Jestem wielki, jestem przejrzysty, jestem pełny, jestem gęsty. Kocham cię! – tak zaczyna się „niewystawialna” sztuka, popełniona w 1925 roku przez Antonina Artauda, największego alchemika wśród francuskiej awangardy. Bluźnierczy tekst, napisany językiem seksualnej egzaltacji i wypełniony opisami piekielno-niebiańskiej magii oraz okrutnych pojedynków, rzucał wyzwanie zepsuciu trybunałów cnoty. Obrazy zniszczenia i kosmicznego chaosu, jakich wówczas nie śmiano przenieść na scenę, pokazuje w najnowszym utworze Harmony Korine. I nie obchodzi mnie, czy Amerykanin inspirował się szaleńczą twórczością autora Heliogabala – skoro on „odpala wrotki”, ja również uzurpuję do tego prawo.
Film zyskał zresztą kultowy status, jeszcze zanim dotarł z Wenecji na polskie ekrany – po trosze dzięki zaangażowaniu w projekt Travisa Scotta, po trosze dzięki pasji rodzimych memiarzy-kinofilów, szczególnie tych, co to pchają się na salony z „niepoważną krytyką”. Jego recepcja dawno zatem wykroczyła poza ramy składających się nań kadrów. Nie bójmy się tego słowa, Aggro Dr1ft to kino totalne, atakujące wszystkie zmysły i przyzwyczajenia. Jeśli estetyka może być głośna, termowizyjna perspektywa z pewnością wyraża krzyk – zarówno przyciągając uwagę uzależnionych od optycznego haju, jak i odstręczając znużonych barwnym hałasem. Niemniej redukowanie sukcesu reżysera wyłącznie do niecodziennego skąpania taśmy w tęczowych kleksach technologicznej spermy wydaje się nie na miejscu.
Między strzałami zabójców z Miami i odgłosem klaszczących pośladków ich wiernych partnerek – Cézanne’a Wielkie kąpiące się w wersji trap – Korine zdołał bowiem wypluć filozoficzny esej na miarę najbardziej afektowanych wywodów Terrence’a Malicka. W cukierkowym świecie postironii, gdzie pradawnych bogów o rogatych obliczach zastąpiła przemoc i chciwość z ludzką twarzą, autor znalazł przestrzeń dla rozważań na temat wiary, miłości i kondycji rodziny w starciu z systemową korupcją. Nie dziwi zatem, że obaj twórcy planują w przyszłości podjąć współpracę. Trochę jak w tym żarcie o przestawianiu literek w słowie „kościół” – wystarczy kilka zgrabnych ruchów i na kartce pojawi się szatan. Niedaleko stoi czołowy teolog kina od pyskatego bluźniercy.

Niech Was zatem nie zwiedzie powierzchowna prostota kryminalnej historii o płatnym mordercy, oczyszczającym ulice z szumowin najgorszego autoramentu. Owszem, są dupy, cycki, tatuaże, wielkie spluwy, złote kajdany i szybkie bryki – ikonografia rodem z serii Grand Theft Auto – to jednak wyłącznie naboje intelektualnej penetracji, od których krwawi i eroduje schemat kina zaangażowanego w sprawy ważkie. Jeśli choć na chwilę potraktować dochodzący z offu manifest na serio, okaże się wówczas, że Korine nie miał na celu wzbogacić repertuaru popularnego cyklu z filmami tak kiepskimi, że aż zabawnymi. Chciał natomiast pokazać, że istnieje rzeczywistość poza dobrem i złem, a na pozór błahe rytuały, jakimi operują gangsterzy, skrywają cenne tajemnice kolektywnego współistnienia.
Tym bardziej interesująco mieni się sposób, w jaki reżyser wykorzystał sztuczną inteligencję – włączając produkowane tą drogą obrazy w proces tworzenia nowego człowieka. Cielesność antybohaterów przestaje być statyczna. Ich skóra to już nie tylko przestrzeń zapisu, ale również zacierania się tożsamości. Zupełnie jakby powłoki żołnierzy przyszłości zamieszkiwane były przez heterogeniczne, hybrydyczne, a przede wszystkim żywe dzieła sztuki. Morfują z każdym ruchem gospodarza, ekwipując go w najodpowiedniejszą broń lub ochronny amulet. Funkcjonują w idealnej symbiozie.
Foucault zastanawiał się kiedyś, czy nadejdzie moment, gdy Artauda uznamy za fundament naszej mowy, nie zaś jej aberrację. Mam wrażenie, że film Korine’a przybliża nas do tego świata, agresywnie driftując na zakręcie wszelkiego sensu. Zapnijcie pasy.


Aggro Dr1ft
Rok: 2023
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Harmony Korine
Występują: Jordi Mollà, Travis Scott
Ocena: 5/5