W górach szaleństwa – recenzja filmu „Mrzyj, monstrum, mrzyj” – WFF

Argentyńczyk Alejandro Fadel wraca na Warszawski Festiwal Filmowy po sześciu latach od swojego debiutu “Dzikusy”. W sekcji Wolny Duch oglądaliśmy jego oniryczny horror o enigmatycznym tytule “Mrzyj, monstrum, mrzyj”. Czy film z długiem zaciągniętym między innymi u Andrzeja Żuławskiego, Davida Lyncha i H.P. Lovecrafta miał prawo się nie udać?

Zbliżenie na twarz kobiety z głęboko poderżniętym gardłem. Odchyla ona głowę do tyłu, ukazując ze szczegółami pękające ścięgna, jakby miała odpaść jej głowa. Takim widokiem wita nas reżyser, co zdaje się być obietnicą mocnych wrażeń. Niestety niedotrzymaną.

Do położonej gdzieś w Andach wsi przybywa lokalny policjant Cruz, celem zbadania miejsca zbrodni. Odnajduje tam bezgłową denatkę i szybko okazuje się, że nie był to pojedynczy przypadek. Głównym podejrzanym w serii morderstw jest David – niestabilny psychicznie mąż kochanki głównego bohatera. Przesłuchiwany bredzi coś o widoku, którego nie jest w stanie opisać słowami i o potworze wtłaczającym mu, niczym mantrę frazę muere, monstruo, muere. Padają kolejne ofiary, śledztwo coraz bardziej się rozmywa, a bełkot bohaterów udziela się twórcy.

Próbując oddać atmosferę pogłębiającego się szaleństwa reżyser rezygnuje z zachowania ciągu przyczynowo-skutkowego. Zbyt często każe bohaterom trwać w bezruchu i wygłaszać pozbawione sensu monologi.  Gubi, tak umiejętnie budowane napięcie, finalnie popadając wręcz w autoparodię. Dlatego, kiedy tytułowe monstrum objawia się w końcu w pełnej krasie, jedyną słuszną reakcją wydaje się pełen politowania śmiech. Nie będę zdradzał szczegółów, ale nadmienię, że zarówno sam wygląd potwora, jak i kontekst sceny, sugerują, że Fadel chyba przedawkował Freuda. Jeśli zaś miał to być jeden z elementów gry z widzem, wygląda na to, że w trakcie zapomniał jej zasad.

Punkt wyjścia tej historii dał mi nadzieję na coś niesamowitego. Pięknie skadrowana, skąpana we mgle górska prowincja, żółwie tempo i całość podszyta absurdalnym humorem pięknie rymują się z “Twin Peaks”. Nawet kryminalna zagadka ma związek z lokalnymi wzgórzami. Zafiksowanie na punkcie seksualnej frustracji przywodzi na myśl “Opętanie” Żuławskiego. Z kolei prowadząca do obłędu paranoja, natręctwa, halucynacje, tajemnicze wydzieliny znajdowane na miejscach zbrodni oraz całość emanująca oblepiająco oślizgłym nastrojem weird fiction, jednoznacznie kojarzą się z twórczością H.P. Lovecrafta. Niestety Fadel potwierdza jak trudno uchwycić literacką esencję twórcy “Zewu Cthulhu” na ekranie. Niedawno przy podobnej próbie poległ Amat Escalante w swoich “Nieoswojonych”.

“Mrzyj, monstrum, mrzyj” nie mogę nazwać dziełem jednoznacznie nieudanym. Pojedynczo, każdy z jego elementów składowych działa doskonale, szkoda że  w połączeniu tworzą raczej niestrawną papkę. Trzeba jednak przyznać, że twórca spadł z wysokiego konia. Film można porównać do wspomnianego wcześniej monstrum: kuriozalny, obleśny, niedorzeczny, a jednak na swój sposób pociągający.

 

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Mrzyj Monstrum Mrzyj

Mrzyj, monstrum, mrzyj

Tytuł oryginalny: „Muere, monstruo, muere”

Rok: 2018

Gatunek: horror

Kraj produkcji: Argentyna, Francja, Chile

Reżyser: Alejandro Fadel 

Występują: Victor Lopez, Sofia Palomino, Esteban Bigliardi i inni

Ocena: 2,5/5