Mam 20 lat – recenzja filmu „Shiva Baby” – NH/AFF

Masz dwadzieścia parę lat, studia niby się zbliżają do końca, ale wciąż jakoś papierku w ręku brak. Tak zresztą jak jakiejkolwiek pracy, w końcu chcesz uniknąć losu korposzczura. Każde spotkanie rodzinne to stres pytań, o życie prywatne, zawodowe plany, postępy na uczelni, porównań ze święcącą sukcesy równolatką. Gdy jednak na takiej imprezie pojawia się nie tylko ona, ale i twój starszy kochanek, wtedy otrzymujemy prawdziwy horror. I takim właśnie intymnym, a przy tym bardzo osobistym dla wielu widzów horrorem jest Shiva Baby pokazywana w sekcji spectrum tegorocznego American Film Festival.

Tytułowa sziwa to w judaizmie odpowiednik naszej stypy, która z tradycją powinna trwać całe siedem dni, lecz jest to raczej praktykowane już tylko wśród ortodoksyjnych wyznawców. Do takich niewątpliwie nie należy Danielle i jej rodzina. Główna bohaterka (wspaniale zagrana przez przepiękną Rachel Sennott) to studentka Gender Studies, młoda dziewczyna wciąż niemająca pomysłu, co zrobić ze swoim życiem. Póki co zawalanie studiów przeplata pozorowaniem poszukiwania pracy, dyskusjami z rodzicami i spotkaniami z utrzymującym ją trzydziestoparoletnim kochankiem Maxem.

W krótkim, ledwie siedemdziesięciosiedmiominutowym debiucie pełnometrażowym reżyserka Emma Seligman wrzuca wiedza na prawdziwy rollercoaster emocji. Dynamicznie zmieniające się tempo montażu i muzyki, a także pojawiające się chwilami filtry na kamerze w sposób mistrzowski manipulują uczuciami i tętnem widzów. Wraz z kolejnymi pojawiającymi się na imprezie postaciami, zadawanymi niewygodnymi pytaniami wzrasta desperacja, stres, załamanie nerwowe czai się za rogiem. Kadry stają się też coraz węższe i bliższe twarzom bohaterów, jakby coraz bardziej ich więziły.

Shiva Baby to wielki popis tego jak emocjonującym i szczerym można uczynić coś tak banalnego jak zjazd rodzinny, nie ma tu teatralności Sierpnia w Hrabstwie Osage, ani perfekcji choreografii Sieranevady. Zamiast tego otrzymujemy kino buzujące, szalenie zabawne, ale i piekielnie przerażające. Niczym w produkcjach László Nemesa kamera prawie wcale nie odczepia się od protagonistki, zmuszając nas wręcz do współdzielenia z nią stresów i uczuć.

Dawno, a być może nigdy nie widziałem w kinie tak dobrze uchwyconego stanu psychicznego swojego pokolenia. Tej ciągłej niepewności jutra, wątpliwości co do każdej podejmowanej decyzji, ciągłego poczucia bycia ocenianym i bycia rozczarowaniem tak dla najbliższych jak i samego siebie.

Na uwagę zasługuje tu świetna praca, młodziutkiej i praktycznie całkowicie kobiecej, ekipy, zwłaszcza to jak wraz z postępem imprezy ubiór i fryzura głównej bohaterki ulegają coraz większemu zniszczeniu podkreślając tę swoistą psychologiczną ścieżkę zdrowia. Zarówno dla montażystki Hanny A. Park jak i operatorki Marii Rusche był to pierwszy samodzielny projekt pełnometrażowy. Tylko trochę większe doświadczenie ma kompozytorka Arier Marx, która pracowała do tej pory nad Opowieścią Jennifer Fox i dwiema niezależnymi komediami, lecz i tak wciąż się nie dorobiła swojej strony na Wikipedii. Shiva Baby to przedstawienie się szerokiej publice nazwisk, które szczerze wierzę, że w ciągu najbliższych lat czeka wielka kariera i to kolejny powód by tego debiutu na salonach nie przegapić. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Shiva Baby

Rok: 2020

Gatunek: coming of age, komedia, horror

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Emma Seligman

Występują: Rachel Sennott, Molly Gordon, Polly Draper i inni

Ocena: 4/5