La La Land – recenzja filmu „Sezon diabła” – Nowe Horyzonty 2018

Lav Diaz jest już ikoną Nowych Horyzontów. Projekcja najnowszej produkcji Filipińczyka to od lat obowiązkowy punkt każdego programu. Jakie wrażenia pozostawił w widzach swoim najnowszym dziełem?

Trudno nie zauważyć, że ten dalekowschodni mistrz slow cinema w ostatnich latach zaczął kręcić filmy z myślą o szerszej publiczności. Wyrobiona przez lata marka zaprowadziła twórcę do ścisłej elity i zapewniła mu udział w najbardziej prestiżowych festiwalach świata i to nie tylko w roli statysty. Przed dwoma laty „Kobieta, która odeszła” triumfowała w Wenecji, na pokonanym polu pozostawiając m.in. „La La Land”. Niewątpliwie podczas przygotowywania „Sezonu diabła” mistrz miał w głowie ten pojedynek.

Diaz znów przygotował obraz trwający poniżej czterech godzin, co jak na niego jest krótkim metrażem. Każde z pojedynczych ujęć ma około pięciu minut, co bardzo dynamizuje całość i ułatwia widzowi skupienie myśli na tym, co widzi. Przełomowa jest też forma dzieła – to musical. Jednak by nie było zbyt mainstreamowo, jest to musical wystawiony w całości a capella.

Nie przez przypadek użyłem tu słowa “wystawiony”. Całość jest niezmiernie odrealniona, bohaterowie nie tyle poruszają się po scenie, co wykonują skomplikowane choreografie. Także scenografia została ograniczona do iście scenicznego minimum i odrealniona sposobem filmowania. Zastosowane zabiegi przypominają te użyte przez Chantal Akerman w wybitnym „Jeanne Dielman…” albo tegorocznym „Hereditary. Dziedzictwo”. W odróżnieniu od poprzednich produkcji Filipińczyka tym razem nie podglądamy prawdziwego życia, tylko pewną fantazję, alegoryczną i mistyczną opowieść „o tym, co było”.

Poczucie nienaturalności wzmacniane jest za pomocą bardzo dopieszczonych zdjęć. To jedna z tych produkcji, gdzie każdy kadr chciałoby się wydrukować i powiesić w ramce nad łóżkiem. Diaz oddał kamerę Larry’emu Mandzie, z którym współpracował wcześniej na planie „Kołysanki do bolesnej tajemnicy”. Podobieństwo między tymi filmami widać na pierwszy rzut oka, chociażby w mnogości scen prześwietlonych silnym, punktowym światłem. Jednak zabaw wizualnych jest tu dużo więcej – sceny filmowane z perspektywy żabiej niczym w „Obywatelu Kane’nie”, ciasne kadrowanie z bliska, z rzadka tylko porzucane na rzecz ujęć bardziej stonowanych, a także wspomniana już gra światłem, jego pozycją, nasyceniem, a także zwyczajnie obecnością.

Diaz ponownie wraca do traumy stanu wojennego wprowadzonego na Filipinach w 1972 roku przez Ferdinando Marcosa, snując opowieść o małej wiosce na południu kraju rządzonej twardą ręką przez oficerów miejscowego garnizonu. Wojskowi w celu zasiania strachu w cywilnej ludności zabijają jednego z farmerów i jego syna, oskarżając ich o działalność rewolucyjną i komunistyczną, co szybko zaczyna nakręcać spiralę przemocy i nienawiści. Towarzyszymy młodej lekarce, która jako wolontariuszka przyjeżdża z Manili nieść pomoc najbiedniejszym, a także jej partnerowi – znanemu antyrządowemu poecie. Na przestrzeni kilku lat pokazywana jest widzom zaciskająca się na szyi społeczeństwa pętla rządowych represji. A także korozja wewnętrzna i proces szukania w sobie siły przez poetę.

Warty podkreślenia jest także współczesny kontekst opowieści. W 2017 roku aktualny prezydent Filipin, Rodrigo Duterte, dokładnie tak jak jego poprzednik w latach 70., wprowadził w południowej części kraju stan wojenny i począł uzbrajać cywili. Tak samo jak w przeszłości ofiarami represji zostali muzułmanie i lewicowcy, a pretekstem – rzekoma wojna z narkotykami.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
season of the devil

Sezon diabła

Tytuł oryginalny: Ang panahon ng halimaw

Rok: 2018

Gatunek: musical

Reżyser: Lav Diaz

Występują: Piolo Pascual, Shaina Magdayao, Bituin Escalante i inni

Ocena: 4/5