Krwawe sceny z życia małżeńskiego – recenzja filmu „Zabij i żyj”

Duet The Vicious Brothers stał się rozpoznawalną marką na rynku kanadyjskim za sprawą horroru found footage „Tropiciele mogił”. Film z miejsca okazał się kultowy nie dzięki modnej wtedy stylistyce, a umiejętnemu zastosowaniu budżetu. Stuart Ortiz i Colin Minihan (bo tak nazywają się The Vicious Brothers) właśnie tym się sławią, iż małym kosztem umieli projektować filmy pełne potworów, akcji, spektakularnych efektów. Udowodnili to najlepiej przy produkcji „Extraterrestrial” kosztującej 3 mln. dolarów, a prezentującej się świetnie, jeżeli chodzi o techniczną stronę. Omawiane „Zabij i żyj” jest pierwszym projektem Colina Minihana, napisanym i wyreżyserowanym bez pomocy Ortiza. Równocześnie stanowi debiut tego reżysera w świecie pozbawionym zjawisk paranormalnych – czyli krótko mówiąc mamy do czynienia z thrillerem.

Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, bo ekspozycja stanowi najlepszą część tegoż dzieła. Powiem tylko, że dwie kobiety będące w stałym związku, przyjeżdżają na odludzie, do domu jednej z nich. I dodam, wszystko skończy się krwawą jatką. Cóż je takiego spotka? Czy coś czai się w wielkim lesie wokół chatki? Może samo miejsce skrywa jakiś sekret? Któż pojawi się w okolicy prócz bohaterek? Czekanie na rozwój wydarzeń dostarcza tajemnicy, atmosfera gęstnieje, zbieramy szczegóły… A przecież pierwsze 30 minut to jedynie obyczajowa historia skupiona na przedstawianiu charakteru bohaterek. Minihan między gatunkowym, krwistym nadzieniem swojego utworu jako temat przewodni umieścił rozważania nad zaufaniem, miłością i partnerstwa w ogóle.

Nadszedł akapit, w którym zdradzam imiona postaci. Pierwsza, Jules, mimo że raczej woli T-shirty niż sukienki i hard rocka niż pop, jawi się jako niezwykle wrażliwa, romantyczna osoba. Tymczasem pozornie delikatna Jackie, starająca się zawsze wyglądać jak z okładki, została wychowana przez ojca na twardą myśliwą, survival ma we krwi. Minihan specjalnie skontrastował wygląd postaci z ich charakterem, a później jeszcze połączył je w parę. Wszystko celem wstawienia na próbę małżeństwa z rocznym stażem, zastanowienia się, czy różnice faktycznie się dopełniają i czy sprzeczne ambicje nie determinują relacji. Koniec końców, czy można pokładać wiarę w drugiej osobie? Wszakże jej interes nie zawsze jest naszym, a kompromis czasami będzie niemożliwy. Wybór tego seansu na randkę jest dość ryzykowny, ponieważ reżyser lubi mnożyć wątpliwości względem drugiej połówki.

Nie udawajmy jednak, że „Zabij i żyj” to forma terapii małżeńskiej. To tylko kilka drażliwych pytań rzuconych w eter. Dużą warstwę filmu stanowią również bezrefleksyjne sceny, w których reżyser testuje swoje umiejętności montażowe. Często dochodzi tu do zabawy z odbiorcą, choćby gdy kamera nie pokazuje zupełnie jednego z najważniejszych pojedynków w filmie. Dużo tu formalnych popisów, które usilnie próbują zasłaniać scenariuszowe braki. Gołym okiem widać bowiem, że historia nie potrafi nas zainteresować na dłużej. Co gorsza, nie chcę zdradzać tytułów, ale zapożycza sporo z ostatnio popularnych horrorów. Krótko mówiąc, Minihanowi starcza pomysłów zaledwie na część filmu. Resztę albo podkrada, albo ucieka się do wideoklipowych kolaży, sennych wizji, migawek-retrospekcji, co nijak nie posuwa akcji do przodu.

Nie zrozumcie mnie źle. „Zabij i żyj” godne jest rekomendacji, stanowi też krok w karierze niezależnego twórcy. Jednak po szalenie tajemniczym wstępie i liczbie poruszonych wątków spodziewać można było się więcej. Choćby nawet tym „więcej” miało być jeszcze jedno dobrze zrealizowane morderstwo. Choćby – puenta nie sprowadzająca się do taniego twistu. Dlatego ostatecznie mamy do czynienia z seansem zaledwie niezłym, akademickim przykładem braku zrównoważenia sił i zamiarów.

Adrian Burz
Adrian Burz
Zabij i żyj

Zabij i żyj

Tytuł oryginalny: „What Keeps You Alive”

Rok: 2018

Gatunek: thriller

Kraj produkcji: Kanada

Reżyser: Colin Minihan

Występują: Brittany Allen, Hannah Emily Anderson i inni

Dystrybucja: Kino Świat

Ocena: 3/5