Just Do It. – recenzja filmu „Air”

Ben Affleck wraca do roli filmowego demiurga, żeby nakarmić nas kolejnym powidokiem amerykańskiego snu – historią o kulisach podpisania jednego z najważniejszych kontraktów w historii marketingu sportowego. Współpraca między firmą Nike a wówczas nastoletnim Michaelem Jordanem to nie tylko milionowe zyski dla obydwu stron, ale przede wszystkim buty, które stały się najbardziej pożądanymi w dziejach ludzkości.

Szum biznesowego spotkania i przeciąganie liny. Dział marketingu Nike kalkuluje, na którą gwiazdę sportową – finansowo i wizerunkowo – stać firmę. Jego szef, Sonny Vaccaro (Matt Damon), kieruje wzrok na Michaela Jordana, młodego koszykarza, o którego walczą już dwaj inni giganci: Adidas i Converse. Szanse na kontrakt są równe zeru, szczególnie że zarząd nie wydaje się brać tego pomysłu na poważnie. Vaccaro ma jednak wizję – pragnie stworzenia czegoś więcej niż maszynki do zarabiania pieniędzy – pragnie legendy, reprezentacji lepszego życia w zasięgu ręki – butów, które staną się przedmiotem kultu. Nie patrząc na przełożonych, wsiada w wynajęty samochód i rusza w drogę na spotkanie z rodzicami Jordana: Deloris (Viola Davis) i Jamesem (Julius Tennon), próbując przekonać decydującą o losach syna matkę do wysłuchania jego oferty. Twarde negocjacje, na szali których leży nie tylko kariera dyrektora marketingu, ale przyszłość samej marki, przeplatają się z wizerunkowymi smaczkami, dziś nierozerwalnie związanymi z firmą z logotypem kosztującym zaledwie 35 dolarów.    

Przy opowiadaniu historii, z finałem znanym wszystkim trzeba mieć to, co Vaccaro, czyli wizję. Nie o samo złapanie króliczka wszak chodzi – wiemy przecież, że do podpisania przełomowej umowy finalnie doszło. Sednem jest droga, będąca celem samym w sobie – to credo wypowiadane zresztą przez samego CEO Nike, Phila Knighta (mrugający do nas z ekranu Ben Affleck), w kontekście uprawianego przez niego biegania. Nie oznacza to oczywiście, że dostajemy narracyjne arcydzieło – Air to ciągle wyrób komercyjny, zagrany bez fałszów i potknięć od pierwszej do ostatniej nuty. Trzeba jednak oddać cesarzowi, co cesarskie. Affleck już w swoich poprzednich produkcjach, szczególnie w Operacji Argo (2012), zdobywczyni Oscara dla najlepszego filmu, pokazał, jak świetnie potrafi operować tempem i utrzymać uwagę widza. Mimo że jego najnowsze dzieło nie ma tak wartkiej akcji i spektakularnych zwrotów śledzonych z ciarkami na plecach, pod kątem budowania napięcia przypomina rasowy thriller.

Prawdziwa magia Air leży jednak gdzieś indziej. W pieszczeniu amerykańskiego snu. Finalna przemowa Vaccaro mająca nakłonić Jordana do wybrania oferty Nike spośród dwóch pozostałych to hołd oddany mocy słów. W końcu te najsłynniejsze – „I Have a Dream”, wypowiedziane przez Martina Luthera Kinga po Marszu na Waszyngton w 1963 roku, miały siłę zmieniania rzeczywistości. Dyrektor działu sprzedaży topowej dziś marki sportowej nie walczył co prawda o równouprawnienie, a zaledwie o biznes w rozciągającym macki kapitalistycznym molochu, niemniej jednak w tym momencie z marketingu uczynił sztukę. Jest w tej scenie bezgraniczna doskonałość, bazująca na najbardziej znanych, tanich chwytach, które w amerykańskiej kinematografii widzieliśmy tysiące razy. I to dalej działa – i to jeszcze jak! Kto nie uroni łzy, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem.

Buty Jordan Air mają też swoją ciemną stronę, dobrze wypunktowaną w dokumencie Yemiego Bamiro, Pewien człowiek i jego buty, wyświetlanym podczas 36. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Mające być symbolem walki z establishmentem, podkreślać tożsamość, stały się kolejnym symbolem różnic klasowych i irracjonalnego konsumpcjonizmu. Film Afflecka pomija jednak te kwestie, skupiając się na historycznym momencie, który nadał nowego wymiaru drugoligowej firmie z Oregonu, ale także spowodował zmianę zasad współpracy między sportowcami a markami, zapewniającym tym pierwszym zyski ze sprzedaży sygnowanych ich nazwiskami wyrobów.

Air to przede wszystkim zgrabne, trzymające uwagę kino rozrywkowe, które zręcznie gra swoimi atutami. Tam, gdzie trzeba, wzruszy, w innych miejscach rozbawi niebanalnym humorem sytuacyjnym (nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle razy głośno śmiałam się na filmie). Zachowuje przy tym zdrowy poziom autoironii i dystansu, widocznych chociażby w muzyczno-romantycznych stylizacjach, wyglądających miejscami tak pokracznie, że nie można ich nie ukochać. Hojnie rozsypywana nostalgia, lep na nasze emocje, potęguje doznania i sympatię do bohaterów. To również pomnik dla Petera Moore’a (Matthew Maher), dyrektora artystycznego Nike przez prawie trzy dekady, który na prośbę Vaccaro przygotował prototyp najsłynniejszych butów na świecie. Jego pasja tworzenia oraz wyczucie estetyki połączonej z funkcjonalnością stanowią niekwestionowane dziedzictwo designu. And last but not least, wybrzmiewa tu kolejny raz chemia duetu Affleck-Damon, przekładającą się na jakość ich współpracy. Oby kolejna nastąpiła szybko i była równie udana.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Air
Tytuł oryginalny:
Air

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Ben Affleck

Występują:
Matt Damon, Ben Affleck, Viola Davis, Jason Bateman, Chris Messina

Dystrybucja: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.

Ocena: 3,5/5

3,5/5