Znowu w życiu mi nie wyszło – recenzja filmu „Zabawa zabawa”

O pewnych reżyserach mówi się, że wciąż kręcą ten sam film. Nie jest to obelga, nie jest to wada. Charakterystyczny własny styl i pomysł koncepcyjny jest czymś często pożądanym. Nie ulega wątpliwości, że do tej grupy należy Kinga Dębska, wierna od dekady tym samym konceptom, stylom i wadom.

„Zabawa zabawa” wydaje się dla Dębskiej tym, czym dla Michaela Haneke był „Happy End”. Swoistym podsumowaniem dotychczasowej kariery, rozliczeniem tropów, powrotem wątków poruszanych przez nią w przeszłości. Przy tym wszystkim także jej najbardziej nieudanym filmem od lat. Tak jak w debiutanckim „Helu” sprzed dekady na tapet został wzięty temat nierównej i skazanej na porażkę walki z nałogiem. Obserwujemy krótki, acz kluczowy wycinek z życia trzech całkowicie niezależnych od siebie bohaterek (to z kolei zabieg zaprezentowany już w „Planie B”). Jak zwykle pokazani nam są ludzie „z wyższych sfer”, niejako w kontrze do tradycyjnego w polskim kinie w ostatnich latach utożsamiania alkoholizmu z biedą („Pod mocnym aniołem”) czy mało prestiżowymi zawodami i środowiskami („Wszyscy jesteśmy Chrystusami”).

Teresa (Dorota Kolak) to czołowa warszawska lekarka, ordynator oddziału chirurgii dziecięcej, świeżo upieczona laureatka prestiżowej środowiskowej nagrody, kobieta dystyngowana, wygadana, pewna siebie, ale i uczuciowa. Pod grubą warstwą nakładanego dzień w dzień makijażu kryje się kobieta samotna: jej dawny romans już wygasł, córka marnuje sobie życie z narkomanem, a ona sama nie ma nawet do kogo otworzyć ust. A może już tego zrobić nie umie? Z domu od towarzystwa własnych myśli ucieka do pracy, w pracy od poczucia bezsensu ucieka do szklanki. Tragedia postaci Doroty Kolak,  uzależnionej od ochrony własnego wizerunku nie mniej niż od wódki, jest historią najlepiej zarysowaną, zwłaszcza na początku. Ale i przez to najbardziej rozczarowującą.

Magda (Maria Dębska) do stolicy przybyła z prowincji w pogoni za marzeniami, lepszym statusem społecznym, spełnieniem. Jak większość takich przybłęd „zaczepiła się” na SGH, a stamtąd trafiła na praktyki w zachodnim korpo. Radzi sobie w pracy, gdzie chętnie chcą ją zostawić na stałe, dostaje dobre oceny z egzaminów, więc może się chyba zabawić wieczorem? Przecież mojito w nadwiślańskim klubie to nie „czysta” na wsi. Ułożone życie psuje się gwałtownie i idiotycznie przez to, że jej chłopak to egoista i nieodpowiedzialny dureń.

Dorota (Agata Kulesza) jest tak wysoko, że już nawet nie musi dbać o pozory, a może już nie chce? Pokazując „faka” swojemu mężowi – bardzo medialnemu politykowi, nie kryje się przed środowiskiem z płomiennym romansem z młodym kolegą po fachu. Czołowa prokuratorka to kolejna samotna kobieta. Przekonana o własnej bezkarności niczym małe dziecko sprawdza granice tego, co może zrobić. Jej życie od jakiegoś czasu jest raczej przykrym obowiązkiem, o którym wśród litrów wina chce jedynie zapomnieć.

Film ma dwa podstawowe problemy. Pierwszy z nich to fobia reżyserki przed przekraczaniem 90 minut czasu trwania. „Hel” – 92 minuty, „Moje córki krowy” – 88, „Plan B” – 85, „Zabawa zabawa” – 88. Ponownie z kina wychodzimy z poczuciem niedosytu, film urywa się nagle, niedopowiedziany, jakby akurat taśma się skończyła. Wcześniejsze przemiany w bohaterach często zachodzą błyskawicznie, poza ekranem, działania raczej nie są nijak motywowane. Można to tłumaczyć koncepcją narracji fragmentarycznej i skupionej na pierwszym planie, tak, jak protagonistki na wiecznym rauszu są skupione na sobie, a ich życie to zbiór epizodów. Nie wyjaśnia to jednak całkowicie przypadkowego zachowania postaci pobocznych czy niespójności czasowych. Wszystko wydaje się bardzo nagłe. Ze sceny na scenę bohaterki tracą kontakt z rzeczywistością, popadają coraz głębiej w uzależnienie, coraz mocniej się izolują. Jak na dłoni widać to w historii Teresy. Od momentu, gdy podczas bankietu w płockim teatrze zostaje ona trzykrotnie odepchnięta: najpierw przez córkę, która jest z nią tylko dla pieniędzy, potem przez szefa Izby Lekarskiej, który woli związać się z młodą modelką, a ostatecznie przez całe towarszystwo do chwili absolutnego upadku na dno społecznej drabiny w kalendarzu mija może kilka tygodni. W filmie pare scen. Trudno widzowi w pełni zaangażować się w serwowaną tak błyskawicznie i fragmentarycznie opowieść.

fot. materiały prasowe

To wszystko mogłoby się jeszcze udać, tak jak względnie udał się „Plan B”, gdyby nie bardzo brzydkie pragnienie filmu do ukazania nam wszystkiego naraz. Winiłbym za to osobę współscenarzystki filmu – panią Mikę Dunin, autorkę auobiograficznej książki „Alkoholiczka”, terapeutkę uzależnień i blogerkę. Scenariusz z gracją iście blogerskiej publicystyki stara się wrzucić jak najwięcej jak najbardziej szokujących rzeczy. Niepotrzebny fabularnie gwałt, śmianie się z testu na HIV u lekarza (?! Mamy lata 90., pani Kingo?), semi-sekciarski, wzorowany na Monarze odwyk, historia matki-alkoholiczki rodem z „Faktu”, to wszystko to dopiero początek. Trudno stwierdzić, czy twórczynie chciały w ten sposób nadać scenariuszowi uniwersalności pokazując wszystkie odcienie picia naraz, czy może po prostu nie miały pomysłu na prowadzenie głównych wątków. Absolutnym kuriozum są jednak postaci policjantów „grane” przez Rafała Rutkowskiego i samego Sławomira Zapałę. Na różnych etapach historii spotykają oni nasze bohaterki w jakichś niesamowicie (nie)śmiesznych scenach, pasując do całej reszty filmu jak pięść do nosa. Nie wiem, kto uznał, że tym, czego brakuje komedii obyczajowej o alkoholizmie, jest dwójka policjantów-idiotów wyskakujących zza węgła co jakiś czas, ale mam nadzieję że nie dostał premii świątecznej.

Nie wszystko jest tu jednak nieudane. Pochwały należą się trójce aktorek, które niczym w „Trzech twarzach” Panahiego symbolizują różne pokolenia tak filmu polskiego, jak  społeczeństwa. Trio Danuta Kolak, Agata Kulesza, Maria Dębska daje prawdziwy koncert. Także poszczególne sceny bywają rewelacyjne, jak na przykład rodzinne obiady Magdy na wsi, Teresa na rozdaniu nagród czy pozostawiona sama sobie w finale filmu Dorota. „Zabawa zabawa” pod tym względem bardzo przypomina swojego gdyńskiego rywala, „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka. W obu tych filmach świetni aktorzy i wspaniałe sceny giną w nierównej walce z nieudanym i źle napisanym scenariuszem oraz chaotyczną reżyserią.

Kinga Dębska jako najrówniejsza polska reżyserka ponownie dostarcza film kompetentny, który dobrze „się ogląda”. Szkoda, że ta produkcja wyjątkowo słabo wytrzymuje zderzenie ze wszelką analizą i myśleniem o nim, ostatecznie mówi wszak wiele ważnych rzeczy. Dla fanów polskiego obyczaju pozycja obowiązkowa, dla wszystkich innych – wciąż o klasę lepszy film o nałogach niż „Mój piękny syn”.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
zabawa plakat

Zabawa zabawa

Rok: 2018

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Polska

Reżyser: Kinga Dębska

Występują: Agata Kulesza, Dorota Kolak, Maria Dębska

Dystrybucja: Kino Świat

Ocena: 2/5