Jak na festiwal, którego nazwa nieco bombastycznie wskazuje na stawianie oporu zjawiskom fizyki, zaskakująco często prezentowane filmy reprodukują typowo mieszczańskie imaginarium i wpisują się w rozmiar szpalty dla przyziemnej publicystyki. To oczywiście zarzut, który postawić można absolutnie każdej dużej imprezie – nie jestem aż tak naiwny. Zaczynam natomiast gorzko, bo po kilku średnio satysfakcjonujących seansach miałem już zrezygnować z dokumentalnych poszukiwań, gdy moją uwagę przyciągnęła sylwetka Marka Hłaski. Wszak Sejm RP ogłosił 2024 rokiem autora Pętli, więc utwór z taką postacią na plakacie będzie jeszcze powracał – powiedziałem sobie i optymistycznie sięgnąłem po pilot.
Tragicznie zmarły literat krytykował swego czasu Aleksandra Forda za nieudany przekład jego rozliczeniowego opowiadania, twierdząc, że liche wyszło mu zakończenie, a lepszą puentą byłoby z pewnością powieszenie… reżysera. Mimo dość chłodnego przyjęcia eseistycznego debiutu, Zvice Gregoremu Portnoyowi podobny los moim zdaniem nie grozi, jeśli tylko dotrze do widowni, która preferuje niekonkluzywność nad liberalny dydaktyzm. 8. dzień chamsinu to bowiem jedna z ciekawszych prób zmierzenia się z twórczością i życiem „polskiego Jamesa Deana”. I właśnie dlatego, że enfant terrible polskiej odwilży i jego podróż do Izraela potraktowano pretekstowo, co niejeden wytknie jako wadę, trudno zarzucić autorowi jakąkolwiek zdradę względem biografii pisarza czy cytowanych tekstów.
Co więcej, zdolność przekształcenia czarnej prozy Hłaski w chmurę wspomnień, z której dochodzą grzmoty osobistych dramatów samego Portnoya, zasługuje na szczere wyrazy uznania, bo obie warstwy – egzystencjalne dramaty fikcyjnych bohaterów oraz zupełnie realne doświadczenie wygnańca – niemal bezszelestnie uprawiają pozakadrową miłość. Zmyślenie prawdziwe – wypowiedziany przez kogoś pozorny paradoks trafnie oddaje tę dynamikę. Wizualny akompaniament dla narracji o płonnych nadziejach na nowe życiowe rozdziały, jakim w tym wypadku jest starannie ułożona mozaika archiwalnych wycinków, również stanowi odzwierciedlenie tego oryginalnego credo.
Wspólnie z montażystką Zuzanną Solakiewicz ukraiński reżyser zbudował kalejdoskop z filmowych resztek (m.in. fragmenty Wszyscy byli odwróceni z Sonią Ziemann w roli głównej), nagrań mniej lub bardziej anonimowych kronikarzy, niedawno dokręconych klipów i czarno-białych zdjęć przykrytych solidną warstwą kurzu. Chwilami śledzimy fabularnie zawiły photo-roman, traktujący o skazanym na niepowodzenie romansie między świeżo przybyłym imigrantem a prostytutką, której wdzięki wystawione zostały na sprzedaż jeszcze przed nastaniem nowej państwowości. Kiedy indziej po prostu słuchamy prywatnego pamiętnika jakiegoś majtka zagubionego w labiryncie portowego miasta i niemogącego trafić z powrotem na łajbę.
Jeśli związki literatury i filmu mogą być niebezpieczne – jak sugerował kiedyś Jackiewicz – artystycznemu tandemowi na pewno udało się zbliżyć do ideału. Liryczna forma dzieła pozwala na egzegezę bogatą zarówno w intertekstualne odwołania do plejady samotniczych portretów, jak i polityczny komentarz do blamażu demokratycznych obietnic. Zresztą nadany Hłasce figlarny pseudonim „buntownika z powodem” wydaje się zachęcać do sięgania po popkulturę w celu rozwiania tytułowego wiatru, który dusi głosy niezgody na przemoc i niesprawiedliwość.
Wróciłem w związku z tym do Fordowskiego klasyka. W ostatniej scenie Łomnicki mówił: „Nienawidzę smutku i rezygnacji. (…) To dobre dla nieboszczyków”. Finalne przełamanie przygnębiającej atmosfery jest znamienne. Mam bowiem wrażenie, że – mimo jawnie krytycznego spojrzenia na rzeczywistość i surowej oceny kondycji międzyludzkich animozji – Portnoy wciąż ufa pogodzie ducha, jaką w sercu zaszczepiła mu matka, z którą lata temu uciekł do Izraela. Z kimś takim u steru można przetrwać nawet najgorszą piaskową burzę.
8. dzień chamsinu
Rok: 2024
Kraj produkcji: Polska, Izreal
Reżyseria: Zvika Gregory Portnoy
Ocena: 4/5