysera między kobietami a mężczyznami.

Mimo zmian, o których wspomniałam, debiut jest nadal bardzo trudno zrobić. Wiele zależy od tego, w jakie kino reżyser celuje. Jeśli jest to kino komercyjne, to pieniądze spływają skądś indziej, jeśli jest to kino niezależne, a raczej o takim mówimy, to fundusze trzeba samemu zbierać z różnych źródeł. Samo w sobie jest to niesamowicie ciężkie i czasochłonne, i w tym kontekście to bez znaczenia, czy robi to mężczyzna, czy kobieta. Pod tym względem na pewno różnic nie ma. Wydaje mi się jednak, że przy filmach wysokobudżetowych nadal pracują głównie mężczyźni. Wciąż dużo zależy od kontekstu gatunkowego i budżetowego. W przypadku kina, jakie robię ja czy Yuki Tanada, akurat w gatunku, jakim się zajmujemy i przy budżetach, jakimi operujemy, rzeczywiście może nie ma aż takich nierówności pomiędzy mężczyznami a kobietami, ale w przypadku kina gatunkowego, wysokobudżetowego, mainstreamowego, różnice są już jednak spore. Z mojego doświadczenia mogę stwierdzić, że to nie tak, że jest jakaś dyskryminacja ze strony producentów. Widzę jednak, że wciąż nie ma precedensu, nie ma tak naprawdę żadnej reżyserki, która by po prostu weszła w świat wysokobudżetowej produkcji filmowej, ustanowiła jakąś normę, więc dla nas nadal jest tak, że wciąż stawiamy wszystko na jedną szalę, próbujemy. To trochę jak hazard, ale staramy się to robić.

Watashi wo kuitomete (2020)

Jakie są zatem Pani plany na przyszłość? Czy możemy spodziewać się kolejnej (po Drżyj, ile chcesz i Watashi wo kuitomete) ekranizacji powieści Risy Watayi?

Czytam wszystko, co napisze Risa Wataya. Jej prace są dla mnie bardzo ważne, wręcz osobiste. Często też rozmawiam z producentami o potencjalnych ekranizacjach, ale jeszcze nie wiem, co przyniesie przyszłość. Na pewno chciałabym nakręcić jeszcze jakiś film na podstawie prozy Watayi poza tymi, które powstały, a jest ich już chyba cztery. W Japonii jej powieści są bardzo popularne, wychodzą też we Francji, po angielsku chyba ich nie ma. Za granicą ciężko spopularyzować jej książki, choć w Stanach właśnie wyszedł na Blu-rayu mój Drżyj, ile chcesz, więc może ktoś dzięki temu zwróci uwagę na jej nazwisko.

Na pewno warto próbować! Trzymam kciuki za spełnienie planów i jak wielu polskich widzów czekam z niecierpliwością na Pani kolejne filmy. Dziękuję za rozmowę.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska