10. jubileuszowa edycja Splat!FilmFest odbywa się w dniach: 24-31 października 2024 w Warszawie w Kinotece oraz we Wrocławiu w Kinie Nowe Horyzonty. Poniżej zapowiadamy kilka pozycji z naszpikowanego atrakcjami programu. Jest w czym przebierać!
6 października w Multikinie Złote Tarasy w ramach festiwalowego Bifora czeka nas polska (i jedna z pierwszych na świecie!) premiera horroru Terrifier 3 w reżyserii Damiena Leone. Po seansie odbędzie się Q&A z Davidem Howardem Thorntonem. Spotkanie z odtwórcą roli Klauna Arta poprowadzi Monika Stolat – dyrektorka Festiwalu Splat!FilmFest.
W czwartek 24 października o 19:00 w obu miastach festiwal otworzy Zwierzę 🇫🇷 Emmy Benestan. To drugi pełnometrażowy film fabularny reżyserki, której debiut Twardo, miękko mieliśmy okazję widzieć w Konkursie Głównym „Wytyczanie Drogi” krakowskiego festiwalu Mastercard OFF Camera w 2022 roku. W swojej kolejnej produkcji francusko-algierska reżyserka nie rozstaje się w pełni z podejmowaną już tematyką inicjacyjną, tym razem mocniej akcentując motyw cielesnych metamorfoz.

Jak możemy przeczytać w programie: „Nejma – podobnie jak miliony kobiet na całym świecie – wiecznie musi udowadniać swoją wartość podwójnie tam, gdzie od mężczyzn wymaga się jedynie tego, że są. Benestan opowiadając jej historię nie traci z oczu swego prawdziwego celu – wzbudzenia najpierw niepokoju, a potem autentycznego przerażenia”.
DRUGI AKT 🇫🇷
Jak co roku w oficjalnej selekcji znalazł się film lubianego przez polską publiczność Quentina Dupieux. Tak o filmie otwarcia tegorocznego festiwalu w Cannes pisał na naszym łamach Marcin Prymas: „Oglądamy film o tym, że bohaterowie kręcą film, o tym, że ich postaci kręcą film, a ta matrioszkowa struktura może i ciągnie się dalej. Jako widzowie w żadnym momencie nie wiemy, co jest »rzeczywistością« bohaterów, a co ich rolą w filmie, a przy tym wszystkim »rzeczywistość« bohaterów jest równie fikcyjna jak wszystko inne, wszak to fabuła. Jednocześnie jako ludzie w sytuacjach społecznych kreślimy pozy, przywdziewamy maski, autokreujemy się – to, co z zewnątrz wydaje się być naszą rzeczywistością, jest fikcją. Z drugiej strony to ta fikcja istnieje w obiegu i wobec innych, więc jest bardziej rzeczywista niż ukryta rzeczywistość”.

CISZA NOCNA 🇵🇱
Po trzech zrealizowanych dla Netflixa mariażach gatunkowej grozy z groteską w postaci dylogii Dziś w lesie nie zaśnie nikt oraz Ostatniej wieczerzy Bartosz M. Kowalski powraca do kina tworzonego z myślą o wielkim ekranie. Cisza nocna to niewątpliwie największy i najbardziej spełniony projekt w dotychczasowej karierze twórcy Placu zabaw. Wspólnie z Pawłem Maśloną oraz Mirellą Zaradkiewicz tym razem przygotowali film dużo bardziej kameralny w skali, co bynajmniej nie oznacza, że przyziemny, czy realistyczny.
Wzorując się na Locie nad kukułczym gniazdem przemieszanym z von trierowskim Królestwem przedstawia nam codzienność pensjonariuszy Domu Spokojnej Starości „Przejście” z perspektywy nowego lokatora Lucjana (ostatnia rola Macieja Damięckiego). Rozmowy, partyjki brydża, romanse, przechytrzanie opiekunów, by uniknąć farmakoterapii, wspomnienia, a nawet scena imprezy – w tej realistycznej warstwie Ciszy nocnej nie brakuje humoru, ale też grozy nieuniknionego. Dźwiga ją na swoich barkach rewelacyjny aktorski kwartet, w którym Damięckiemu towarzyszą Zdzisław Wardejn, jako gadatliwy erotoman, Włodzimierz Press w roli nałogowego hazardzisty alkoholika oraz Anna Nehrebecka jako jego współlokatorka i partnerka. Podobnie jak w Eternal Daughter Joanny Hogg horror po cichu się przekrada w ekspresjonistycznych cieniach codziennych przedmiotów, dźwiękach drewnianych schodów, wspomnieniach wykłuwających się z przedmiotów i pamiątek. Te wszystkie zabiegi u Kowalskiego nie prowadzą jednak do wtórnego zwrotu akcji, a do fantastycznej strony Ciszy nocnej. Wiedziony wspomnieniami sztuki, w której grał i przepowiednią wygłoszoną przez patyczastego mieszkańca piwnicznej ściany, Lucjan wyrusza na misję – chce uwolnić pradawne zło, by dzięki temu spełniło się jego jedno niemożliwe życzenie – zmarła ukochana powróciła do żywych. W ogólnej mizerii tegorocznej Gdyni Cisza Nocna stanowi jedną z perełek i rzadkich powodów do wiary w polskie młode kino…
Przyrównywany z Kodem zła film Irlandczyka Damiana McCarthy’ego jest jak uwodzicielsko proste, lecz przesadnie przeciągające napięcie neogotyckie opowiadanie grozy. Tutaj oczywiste rozpoznania rozmywają się w niedopowiedzeniu, co przywołuje doświadczenie słuchania przy wyłączonym świetle mówionym w voiceoverze creepypast. Każdy szelest brzmi jak echa skrywanych tajemnic. Powoli ujawniane sekrety morderstwa prawdopodobnie nie zszokują widzów, ale zasiadający przy stole drewniany manekin, którego oczodoły z niemą grozą spozierają w każdy kąt — z pewnością tak. Współpracujący z redakcją Jarosław Kowal określił film „jednym z tych horrorów, w których treść pełni podrzędną rolę. Nastrój i realna groza pochłaniają bez reszty od pierwszej do ostatniej sekundy”.

Szczególnie interesująco zapowiada się animacja pokazywana w tym roku na festiwalu w Rotterdamie w sekcji Bright Future, która otrzymała nagrodę Jury NETPAC dla najlepszego filmu z regionu Azji i Pacyfika. Jak pisał nasz redaktor Patryk Ciesielczyk: „Akcja wyrenderowanej na silniku Unreal Engine animacji rozgrywa się w duszących granicach metropolii Schirkoa – bastionie nowoczesności, gdzie jednostkowość została stłumiona i szamoce się pod żelaznym uściskiem wymuszonego konformizmu. Włóczący się martwym krokiem obywatele – nie z wyboru, ale z nakazu – noszą na głowie papierowe torby, aby zatrzeć dzielące ich różnice. Triada Safety, Sanity, Sancity funkcjonuje jako wpajany wielokrotnie aksjomat, co nie oznacza, że Schirkoanie żyją w całkowitej nieświadomości zewnętrza i kłamstw, jakie utrzymują ich wszystkich w ryzach…”

Oglądanie Grzybów Pawła Borowskiego jest jak wpatrywanie się w powolnie spalający się lont, zanim iskra dotrze do skrzynki dynamitu. W Ja teraz kłamię reżyser próbował swoich sił w wystylizowanym, blackmirrorowym sci-fi, tworząc mało subtelną wariację na temat Rashōmona Kurosawy. Jego najnowszy film stoi na antypodach tego, co kojarzy się ostatnimi realizacjami kina gatunkowego w Polsce, wyróżniając się powściągliwością oraz minimalistycznym podejściem do scenografii. Cała intryga daje się streścić w jednym zdaniu i brzmi niezachęcająco oraz nieznośnie banalnie: starsza kobieta zbierająca grzyby spotyka w lesie podejrzanie zachowująca się parę, przebraną w stroje szlacheckie. Bohaterowie zachowują się względem siebie jakby byli przybyszami z obcej planety. Nie wiadomo do końca, kto w kim widzi większe zagrożenie. Zdaje się jednak, że nie o fabułę chodzi najbardziej, lecz o podsycaną cały czas atmosferę podejrzliwości.

Po nowohoryzontowym Nocnym Szaleństwie nasz redaktor Grzegorz Narożny docenił w Surferze „ciekawy klimat ozploitation”, jednocześnie stwierdzając, że film „sprawia wrażenie zbyt długo przeciągniętego żartu”.
Z irlandzkiego fréamhacha oznacza korzenie, co już mniej więcej naprowadza na to, że mamy do czynienia z czymś podpadającym pod kategorię folk horroru – z historią grozy, która odnosi się do pogańskich wierzeń, jak również próbuje się wobec nich usytuować. Fabuła skupia się na postaci Shoo, pielęgniarki paliatywnej wysłanej do odizolowanej wioski w celach zaopiekowania się cierpiącą na agorafobię staruszką Peig, która wierzy, że istoty zwane sídhe (po ang. fairy, fairies) porwały ją w noc poślubną dziesiątki lat wcześniej.
Aislinn Clarke czerpie z ludowej ikonografii oraz archaicznych przesądów, ażeby uwidocznić napięcia między przeszłością a teraźniejszością, a w szczególności dziedziczność traum.
