Wojciech Jerzy Has u stóp Dolomitów – relacja z 43. Bergamo Film Meeting

Dobiegła końca 43. edycja festiwalu Bergamo Film Meeting, prestiżowego lombardzkiego wydarzenia filmowego, które celebruje klasykę europejskiego kina, a także przybliża lokalnej publice arthousowe skarby oraz debiutanckie dokumenty z całego świata. Perłą tegorocznego wydarzenia był hołd złożony Wojciechowi Jerzemu Hasowi, w ramach którego pokazano siedem obrazów mistrza kina, a także zaproszono do Italii licznych polskich dziennikarzy, w tym przedstawiciela Pełnej Sali Marcina Prymasa. Zapraszamy do jego relacji.

Cztery dni spędzone na włoskiej ziemi jawią się niby połowicznie rozgrzana słońcem a na poły zalana deszczem fantasmagoria. Wizyty w barokowych świątyniach, neapolitańskich pizzeriach i na wystawach renesansowej sztuki lombardzkiej nadały swoistego sacrum seansom w powalającym faszystowskim Pałacu Wolności dominującym plan włoskich dni. Przepiękny śnieżnobiały budynek Alzira Bergonzo, otwarty 28 października 1939 jako nowa siedziba Partii Mussoliniego, zdobiony rzeźbami Edoarda Villi i Leone Lodiego, otoczony ukończonym dopiero w latach 90., przez samego architekta, placem, mieści w sobie dwie sale projekcyjne.

Audytorium, chociaż nie powala rozmiarami, to wynagradza komfortem seansu, zapewnianym zarówno przez wygodne fotele, jak i urządzenia projekcyjne zdolne zarówno wyświetlać w bardzo dobrej jakości odrestaurowane kopie DCP jak i wyposażone w tradycyjne projektory na taśmę filmową. To właśnie tam, deszczowej nocy, wspólnie z mnogimi lokalnymi kinomanami miałem przyjemność na wielkim ekranie zobaczyć Bilans kwartalny (1975) Krzysztofa Zanussiego. Doceniony na Berlinale film, uważany przez samego twórcę za jego szczytowe reżyserskie osiągniecie, zachwycił przede wszystkim zdjęciami Sławomira Idziaka; przez zwierciadła, pryzmaty, czy zaciemnione soczewki portretującego psychiczny stan kobiety unurzanej tak przez PRL-owską kapitalistyczną rzeczywistość, jak i pragnienie podtrzymania swojej własnej moralnej wyższości. Film mistrza kina moralnego niepokoju zaprezentowany został w ramach sekcji AFFN Presents przybliżającej najważniejsze tytuły roku 1975, w Bergamo towarzyszyły mu m.in. Fałszywy ruch Wima Wenders, Żony Anji Breien, Piknik pod Wiszącą Skałą Petera Weira, Zawód: reporter  Michelangela Antonioniego, czy Romantyczna Angielka Josepha Loseya. Nie wszystkie jednak dostąpiły zaszczytu pokazu we wspomnianym głównym kinie. Uważane za kluczowy film norweskiego feminizmu Żony musiały się zadowolić pokazem w sali zegarowej, przepięknym pomieszczeniu konferencyjnym, z imponującym zabytkowym zegarem na tylnej ścianie, oraz rozkładanymi krzesłami dla widzów. Obie te przestrzenie projekcyjne cieszą czystością oraz świeżością, co jednak nie dziwi, gdyż otwarte oficjalnie po remoncie zostały ledwie przed kilkunastoma dniami, 8 marca.

W Bergamo polska delegacja nie zebrała się jednak wyłącznie w celu celebracji półwiecza dzieła Zanussiego, czy odświeżenia sobie Noża w wodzie Polańskiego, prezentowanego w ramach  współpracy z muzycznym festiwalem Bergamo Jazz. Kluczowe było wspominanie twórczości narodzonego przed wiekiem Wojciecha Jerzego Hasa. Zaprzyjaźniony z wydarzeniem krytyk Piotr Czerkawski, który w 2020 roku miał prowadzić w Bergamo masterclass Jerzego Skolimowskiego, zwraca uwagę, że jeden z założycieli lombardzkiej imprezy Angelo Signorelli osobiście znał się z polskim reżyserem. Podczas wizyty w naszym kraju w latach 70. zobaczył na wielkim ekranie Sanatorium pod Klepsydrą, które następnie wprowadził jako dystrybutor do włoskich kin, a wkrótce potem przedstawił na półwyspie także Rękopis znaleziony w Saragossie. To właśnie Pan Signorelli był inicjatorem oraz głównym organizatorem tutejszego trybutu, w ramach którego, poza dwoma wspomnianymi arcydziełami, perła Lombardii rozbłysła także blaskiem: Jak być kochaną, Pożegnań, Pętli, Rozstania oraz Szyfrów. Współorganizatorami przeglądu były Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych oraz Instytut Polski w Rzymie.

Nawet festiwale skupione na klasyce muszą otwierać swoje podwoje na kino współczesne. Bergamo Film Meeting na tę potrzebę odpowiedziało dwiema sekcjami konkursowymi: Exhibition Competition przeznaczonej dla „fabuł, które lingwistyczną i narracyjną oryginalnością komentują problemy współczesności” oraz Close Up, przeznaczonej dla dokumentalistów i celebrującej „ciekawskie i uważne spojrzenie w serce rzeczywistości, uchwycenie i syntezę tego co widoczne z tym, co niewidzialne; filmowców zainteresowanych fotograficznym zbliżeniem na tematy, miejsca i postaci”. Wśród produkcji non fiction miałem przyjemność zobaczyć tylko jeden film, wyróżniony przez jury CGIL Bergamo Personale Carmen Trocker. Ten obserwacyjny dokument prezentuje personel sprzątający czterogwiazdkowego hotelu w Dolomitach. Świetne zdjęcia polskiej operatorki Małgorzaty Szyłak (Komunia, Dzikie róże) nie tylko śledzą bohaterki, tak podczas pracy, jak i papierosowych przerw, prywatnych rozmów i stresujących interakcji z przełożoną, ale także podkreślają poetycką i metaforyczną wymowę całości. Ciepłe barwy wciąż zwalczające narzucającą się instytucjonalną zimną sterylność, zmieniające się za oknem pory roku, a przede wszystkim zawieszenia kamery w statycznych, benningowskich wręcz, spojrzeniach na szczegóły – brudne filiżanki po espresso, pozgniatane chusteczki, ubrudzone talerze i popielniczki – to wszystko buduje rzeczywistość bezpieczeństwa zaburzonego wielkim (nie)obecnym. Chociaż opisy filmu, skupione na postaciach imigranckich pracownic niechybnie kierują nasze skojarzenia do kina społecznego, czy, co gorsza, martyrologiczno-społecznego, niby ukraińskie Gniazdo turkawki, to filmowczynie nie marnują czasu na edukowanie widzów o humanizmie czy polityce. Kluczową rolę w Personelu odgrywa marksistowska z ducha dychotomia między klasą pracującą a posiadającą przeniesiona tu jednak na teologiczny wręcz poziom. To nie tyle film o półlegalnych pracownicach, którym szef odmawia jednego dnia wolnego, usługujących bogaczom na wiecznych wakacjach, a lovecraftowska opowieść o lęku przed nieobecną potęgą. Gdy Agent 47 w serii gier Hitman ma za zadanie likwidować życie bogaczy, bohaterki Personelu syzyfowo dzień za dniem czyszczą wszelkie dowody ich istnienia – ślady szminki, pobrudzone prześcieradła i brudne kaszmirowe swetry. Liminalna przestrzeń hotelu istnieć może tylko w ciągłym wyparciu ludzkiej egzystencji, tak samo jak i człowieka od szaleństwa chroni zapomnienie o boskiej wszechpotędze, a proletariusza wyparcie świadomości duszącej potęgi kapitału.

Wśród fabuł na największą uwagę zasługuje Tarika – trzecia pełny metraż bułgarskiego reżysera Miłka Lazarowa, znanego w naszym kraju przede wszystkim za sprawą nakręconej w Jakucji Agi [NASZA RECENZJA], którą na ekrany wprowadzało Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Podobnie jak w tamtym filmie, a także debiutanckiej Alienacji, wariacji na temat Królewicza olch Goethego, prezentującej proceder handlu dziećmi na pograniczu z Grecją, którą triumfował w konkursie 1-2 Warszawskiego Festiwalu Filmowego, Lazarow łączy poetykę milczenia z elementami literacko-baśniowymi. Tym razem kluczowymi odniesieniami są niewątpliwie kino Alice Rohrwacher oraz estetyka westernu. Tytułowa Tarika mieszka w chacie nieopodal małej górskiej wioski wraz z samotnie wychowującym ją ojcem Alim (Zachary Baharow, m.in. świetny Styczeń Andreja Pałnowa). Samo życie z dala od „wszystkich” oraz muzułmańskie korzenie byłyby wystarczające dla okupującej się we własnych uprzedzeniach zubożałej prowincji do odrzucenia protagonistów, lecz masy mają dodatkowy argument – magię. Matka Tariki zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, jej babce ucięto skrzydła, a podobny zabieg miejski lekarz zaleca samej dziewczynce. Konował widzi w niej osobę dotkniętą niezwykle rzadkim genetycznym zwyrodnieniem, lecz czy magia nie może istnieć naprawdę?  Przepiękne zdjęcia Kałojana Bożiłowa przeplatają szerokie easternowe kadry, z niepokojącą wizualną poetyką Midsommar, hipnotyzyjącą sztucznym ciepłym oświetleniem i granatowymi nocami, estetyką starego, studyjnego Hollywood oraz cytatami dzieł europejskich klasyków takich jak Bela Tarr. To właśnie warstwa wizualna, w której nawiązania znajdziemy nawet do Narzeczonej Frankensteina czy obrazów Sergia Leone stanowi niewątpliwie najsilniejszy punkt Tariki pozwalający zapomnieć o prostocie scenariusza, chwilami skręcającego w najgorszy banał zaangażowanych opowieści o napędzanych strachem przez prawicowych populistycznych polityków uprzedzeniach wobec imigrantów. Ja w Tarice widzę jednak przede wszystkim ciekawy i ostatecznie artystycznie spełniony eksperyment pokazania Zielonej granicy językiem wczesnego Jana Jakuba Kolskiego.

Bergamo Film Meeting ma do zaoferowania swoim gościom bardzo wiele. W tym tekście nie wspomniałem nawet o retrospektywach Christiana Petzolda (uświetnionej masterclassem), czy gruzińskiej ikony Otara Iosselianiego, albo bardzo obfitej selekcji krótkich metraży, w której organizatorzy często sięgali po produkcje absolutnie nieoczywiste. W marcowym kacu po Rotterdamie i Berlinie powalające swoim pięknem historyczne miasto oferuje uniwersalną odtrutkę. Festiwal  dający możliwość zarówno odświeżenia fundamentów światowego kina, odkrycia nieco zapomnianej klasyki, czy buszowania po nowościach przegapionych przez goniące za wielkimi nazwiskami wielkie filmowe imprezy. Zauroczyłem się Bergamo i wam to uczucie polecam, kto wie może za rok o 22 we włoskim kinie będziecie mogli pójść na film Filipa Bajona albo Jerzego Antczaka?

Marcin Prymas
Marcin Prymas