Cały świat patrzy – recenzja filmu „Proces Siódemki z Chicago”

Abbie Hoffman, Jerry Rubin, David Dellinger, Tom Hayden, Rennie Davis, John Froines, oraz Lee Weiner - to imiona i nazwiska ludzi odpowiedzialnych za protesty przeciw wojnie w Wietnamie podczas Krajowej Konwencji Demokratycznej mającej miejsce w 1968 roku w Chicago. To ich historie opowiada Proces Siódemki z Chicago.

Aktywistom został postawiony zarzut zmowy i wszczynania buntu, początkowo było ich ośmiu, natomiast dosyć szybko z oskarżenia wykluczony został Bobby Seale należący do Czarnych Panter. Oskarżenie go zdziwiło wszystkich, bo de facto nie był związany z organizacją protestów, a w Chicago był tylko kilka godzin. Dodatkowo, zdecydował się na wyjazd w ostatniej chwili w zastępstwie Eldridge’a Cleavera.  Seale otwarcie mówił, że czuje się pionkiem, mającym sprawić wrażenie, że grupa jest bardziej niebezpieczna niż się wydaje, odwołując się do rasistowskich uprzedzeń.

Osią filmu jest proces sądowy. W związku z tym, większość scen rozgrywa się na sali sądowej. Protesty widzimy raczej w niewielkiej ilości i w formie retrospekcji. Uwaga widza pozostaje skupiona na procesie, który należy do najgłośniejszych postępowań w historii Stanów Zjednoczonych. Trwał on 5 miesięcy, był wielowątkowy, przesłuchiwano dziesiątki świadków, w tym osoby powszechnie znane (np. poetę Allena Ginsberga), odwoływano i zmieniano ławników na niekorzyść oskarżonych, a do tego sędzia został uznany za skrajnie stronniczego. Co za tym idzie Sąd Apelacyjny odrzucił jego wyrok. W dialogach zresztą wielokrotnie pada określenie „proces polityczny”, któremu główny obrońca – William Kunstler – stanowczo zaprzecza, jednak jego stanowczość słabnie wraz z rozwojem sprawy. 

To właśnie dialogi są siłą Procesu Siódemki z Chicago. To nie zaskakuje biorąc pod uwagę fakt, że reżyserem i scenarzystą filmu jest Aaron Sorkin, który ma na koncie scenariusze do takich tytułów jak Steve Jobs, The Social Network, Moneyball czy Gra o wszystko (jego debiut reżyserski; nasza recenzja tutaj. Wielokrotnie nominowany do najważniejszych nagród (Oscary, Złote Globy, BAFTA) oraz zdobywca Oscara (2011) za scenariusz do wspomnianego The Social Network. Mogłoby się wydawać, że zostaniemy zanudzeni prawniczym żargonem, ale dialogi na przekór tematyce sprawnie i szybko płyną, a wręcz porywają z nurtem. Trzeba przyznać, że Sorkin zabiera się głównie za pisanie scenariuszy adaptowanych, w tym przypadku także miał bogate archiwum w postaci sądowych stenogramów. Jako, że oskarżeni niezbyt przywiązywali wagę do powagi obowiązującej w sądzie i pozwalali sobie na niezobowiązujące komentarze (szczególnie przedstawiciele yippiesów), to pewnie było tam wiele pointujących kwestii. 

Postacie yippisów są najbardziej barwne i zostały napisane w taki sposób, abyśmy je najbardziej zapamiętali. W roli naczelnego satyryka Abbiego, Sacha Baron Cohen czuje się jak ryba w wodzie. Jego postać ma nawet swoje stand-upowe wstawki korespondujące z profesją Cohena. Widoczny (do pewnego czasu) był też Yahya Abdul-Mateen II w roli Bobbiego Seale’a i John Carroll Lynch jako pacyfista David Dellinger. Ten drugi głównie za sprawą jednego zdarzenia w sądzie. Wyróżnia się też Eddie Redmayne jako Tom Hayden – jeden z wiodących aktywistów. Jak to Redmayne, gra bezbłędnie, ale też odrobinę beznamiętnie. Brakuje mu świeżości, która była jego atutem na początku kariery. Reszta oskarżonych głos dostaje raczej sporadycznie.

Jeśli chodzi o obecność znanych nazwisk, to swój epizod otrzymał również Michael Keaton w roli byłego prokuratora generalnego. Bezsprzecznie należy wspomnieć Franka Langella wcielającego się w stronniczego sędzię Juliusa Hoffmanna. Jego antypatia do oskarżonych bije z ekranu, a sabotowanie procesu jest tak jawne, że aż bezczelne. Przewrotnie, Langell odgrywa tutaj pionka w systemie sprawiedliwości, na który duży wpływ miał Nixon, a w sztuce teatralnej Frost/Nixon Petera Morgana i filmie Rona Howarda o tym samym tytule odgrywał właśnie prezydenta. Omawiając role urzędników, nie sposób pominąć prawników siódemki (Mark Rylance, Ben Shenkman), którzy wykazywali się olbrzymią charyzmą oraz starali się być opanowani, ale byli przy tym na tyle charakterni (szczególnie Rylance), że ich role zostają w pamięci po seansie.

Ta wyliczanka pokazuje, że Proces Siódemki z Chicago oprócz porywających dialogów stoi także znakomitą obsadą. Jedyne, z czym można by mieć problem, to zmarginalizowanie postaci niektórych oskarżonych, jednak jestem w stanie zrozumieć, że trudno uczynić siedem osób bohaterami pierwszoplanowymi niezależnie od długości filmu. To usprawiedliwia Sorkina w moich oczach. 

Wydarzenia historyczne i polityczne są tylko tłem, bowiem akcja skupia się na rzetelności sądów (hmm brzmi znajomo?) i nieprawidłowościach podczas procesów. Owszem, mówi się o wyborach, dojściu nowej lewicy do władzy i kulturowej rewolucji, ale i tak w centrum uwagi postawiony jest ten konkretny proces i naruszenia sądu w jego przypadku. To tylko pretekst, żeby pokazać wady systemu, kolesiostwo i przepychanki prokuratorów kosztem ludzkich żyć. Film też nawołuje do postawy obywatelskości, która powraca do łask wśród ludzi w młodym wieku, szczególnie w obecnej rzeczywistości politycznej, gdzie dyskurs na całym świecie skręca w prawo. Mimo upływu wielu lat, od prawdziwych zdarzeń, niektóre postawy wciąż okazują się aktualne. 

I pamiętajcie – w drodze rewolucji „Może trzeba będzie zranić czyjeś uczucia”.

Ania Wieczorek
Ania Wieczorek

Proces Siódemki z Chicago

Tytuł oryginalny: „The Trial of Chicago Seven”

 

Rok: 2020

Gatunek: dramat sądowy

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Aaron Sorkin

 

Występują: Eddie Redmayne, Sacha Baron Cohen, Frank Langella i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 4/5