Top 30 filmów azjatyckich

Kinowa pasja nie zna granic i sprawia, że z ciekawością spoglądamy na najdalsze zakątki globu w poszukiwaniu filmowych przygód. Wędrując po drogach i bezdrożach Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, ujrzeliśmy oszałamiające bogactwo środków artystycznego wyrazu i postanowiliśmy wybrać dzieła, które najmocniej zapadły nam w pamięć. Gdzieś nad rzeką czasu, po burzy przy księżycu, w pustym domu spotykają się zatem nobliwi samuraje i piękne służące, skromni mnisi oraz okrutni zabójcy. Skażone piętnem śmierci dzieci triady rozmawiają ze spragnionymi miłości konkubinami, a wszystkiemu przygląda się kapryśna księżniczka i jej młodsze siostry, zagryzające ananasa miętowym cukierkiem. Taka lista gości mogła się zrodzić tylko w redakcji Pełnej Sali. Ale dość już tej gry wstępnej – oto nasz top 30 kina azjatyckiego.

30. „Płomienie” (2018), reż. Lee Chang-dong

Płomienie plakat

Swoisty trójkąt emocjonalny jest jedną z głównych osi narracyjnych filmu. Drugą jest zapożyczona od Faulknera tematyka relacji ojca z synem. Te dwie historie: przymusowego powrotu chłopaka na rodzinne upadłe gospodarstwo, aby go pilnować pod nieobecność ojca i równie przymusowego flirtu z elitą i bogactwem, niebezpiecznie przypominającego „Wielkiego Gatsby’ego”, przeplatają  się przez cały czas. „Płomienie”, łącząc elementy kina gatunkowego, społecznego manifestu przeciw niesprawiedliwości współczesnej Korei i romansu, tworzą swoistą dzisiejszą wersję arcydzieła Fitzgeralda. To też dowód triumfu współczesnej kultury globalnej wioski. Koreańczyk adaptując japońskie opowiadanie wspiera się klasyką amerykańskiej literatury, by stworzyć dzieło zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną. Rekordowe oceny tego filmu nie wzięły się znikąd i to, że pobił rekord akurat „Toniego Erdmanna”, to również nie jest przypadek. Kapitalizm z jego śmiesznościami i wszechwładzą stał się (jedynym?) światowym uniwersałem.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

29. „Perfect Blue” (1997), reż. Satoshi Kon

„Perfect Blue” to luźna adaptacja powieści Yoshikazu Takeuchiego, którą śmiało można określić mianem jednego z najbardziej inspirujących anime wszech czasów. W dzieło Satoshiego Kona zapatrzeni jak w obrazek są m.in. Christopher Nolan i Darren Aronofsky, którzy garściami czerpią z niego w swoich filmach. Historia Mimy – upadłej gwiazdy pop – nadal pozostaje wzorem dla typu thrillerów kolokwialnie określanych jako mindfuck, gdzie dominują introspekcje oraz niespodziewane zwroty akcji. „Perfect Blue” to między innymi krytyka showbiznesu oraz ciekawe spojrzenie na problem fanatycznych wielbicieli z obsesją na punkcie swoich idoli, co w Japonii nadal jest dość powszechnym problemem. Kon jednak przede wszystkim opowiada tu o dekonstrukcji tożsamości pod wpływem traumy. Zręcznie miesza wytwory zaburzonego umysłu z rzeczywistością, wprowadzając widza w ciąg psychodelicznych doznań. Wrażenie porównywane z tym, co David Lynch zaserwował w „Mulholland Drive”.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

28. „Gra wstępna” (2000), reż. Takashi Miike

gra wstępna plakat

Takashi Miike to jeden z największych psycholi w historii japońskiego kina. Człowiek potrafiący zrobić sześć filmów rocznie, każdy w innym gatunku i bywa, iż równie dobry. „Gra wstępna” jest przykładem jego dzieła, które trafiło na festiwalowe salony mimo undergroundowej recepcji autora. Wszystko za sprawą nietypowej budowy utworu, łączącej powolny, obyczajowy początek i makabreskę, jaką Miike wyniósł z kina grozy. Z zespolenia przeciwnych biegunów wynika jeden z najambitniejszych przedstawicieli kina przemocy. Aż trudno uwierzyć, że takie przymiotniki stosuje się wobec filmu o samotnym wdowcu urządzającym casting na nową żonę. Jednak już ten króciutki opis zwiastuje dzieło prowadzące ku dyspucie na temat zakorzenionego w japońskim społeczeństwie patriarchatu. Kobieca strona tych rozważań, „idealna kandydatka na żonę” Asumi, w finale filmu wykłada miażdżące argumenty przeciw męskiemu światu. Wtedy dzieło nabiera nie tylko sensu, ale również dzieli się z widzem solidną dawką bólu.

Adrian Burz
Adrian Burz

27. „Antyporno” (2015), reż. Sion Sono

„Reformator, heretyk, polityk” – śpiewał o Marcinie Lutrze Jacek Kaczmarski i epitety te świetnie pasują do Siona Sono. Enfant terrible japońskiego kina od początku kariery szokuje i przekracza granice. W „Antyporno” przełamuje bariery między rzeczywistością a fikcją, tworząc zaskakującą opowieść szkatułkową, w której psychika prawdziwych aktorek, tych filmowych oraz odgrywanych przez nie postaci zlewa się i staje nieodróżnialna od siebie. Całość zdaje się bardziej specyficznym performansem niż koherentnym filmem – mimo to, a może dzięki temu fascynuje, nie pozwala o sobie zapomnieć, jawiąc się niczym nagranie eksperymentalnej sztuki teatralnej.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

26. „Kapryśna chmura” (2005), reż. Tsai Ming-liang

Kapryśna Chmura

„Kapryśna chmura” to najbardziej szalone, kontrowersyjne, ale także wyjątkowo oryginalne dzieło Tsai Ming-lianga. Film jest luźną kontynuacją „Która tam jest godzina” i ukazuje dalsze losy jego bohaterów. Dzieło to łączy pornografię z musicalem oraz kontemplacyjną opowieścią egzystencjalną w preapokaliptycznej rzeczywistości, gdzie woda stała się towarem deficytowym. Koresponduje to ze słowami reżysera, który mówił: „Zawsze postrzegałem postacie w moich filmach jak rośliny, którym brakuje wody”. Seks w „Kapryśnej chmurze” jest kalekim sposobem na wypełnienie wewnętrznej pustki, nie brakuje w tym jednak podszytego gorzką ironią humoru. Zwłaszcza kiedy zaglądamy za kulisy produkcji niskobudżetowego filmu porno. Musicalowe wstawki, choć pozornie oderwane do reszty, stanową komentarz do poszczególnych scen, a przy tym czerpią z klasyki gatunku, takiej jak „Parasolki z Cherbourga” czy „Kabaret”. Obok tak nietuzinkowego dzieła nie sposób przejść obojętnie. Gwarantujemy, że po seansie nigdy już nie spojrzycie na arbuza tak samo.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

25. „Pokojówka” (1960), reż. Kim Ki-young

Pokojówka plakat

Mąż, żona, dwoje dzieci i pokojówka – witajcie w świecie, gdzie pozory mylą, a symbolem relacji społecznych jest trutka na szczury. Gdy nowobogacka rodzina zatrudnia młodą dziewczynę z prowincji w charakterze pomocy domowej, nie podejrzewa, że zaprasza pod swój dach anioła zguby. Domowe zacisze przeradza się w arenę psychologicznej walki, w której orężem staje się każda właściwa człowiekowi cecha charakteru. W zmagania o dominację niepostrzeżenie wsącza się atmosfera nadnaturalnej grozy, a działania postaci nabierają znamion groteskowych zmagań z ludzką naturą. Jednego można być pewnym – będą ofiary. W świecie Kim Ki-younga nikt nie jest bowiem bezpieczny – ani bohaterowie filmu, ani widzowie.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

24. „Piętno śmierci” (1952), reż Akira Kurosawa

Kurosawa wielkim reżyserem był. Często jednak w powszechnym uwielbieniu sprowadza się go do roli twórcy kina samurajskiego. „Piętno śmierci” niestety mało kto wymienia jednym tchem wśród najważniejszych filmów reżysera obok „Rashomona”, „Ranu” czy „Siedmiu samurajów”. To jednak tutaj Japończyk najpełniej zrealizował humanistyczny przekaz swoich dzieł. Głównym bohaterem jest Watanabe (wspaniały w tej roli długotrwały współpracownik Kurosawy – Takashi Shimura), skromny urzędnik, na co dzień bez słowa wykonujący swoje monotonne obowiązki biurokratyczne. Gdy jednak dowiaduje się, że jest chory na raka, po pierwszym szoku i rzuceniu się w wir spontanicznego życia postanawia przewartościować swoją egzystencję i nadać jej sens. Ze wszystkich sił zamierza doprowadzić do budowy placu zabaw, aby zrobić choć jedną rzecz potrzebną i cenną. Scena na huśtawce pozostaje, być może, najbardziej wzruszającą w całym dorobku reżysera. Końcowe partie nie pozostawiają jednak złudzeń co wpływu bohatera na postawę innych ludzi.

Krystian Prusak
Krystian Prusak

23. „Rzeka czasu” (2016), reż. Yang Chao

RZeka czasu pełna Sala

Yang Chao przygotowywał się do nakręcenia „Rzeki czasu” aż sześć lat. Dla reżysera ważne było, żeby pokazać piękno przyrody i pozostałości dawnej lokalnej kultury. Z przyczyn politycznych jego dzieło zostało pozbawione społecznych i gospodarczych analiz, a kontrowersyjna Tama Trzech Przełomów ukazana jedynie jako cezura w dziejach Jangcy. Na poziomie sjużetu bohater odbywa podróż od ujścia rzeki w okolicach rozwiniętego Szanghaju aż po jej źródła leżące na terenie okupowanego przez Państwo Środka Tybetu. Yanga interesuje też ruch na płaszczyźnie czasowej: ogląda się przez ramię na przeszłość, która została przykryta kurzem, ale nadal wpływa na tożsamość narodową. Realizm spotyka się z poezją, mistycyzmem i raczej hermetycznymi dla europejskiego widza symbolami. Nastrój „Rzeki czasu” odnosi się bardziej do buddyjskiego ceremoniału niż do prawideł rządzących kinem drogi, a wybitna operatorska sprawność Marka Lee Ping-binga uwydatnia piękno krajobrazów. Osiąga on dzięki głębi ostrości i uchwyceniu stanów pogodowych (Turner byłby dumny!) efekt zbliżony do tradycyjnych pejzaży chińskich malowanych tuszem.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

22. „Kobieta, która odeszła” (2016), reż. Lav Diaz

Obawiałem się konfrontacji z czterogodzinnym filipińskim slow cinema, jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Diaz opowiada na tyle uniwersalną historię, że momentami miałem wrażenie, że oglądam film Franka Capry wzbogacony o kino zemsty. Nie bez powodu główna bohaterka zestawiana jest z Matką Teresą czy nawet Batmanem. Z tą różnicą, że w świecie Diaza George Bailey byłby pozbawiony własnego anioła stróża i musiałby liczyć tylko na siebie. Drugi plan to także charakterystyczne, ekspresyjne postacie, które dodają całości mnóstwo energii. Oczywiście wciąż mamy do czynienia z filmem, którego tempo wyznaczają kilkuminutowe statyczne ujęcia, ale dzięki wspomnianym czynnikom nie ma tu mowy o znużeniu. Jest za to czas na refleksję i kontemplację.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

21. „Opowieści księżycowe” (1954), reż. Kenji Mizoguchi

Ugetsu monogatari

Dzieło Mizoguchiego było jednym z pierwszych japońskich filmów dostrzeżonych na Zachodzie, zdobywając Srebrną Palmę na festiwalu w Wenecji. Reżyser zainspirował się opowiadaniami z tomu „Po deszczu przy księżycu” XVII-wiecznego pisarza Akinariego Uedy, wskrzeszając tradycję monogatari – japońskiej opowieści-traktatu w historycznych realiach i z moralistyczną problematyką dotyczącą spraw fundamentalnych. Bohaterami są dwaj garncarze, którzy poddani zostają pokusom: kobiecemu urokowi i sławie samuraja, iluzjom mogącym doprowadzić ich do tragedii. Mizoguchi sprawnie łączy realną historię z mistyczną, fantastyczną estetyką, wciągając widza w oniryczną atmosferę.

Krystian Prusak
Krystian Prusak

20. „Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna” (2003), reż. Kim Ki-duk

Są dzieła, których przez ich własną skromność nie godzi się wychwalać wielkimi słowami. Film Kim Ki-duka jest niewątpliwie jednym z tych czarujących i cichych, przeznaczonych do samotnej kontemplacji. Scenariusz za pomocą symboli tworzy kompletny obraz cykliczności ludzkiej egzystencji, który jest niezwykle trudny do pełnej interpretacji, zwłaszcza osobie o tak niewielkiej wiedzy na temat buddyzmu jak moja. Nie zraża to jednak do podejmowania wielu prób, zwłaszcza że seans to nie tylko uczta dla umysłu, ale i dla oczu. Rzadko zdarza się, by obraz tak silnie oddziaływał na widza, posiłkując się jedynie harmonią i naturą. Nie dajcie się jednak zmylić: reżyser nie sili się na estetyczną pruderyjność. Człowiek jest istotą dziką i przewrotną, a w jego naturze leży okrucieństwo. Gwarantuję, że wiele widoków zapadnie Wam na długo w pamięć, zwłaszcza samospalenie – jedna z najpiękniejszych scen w historii kinematografii.

Ania Grudziąż
Ania Grudziąż

19. „Miętowy cukierek” (1999), reż. Lee Chang-dong

miętowy cukierek

„Miętowy cukierek” jest tylko z pozoru słodki. Już od pierwszej sceny dostajemy ostrzeżenie, by nie wgryzać się w niego zbyt szybko, gdyż kryje w sobie gorycz. Dlaczego nie smakuje jak powinien? Tę odpowiedź da nam podróż w przeszłość, którą odbędziemy z Yong-ho. Gdy go poznajemy, jest zepsutym cynikiem. Osobą zniszczoną, ograbioną z ideałów, nadziei, marzeń. Kim był bohater na początku? Reżyser Lee Chang-dong zabiera nas w odyseję, w której jednostka raz po raz potyka się o politykę. „Miętowy cukierek” to wybuch nakręcony „od tyłu”. Uniwersalna opowieść o systemie oddziałującym na obywatela, przestrzegająca, że do eksplozji dojść nie musiało. Formalnie tak solidna, iż zarzut, jakoby szantażowano nas emocjonalnie, wydaje się nie na miejscu. Wszakże Lee nie prosi nas jedynie o współczucie. On analizuje, obserwuje, każe poszukiwać opcji. Drugi jego film, a już dzieło wybitne.

Adrian Burz
Adrian Burz

18. „Pusty dom” (2004) reż. Kim Ki-duk

Młody mężczyzna włamuje się do mieszkań pod nieobecność właścicieli i przebywa w nich do czasu ich powrotu. W wyniku pomyłki pewnego dnia wkrada się do lokalu mieszkalnego, gdzie spotyka krzywdzoną przez męża kobietę. Zawiązuje się między nimi niezwykła relacja oparta na czułości i wzajemnym zrozumieniu bez użycia słów. Koreański mistrz ociekającego przemocą kina, Kim Ki-duk, nakręcił przejmujący melodramat, a zarazem najbardziej poetycki film w swojej karierze, zaś wysmakowane wizualnie oniryczne zakończenie okazało się być dowodem jego wielkiej wrażliwości.

Krystian Prusak
Krystian Prusak

17. „Dzieci triady” (1992), reż. John Woo

dzieci triady

Jak słusznie nauczał papcio Peckinpah, najlepsza partnerka do tańca to naładowana giwera. Z taką gwiazdą można stworzyć musical swoich marzeń. Oczywiście jeśli tylko zadbamy o szybkie tempo perkusji (czytaj: liczbę wystrzałów), mocną linię melodyczną (czytaj: rozpadającą się na kawałki scenografię) oraz wprawnego prowadzącego, jakim bez wątpienia jest Chow Yun-Fat. Choreografię zostawmy już Johnowi Woo, który w „Dzieciach triady” opanował tę sztukę do perfekcji. Omawiany tytuł to genialny balet śmierci przyozdobiony iskrami, fruwającymi drzazgami i eksplozjami. A fabuła niech nadal będzie przymiotem literatury beletrystycznej. Nie wiem, kto ją do kina zapraszał.

Adrian Burz
Adrian Burz

16. „Spragnieni miłości” (2000), reż. Wong Kar-wai

spragnieni miłości

On i ona są imigrantami z Szanghaju uwięzionymi w obcym mieście. Razem wynajmują sąsiednie pokoje w tym samym obskurnym hotelu. Codziennie tak samo czekają na powrót małżonków, gdyż zarówno żona Chowa, jak i mąż Su ze względu na swoją pracę zwykle przebywają poza domem. Samotność i monotonia życia zbliża ich do siebie, jednak mimo uczucia, jakie rodzi się między nimi, postanawiają nie zostawać kochankami. Nie chcą upodobnić się do własnych małżonków. Wong Kar-wai przenosi nas do Hongkongu lat 60. ubiegłego wieku. Za pomocą przepełnionych dekadentyzmem, sennych ujęć nadaje obrazowi niepowtarzalny klimat ulotności. W kadrach tego dzieła nic nie pozostaje bez znaczenia, od gestów aktorów, po symboliczne przedmioty, wszystko tworzy misternie ułożoną grę pozorów.

Ania Grudziąż
Ania Grudziąż

15. „Nasza młodsza siostra” (2015), reż. Hirokazu Koreeda

Prawdopodobnie najlepszy film na podstawie komiksu. Zaskoczeni? „Nasza młodsza siostra” jest adaptacją nagradzanej powieści graficznej „Umimachi Diary” autorstwa Akimi Yoshidy. Przedstawia historię trzech sióstr z Kamakury, które po śmierci ojca przygarniają przyrodnią siostrę poznaną na pogrzebie. Widz obserwuje proste życie bohaterek pełne zwykłych codziennych trosk i obowiązków, rodzące się przywiązanie do dziewczynki i powolne gojenie się niewidzialnych ran zadanych przez rodziców. To piękna, rozgrzewająca serca i pełna pozytywnej energii opowieść, wprost idealna na zimowy wieczór pod kocem.

Krystian Prusak
Krystian Prusak

14. „Po burzy” (2016), reż. Hirokazu Koreeda

Wielkie kino bywa niepozorne, ciche i skromne. Przed laty udowadniał to Yasujirō Ozu, a współcześnie w swoim slice of life przyziemne baśnie snuje Hirokazu Koreeda. W łamiącym serca filmie „Po burzy” towarzyszymy borykającej się z problemami rodzinie z niższej klasy średniej. Protagonista, Ryōta, jest postacią jakby wyjętą z produkcji Honga Sang-soo: niegdyś autor nagradzanej powieści, teraz ledwo wiążący koniec z końcem jako prywatny detektyw, wiecznie pijany i fantazjujący o minionym życiu. Koreeda dokonuje wielkiej sztuki. Opowiadając o ludziach złamanych i zniszczonych, o rodzinie rozbitej, o życiu i młodości bezpowrotnie zmarnowanych, a nadziejach utraconych – buduje terapeutyczny klimat, po części za pomocą naturalnie wplatanych bon motów, które w innych okolicznościach brzmiałyby tanio i kiczowato, tu jednak nabierają mistycznego znaczenia i wagi. Gdy burza przemija, następuje spokój. Po każdym sztormie morze się wycisza, a my musimy pamiętać, by za wszelką cenę trzymać się nadziei na lepsze jutro, nawet jeśli jest nią kupon na loterię.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

13. „Siedzący słoń” (2018), reż. Hu Bo

Siedzący słoń plakat

Chiński kolos niesie potężny ładunek emocjonalny. Choćby w związku z faktem, że reżyser Hu Bo odebrał sobie życie na kilka miesięcy przed pokazaniem filmu publiczności. Treść jedynego zrealizowanego projektu niebezpiecznie splotła się więc z losem artysty. Widzowska uwaga zostaje rozbita na cztery przenikające i uzupełniające się wątki. Hu Bo wprowadza figury nieopierzonego samca, naiwnej małolaty, starca i próbującego się pozbierać bandyty. Za ich sprawą odmalowuje relacje i układy panujące w Państwie Środka. To kwartet zbitych z tropu straceńców, desperatów pozbawionych resztek godności i wyklętych z normalnej egzystencji. Z „Siedzącego słonia” wyziera melancholia i defetyzm. Depresyjna aura nie wyklucza zupełnie niespodziewanej wiary w odmianę losu. Metaforą ucieczki od problemów, rozpoczęcia nowego rozdziału, restartu, wymknięcia się z pułapki staje się dla nieszczęśliwców opowieść o mieszkającym w zoo w Manzhouli tytułowym słoniu. Siedzi on podobno niewzruszony na swoim wybiegu, nie przejmuje się otoczeniem i żadna bieda mu nie straszna. Tylko kto zdoła się przełamać i wsiąść do pociągu, by gonić za marzeniami?

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

12. „Chungking Express” (1994), reż. Wong Kar-wai

Chungking-Express

Wong Kar-wai, reprezentant straży przedniej nowego kina Hongkongu, w swoim pierwszym wybitnym filmie uraczył widzów kolażowym portretem podwójnym melancholii schyłku XX wieku. Tematy nieobce malarstwu Edwarda Hoppera mieszają się tu z wrażliwością wideoklipu, precyzyjne kompozycje przestrzeni z onirycznym rozmyciem, składniki filmu noir z kliszami komedii romantycznej. Przede wszystkim jednak dostajemy łatwo przyswajalną opowieść o rozczarowaniach miłosnych i uniwersalnym antidotum na złamane serce. Bo po co bez przerwy odgrzebywać ananasa z puszki, którego data ważności już dawno minęła, gdy wokół tyle innych smaków do odkrycia?

Dawid Smyk
Dawid Smyk

11. „Księżniczka Mononoke” (1997), reż. Hayao Miyazaki

Księżniczka Mononoke

Szanuj przyrodę. Frazes? Gdyby to było oczywiste, nie słyszelibyśmy o kolejnych katastrofach ekologicznych, wymierających gatunkach, zbezczeszczonych lasach. Niektóre prawdy trzeba powtarzać do znudzenia, z nadzieją, że ludzie kiedyś zrozumieją. Tak też robi Hayao Miyazaki. W swym najbardziej epickim dziele pokazuje walkę o Planetę Ziemię. Uczestniczą w niej wytwory ponadprzeciętnej wyobraźni, postaci obecnie kultowe. Gdy już wyjdziemy z kina, nie porazi nas jedynie słuszność zawarta w przesłaniu. Będziemy pewni, iż zobaczyliśmy wspaniale narysowaną baśń, wzbogacającą X Muzę o nowe doznania artystyczne. To również frazesy? Cóż, warto było je napisać ponownie.

Adrian Burz
Adrian Burz

10. „Made in Hong Kong” (1997), reż. Fruit Chan

Młodzik o ksywce Autumn Moon tkwi w świecie, gdzie nastolatkowie pozostawieni sami sobie rzucają szkołę i zarabiają, wykonując brudną robotę zleconą przez gangi. Zmarginalizowani żyją intensywnie i umierają młodo. Dorośli są nieobecni, przytłoczeni rzeczywistością uciekają od problemów. W osieroconych sercach narasta potrzeba poradzenia sobie z własnym życiem, a bezsilność tylko rodzi zniecierpliwienie i gniew. Mimo że czuć sprzeczność wobec przestępczych poczynań niedorostka, to intymna sytuacja obcowania w świecie targanym porywami serca zbliża nas do zagubionego chłopaka z każdą minutą. Nie spotkałam się wcześniej z tak żywo poprowadzoną narracją w filmie coming-of-age, wypełnionym po brzegi młodzieńczą energią i intensywnością przeżyć.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska

9. „Miłość obnażona” (2008), reż. Sion Sono

love exposure

Co potrafią Azjaci, czego nie potrafi reszta świata? Na pewno kręcić tak bezkompromisowe filmy. Artystyczna wrażliwość łączy się z szaleństwem anime, film kung-fu przeplata dramat rodzinny, analiza przemysłu pornograficznego zostaje wymieszana z przypowieścią religijną. Już nawet tytuł jest przewrotny, bo „Miłość obnażona” stanowi pierwszą część „trylogii nienawiści”. Jej twórca, Sion Sono, to piewca indywidualizmu, świadomy jak trudną drogę trzeba przebyć, by zaakceptować siebie. Na ekranie zajmuje ona aż cztery godziny, co nie jest standardowym metrażem. Na szczęście ogrom atrakcji, jakie tu znajdziemy, wspaniale ogląda się jednym ciągiem. Uwierzcie, reżyserowi brak piątej klepki, ale wcale nie oznacza to, że głupio gada. Wręcz przeciwnie: mówi głośniej niż inni, co mu w duszy gra.

Adrian Burz
Adrian Burz

8. „Oldboy” (2003), reż. Park Chan-wook

Park Chan-wook stworzył obraz bezkompromisowy. Pokazał widzom w sposób dosłowny niesamowicie brutalne sceny, gloryfikował zemstę i przemoc, a także ukazał szczególnie parszywą formę psychicznego upodlenia bohatera. To jeden z filmów, które ogląda się z pewnymi wyrzutami sumienia, zastanawiając się, czy to na pewno w porządku, aby z takich widoków czerpać przyjemność. Najważniejsze jest jednak to, w jaki sposób „Oldboy” oddziałuje na widza, a staje się on seansem hipnotyzującym. Duża w tym zasługa przemyślanej w najdrobniejszych detalach intrygi, będącej najważniejszą częścią fabuły. Chociaż sploty zdarzeń niejednokrotnie szokują, nigdy nie można zarzucić im braku logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego. Dzieło Koreańczyka to fenomenalnie zbudowana orgia przemocy, trzymająca widza za gardło od pierwszej do ostatniej minuty.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż

7. „Siedmiu samurajów” (1954), reż. Akira Kurosawa

Seven Samurai

Gdyby dzieło Akiry Kurosawy sprowadzić tylko do opisu fabuły, widz mógłby pomyśleć, że to film jakich wiele. Jednak sam zarys akcji jest punktem wyjścia do opowieści o honorze, przyjaźni, poświęceniu i walce o godność. Optymistyczne akcenty bezinteresownej walki za słabszych mieszają się z pesymistycznym spojrzeniem na ludzką naturę, strach i zakłamanie, a nad wszystkim unosi się nostalgia i refleksja nad przemijaniem. Ponad trzy godziny z siódemką tytułowych bohaterów i mieszkańcami wioski, której bronią, mija bardzo szybko. Każda z postaci jest unikalna i ma swoją historię, która odciśnie się na głównym wątku filmu. Razem tworzą mozaikę ludzkich postaw, motywacji i charakterów. „Siedmiu samurajów” to wreszcie realizacyjny majstersztyk. Film, który poraża swoim rozmachem i maestrią kolejne pokolenia widzów. Każda scena, kadr i ujęcie zostały drobiazgowo rozplanowane i zrealizowane przy użyciu najnowocześniejszych w swoich czasach technik. Nie pozostawiono niczego przypadkowi, tak że nawet pojedyncze zjawiska pogodowe odgrywają tu swoją rolę. To czarno-biały obraz pełen kolorów.

Piotr Korona

6. „Kobieta z wydm” (1964), reż. Hiroshi Teshigahara

wydm

Świat pustyni dosłownie wciągający ludzi w głąb. A pośrodku wszystkiego ludzka seksualność. Mam wrażenie, że żadne dzieło filmowe nie powiedziało wcześniej tak śmiało o cielesności. Bohaterowie odkrywają siebie, a w międzyczasie odsłaniają przed kamerą także swoją nagość. Ale nie jest to prowokacja względem widzów. Wręcz przeciwnie, to raczej pokazanie kinu, co kryje się pod charakteryzacją i kostiumami – człowiek. Raz godny pogardy, raz pełen miłości. Niby łatwy w charakterystyce, a w obliczu ekstremalnej sytuacji wymykający się wszelkim przewidywaniom. Ta nieuchwytność czyni film obiektem nieskończonej dyskusji, do której śmiało powinniście się przyłączyć.

Adrian Burz
Adrian Burz

5. „Zawieście czerwone latarnie” (1991), reż. Zhang Yimou

latarnie

„Zawieście czerwone latarnie” może być postrzegany jako krytyka patriarchatu, ale przede wszystkim jest to opowieść o kobiecie uwiązanej w tradycji, gdzie jedyną ucieczką jest śmierć lub szaleństwo. Symbolizująca w konfucjanizmie harmonię zabudowa typu siheyuan jawi się jako miejsce pełne zepsucia, piekło wybrukowane cierpieniem kobiet. Całość ukazana jest w sposób poetycki, łącząc delikatność i dosadność. Rytm życia wyznacza tu czerwona latarnia ustawiana przy apartamencie jednej z żon względem widzimisię pana posiadłości. Reszta konkubin uwięziona w czterech ścianach knuje intrygi, co dostarcza klaustrofobicznych odczuć. Ograniczona, bezosobowa przestrzeń kształtuje postacie i odzwierciedla stany emocjonalne zamkniętych w niej ludzi. Światło latarń nie jest w stanie przyćmić machinacji, którym poddawana jest nowa rodzina Songlian. Wśród samotnych dachów wiele kobiet spotkał podobny, tragiczny los, a mrocznym przejściom powierzono liczne sekrety. Młoda dziewczyna skażona zostaje okrucieństwem. Odziana w piękne suknie brnie ślepo w ciasne zaułki, gdzie nie ma miejsca na duszę.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska

4. „Służąca” (2016), reż. Park Chan-wook

Park uwielbia z kina gatunkowego tworzyć prywatny plac zabaw. W „Służącej” bierze na warsztat utrzymaną w duchu twórczości Dickensa powieść „Złodziejka” autorstwa Sary Waters. Wiktoriańską Anglię zmienia na Koreę lat 30. XX wieku. Do klasycznego melodramatu dodaje silne akcenty komediowe oraz solidnie doprawia lesbijską erotyką. Następnie niepostrzeżenie zmienia go w osobliwy thriller z elementami heist movie, nad którym unosi się duch markiza de Sade. Technicznie całość doprowadza do perfekcji: muzyka poruszająca, kadry wymuskane, a główne bohaterki pełne uroku. Wszystko razem tworzy postmodernistyczną bombę, wobec której nie sposób przejść obojętnie.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

3. „Tokijska opowieść” (1953), reż. Yasujirō Ozu

tokijska opowieść

Rodzice przyjeżdżają do wielkiego miasta, by odwiedzić swoje dorosłe potomstwo. Staruszkowie szybko stają się dla zabieganych dzieci jedynie przykrymi gośćmi, których jak najszybciej chcieliby się pozbyć. Pretekst zawsze się znajdzie… Czas płynie inaczej dla młodszych i starszych, a tempo dwóch pokoleń nie współgra ze sobą. Czas oddala ludzi od siebie. Gdy przychodzi refleksja, jest już zwykle za późno. Wtedy okazuje się, że najlepsze, co możemy sobie nawzajem ofiarować, to odrobina uwagi, odrobina czasu. „Tokijska opowieść” to wszak opowieść o życiu: małe smutki i radości, chwile zabawy, sporo pracy, rzadkie współczucie i wsączająca się nieubłaganie samotność. Te odwieczne prawidłowości można jedynie zaakceptować, choć nigdy nie przychodzi to łatwo. Yasujirō Ozu w swoim najsłynniejszym dziele bywa zarówno poetycko delikatny, jak i szczery do bólu. Powolna narracja i minimalistyczny styl wraz z nieszablonowym podejściem do roli dialogów, zdjęć i montażu składają się na urzekającą próbę zapisania na taśmie filmowej ulotnego życia z jego pięknem ukrytym w ludzkiej niedoskonałości.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

2. „Rashomon” (1950), reż. Akira Kurosawa

rashomon

Niewielu reżyserów potrafi tak wnikliwie jak Akira Kurosawa zaglądać w mroczne zakątki ludzkiej duszy w poszukiwaniu dogasającego żaru człowieczeństwa. W „Rashomonie” odwieczne pytanie: „Czym jest prawda?” pozwala nam pochylić się nad ludzką naturą i jej sprzecznościami. Skłania do poszukiwań tego, co kieruje postępowaniem człowieka i każe zastanowić się, czy ma ono jakiś sens. Wraz z bohaterami filmu pytamy zatem, kim jest człowiek i jak to możliwe, że wyrządza drugiemu tyle zła. Dochodzimy jednakże do wniosku, że zło nie istnieje bez dobra. By równowaga świata została zachowana, rozpaczy musi odpowiadać nadzieja, a ulewnemu deszczowi – ciepło słońca wychodzącego zza chmur. Akira Kurosawa stopił te fundamentalne rozważania w nierozerwalną całość z zachwycającą formą, w której żadne ujęcie i cięcie montażowe nie jest przypadkowe. Alegoryczna opowieść wpisana jest w perfekcyjnie dopracowany scenariusz, którego nieortodoksyjna budowa – obok histerycznej kreacji Toshirō Mifune – najlepiej pozwala docenić przełomowe znaczenie „Rashomona”.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

1. „Harakiri” (1962), reż. Masaki Kobayashi

Harakiri

„Harakiri” to przede wszystkim demitologizacja kodeksu bushidō. Dowód na to, że nawet w feudalnej Japonii, w obliczu prawdziwego zagrożenia honor i tradycja to tylko fasada. Czy być człowiekiem znaczy ślepo podążać za narzuconymi zasadami? Nie jest to jednak nudny film polityczny, a kryminał z misternie utkaną intrygą. Opowieść protagonisty wciąga bez reszty. Kobayashi, odsłaniając kolejne karty, gra na naszych emocjach i kilka razy każe nam weryfikować opinię na temat bohaterów. Mało? To wiedzcie, że podczas sceny walki na polanie poczujecie wiatr we włosach.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny