Świtezianka – recenzja filmu „Undine” – Berlinale 2020

Christian Petzold już jakiś czas temu umiłował sobie dekonstruowanie melodramatu jako swój kierunek artystyczny. Tym, co najbardziej przyciąga go do tego archetypicznego gatunku jest zapewne kwestia tożsamości. Bo co to znaczy kochać? Czy wiemy tak naprawdę kogo i dlaczego kochamy? Czy miłość jest uczuciem jednostkowym, czy może zostać przelana na kolejne osoby? W „Feniksie” Nelly po operacji plastycznej i pobycie w Auschwitz nie zostaje rozpoznana przez swojego dawnego męża, w „Tranzycie” uciekinier polityczny podaje się za męża Marie, by uciec przed okupantem. A jak sprawa ma się w „Undine”?

Wiele o tym filmie mówi już jego tytuł, Undine, czyli po polsku „Ondyna”, to boginka jezior i rzek z mitologii nordyckiej. Jej dalekimi krewnymi były znane z kart poematów polskich romantyków słowiańskie rusałki w Świteziance Adama Mickiewicza czy Balladynie Juliusza Słowackiego, Ondyna jest także jedną z bohaterek oświeceniowego Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego. Najbardziej rozpowszechnionym w popkulturze „gatunkiem” ondyny jest syrena. Tak jak Agnieszka Smoczyńska w Córkach dancingu Petzold decyduje się przenieść mityczną istotę do naszego współczesnego i rzeczywistego świata, jednak – inaczej niż w polskim kinie grozy – nie robi tego explicite, nie mamy tak jak tam pełnego ujawnienia tożsamości, którą jednak zdradza już imię głównej bohaterki – Undine.

Co ważne Ondyna chociaż występuje w ludzkiej formie, to pozbawiona jest ludzkiej duszy i przyjmuje ją od mężczyzny, który poświęci jej swoją miłość. Jest to jednak niebezpieczna gra, gdyż miłość ta musi być nieprzerwana i wierna: gdy mężczyzna zdradzi Ondynę lub spróbuje ją zostawić – musi umrzeć. To właśnie przypomina Undine Wibeau (podobieństwo nazwisk z głównym bohaterem Nowych cierpień młodego W. Ulricha Plenzdorfa zapewne nieprzypadkowe) Johannesowi, gdy w pierwszej scenie filmu informuje ją, że chce odejść do innej. Spokojnym tonem informuje go, że idzie do pracy, a on ma na nią czekać przy stoliku – jeśli odejdzie, będzie musiał umrzeć. Gdy kobieta wraca, kawiarnia jest pusta, lecz po chwili zjawia się w niej Christoph (Franz Rogowski), nurek zafascynowany jej wykładem (jak przystało na przedwieczną istotę – Undine jest przewodniczką muzealną). Wspólna kąpiel w wodzie z nagle eksplodującego akwarium zbliża parę i ułatwia przełamanie lodów.

Podobnie jak większość produkcji Petzolda Undine jest filmem szalenie nierównym. Niemiec wyśmienicie buduje nastrój, tworzy taką specyficzną atmosferę poetyckiego odrealnienia, przez co ma się chwilami wręcz wrażenie obcowania bardziej z literaturą niż kinem. Obraz ten w jednej chwili wciąga absolutnie w swój świat, a zmagająca się z uczuciami i absurdami ludzkich zachowań Undine (grana przez Paulę Beer) wydaje się jedną z najbardziej autentycznie napisanych postaci kobiecych tego roku. Wszystko po to, by zaraz nastąpiła scena, którą nie sposób skomentować inaczej niż wybuchem ironicznego śmiechu. Na papierze mogła brzmieć dobrze, ale sfilmowana staje się kuriozalna (jak np. woda w kranie mówiąca do bohaterki albo bez powodu wybuchające w zwolnionym tempie akwarium).

Poważnym problemem jest też to, że po wszystkim film wydaje się wydmuszką. Początkowa niepewność i niejednoznaczność zostaje wyśniona w sposób mocno dosłowny, a widz orientuje się, że cała mitologiczna otoczka stanowi raczej bardzo wymuskany ozdobnik, któremu poświęcono całą opowieść, a w środku nie znajdziemy wiele więcej. Mimo wszystko Undine jest produktem ciekawym, wartym obejrzenia. Franz Rogowski i Paula Beer udowadniają, że są niedoścignionym światowym topem aktorskim swojego pokolenia, zwłaszcza kreacja tej drugiej jest godna zapamiętania i nie obraziłbym się, gdyby z Berlina wyjechała ze Srebrnym Niedźwiedziem. Całość sprawdza się jako sprawny gatunkowiec, pozostawiając w ustach przyjemny posmak poezji, a to już chyba coś.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Undine plakat

Undine

Rok: 2020

Gatunek: melodramat

Kraj produkcji: Niemcy, Francja

Reżyseria: Christian Petzold

Występują: Paula Beer, Franz Rogowski, Maryam Zaree i inni

Ocena: 3,5/5