Za nami wyjątkowo udana 15. edycja festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity, który odbył się w Warszawie, Gdyni, Wrocławiu, Bydgoszczy i Lublinie. Wśród wielu interesujących produkcji wyłapaliśmy dla Was dziesięć szczególnie godnych uwagi. Zapraszamy do czytania.
10. Można kochać ziemniaki, reż. Aliona van der Horst
Dzięki kameralnemu nastrojowi i zróżnicowanym technikom narracyjnym Holenderka odkrywając część swojej rosyjskiej tożsamości, opowiada też o traumie, jaka trapi po dziś dzień gros rodzin z byłego Związku Radzieckiego. Kobiety zmielone przez kombajn historii z trudem utrzymały odpowiedni kurs. Idąc wyboistą drogą zachowały człowieczeństwo dla swoich dzieci. W domowym archiwum widzimy zdjęcie, na którym wszystkie sześć siostrzyczek siedzi beztrosko pod jabłonką. Uśmiechnięte, jakby zaklęte w innej rzeczywistości. Tej ogrodowej sielanki nigdy nie było, była tylko zbiorowym złudzeniem, ułudą, fatamorganą na komunistycznej pustyni.
9. Człowiek delfin, reż. Lefteris Charitos
W „Człowieku delfinie” archiwalne materiały dotyczące Mayola komentowane są przez następne pokolenie mistrzów freedivingu. Nadają oni głębszy kontekst, tłumaczą filozofię bohatera i jak ona wpłynęła na aktualne postrzeganie sportu głębinowego. Narratorem opowieści jest zaś Jean-Marc Barr, odtwarzający rolę słynnego freedivera w filmie Luca Bessona. Za sprawą lirycznej muzyki i przepięknych zdjęć podwodnych możemy lepiej poczuć pasję i miłość nurków do podwodnych eskapad.
8. Pani Fang, reż. Wang Bing
Formuła obrana przez Wanga Binga jest prosta i klarowna, to w niej leży ostatecznie siła całego filmu. Obserwacja bez żadnego komentarza zewnętrznego, ukazane tylko relacje wewnątrz rodziny, dzień po dniu, bez żadnych fajerwerków czy zwrotów akcji. To dzieło zgrzebne, niełatwe, wymagające dyscypliny i samozaparcia. Gaśnięcie człowieka zostaje tu wpisane w wielki cykl natury. W śmierci nie ma bowiem nic chwalebnego, tak samo ze świata odchodzi żebrak z rynsztoka i krezus. Koło obraca się bez naszego udziału, jesteśmy tylko statystami w kosmicznym planie.
7. Dina, reż. Dan Sickles, Antonio Santini
„Dina”, nagrodzony na festiwalu Sundance dokument w stylu cinéma vérité duetu Dan Sickles i Antonio Santini, portretuje z dużą empatią zwykłe życie dwójki bohaterów i uczucie, które ich połączyło. Mimo ich ewidentnej niepełnosprawności umysłowej stają się z biegiem czasu bliscy widzowi. Nie oddziela ich od nas ani ściana informatycznego geniuszu, ani mur własnego niedostępnego świata. To po prostu ludzie, tacy jakich spotykamy na co dzień przechodząc ulicą i kupując bułki w sklepie. Twórcy nie poruszają w sposób otwarty tematu wykluczenia autystyków ani nie zajmują stanowiska w sporze o posiadanie dzieci przez niepełnosprawnych. To od widza zależy, jakie wyciągnie wnioski.
6. Call Me Tony, reż. Klaudiusz Chrostowski
“Call Me Tony” to historia opowiedziana z biglem, masą humoru, ale i sporym szacunkiem do portretowanej postaci. Klaudiusz Chrostowski z racji młodego wieku pamięta przecież, że okres adolescencji to raczej ślizganie po cienkim lodzie niż bieg po bieżni. W końcu zanim dotrzemy do dorosłości, kilka razy musimy wylądować po szyję w zimnym przeręblu. Konrad potyka się, upada, ale brnie dalej, bo spełnienie marzeń jest najważniejsze. Niby salwy śmiechu na widowni wybuchają co rusz, a jego działania wydają się szczeniackie, niedojrzałe, naiwne. Ostatecznie jednak nasz śląski Schwarzenegger zasługuje na słowa uznania, choćby za podjęcie ryzyka, za próbę wzięcia losu w swoje muskularne ręce.
5. Love Express. Zaginięcie Waleriana Borowczyka, reż. Kuba Mikurda
“Love Express” to produkcja zrealizowana z prawdziwie kinofilskim zacięciem. Nie tylko zachęca do zgłębienia filmografii ekscentrycznego twórcy, ale też zadaje pytania o wolność i niezależność w sztuce, których bezgraniczne pragnienie, jak pokazuje przykład Borowczyka, stało się w tym przypadku mieczem obosiecznym i doprowadziło do tego, że stał się niejako ich zakładnikiem. Zachęcam do udziału w tej uczcie wszystkich miłośników X muzy i już teraz czekam na kolejne projekty reżysera.
4. Książę i dybuk, reż. Elwira Niewiera, Piotr Rosołowski
„Książę i dybuk” to drugi po „Efekcie domina” wspólny projekt reżyserski Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego. Ci współpracownicy Bartosza Konopki podobnie jak on wyjątkową uwagę poświęcają kreowaniu strony wizualnej. Kręcone współcześnie ujęcia płynnie przechodzą w zdjęcia archiwalne, a rzeczywistość miesza się z fikcją w trudną do rozdzielenia, nasączoną tajemnicą całość. Na uznanie zasługuje nie tylko sprawność techniczna twórców, ale przede wszystkim gruntowne przygotowanie merytoryczne. Poprzez odpowiedni dobór materiałów archiwalnych rzucają oni nowe światło na – dotychczas lekceważąco traktowaną – twórczość Waszyńskiego. Odkrywają ukryte znaczenia i zaskakujące motywy w jego filmach, których wybór – mocno subiektywny, ale fascynujący – pozwala choć trochę zrozumieć niecodzienny życiorys reżysera „Znachora”.
3. Twarze, plaże, reż. Agnès Varda, JR
Widzowie poszukujący zwartej historii i tradycyjnej narracji zawiodą się jednak. „Twarze, plaże” płynną swobodnie niczym spontaniczna natura twórców. Varda mówi: „Może pojedziemy do miasteczka A i spotkamy osobę B” i JR skręca już kierownicą w tym kierunku. To specyficzne kino drogi połączone z filmowym esejem. Nie sposób się od tego jednak oderwać głównie za sprawą charyzmy bohaterów. Przekomarzanki rezolutnej staruszki o dwukolorowej fryzurze z kapelusznikiem wiecznie kryjącym się za okularami słonecznymi to esencja dzieła. Tylko tego zachowania Godarda żal…
2. Stając się zwierzęciem, reż. Peter Mettler, Emma Davie
Rozważania antropologiczne, filozoficzne, językoznawcze są wkomponowane w symfonię pomruków, powarkiwań, ryków, szczebiotów, szelestów, chrobotań. Dołącza do nich także „Magnificat” Arvo Pärta, w końcu od czasów “Mikrokosmosu” wiadomo, że muzyka klasyczna doskonale ilustruje przyglądanie się przyrodzie. Czasem wystarczy chwila, by poczuć pierwotną siłę zaklętą w zagajniku. Istotą tego odkrycia jest jednak, by chcieć to zrobić, by zatrzymać się na chwilę w wiecznym maratonie.
1. Jutro albo pojutrze, reż. Bing Liu
Doświadczenie opuszczenia, krzywdy, straconego dzieciństwa towarzyszyła zapewne tysiącom dzieciaków, ale autor “Jutro albo pojutrze” potrafił przekuć cierpienie w akt kreacji. Poprzez swój film pomógł nie tylko sobie, ale też przyjaciołom i rodzinie. Środowisko w jakim przez lata dorastał portretuje z czułością, chociaż nie boi się stawiać niewygodnych pytań, rozdrapywać ran. Niezwykle autentycznie wypadają wszystkie sceny deskorolkowe. Dynamiczna kamera prowadzona przez samego reżysera pędzi za rozpędzonymi kółkami, porusza się z gracją znając tajemną choreografię skateparku. W tych krótkich chwilach w zagubionych dzieciakach czuć iskrę nadziei i powiew wolności. Kiedyś przecież koszmar się skończy…