Sumienie narodu – recenzja filmu „Serbka”

W dobie rosnącej w siłę ksenofobii obserwowanej tak w mediach, jak na ulicach miast i wsi, narastającego konfliktu światopoglądowego, tkwiących w nas wszystkich atawizmach, czatujących by dać o sobie znać, nie możemy zapominać o lekcjach dawanych przez historię. Exemplum takiej gorzkiej nauczki śledzi w swoim dokumencie Nebojša Slijepčević.

W czysto technicznej klasyfikacji “Serbka” pozostaje rejestracją prac nad sztuką kontrowersyjnego reżysera Olivera Frljića. Chorwat jest doskonale znany również polskiej publiczności dzięki wystawianemu do dziś w Teatrze Powszechnym w Warszawie spektaklowi “Klątwa” na motywach dramatu Stanisława Wyspiańskiego oraz medialnej burzy związanej z jego prowokacyjną treścią. Prawicowi publicyści, politycy oraz przedstawiciele Kościoła (w większości zresztą bez recepcji samego dzieła) zarzucali realizatorom, że obrażają uczucia religijnie, szargają symbole narodowe, przeprowadzają brutalny atak o znamionach totalitarnych (ta ostatnia hiperbolizacja padła z ust Jacka Karnowskiego). Nie dziwi sukces, jaki odniosła inscenizacja, tak finansowy – nie od wczoraj wiadomo, że pogarda płynąca z ambony podnosi frekwencję, jak i symboliczny – twórca z Bałkan niejako wpisał hejt i jego pochodne w swój dorobek. “Klątwa”, tak jak planowana w 2013 w Starym Teatrze w Krakowie “Nie-Boska komedia. Szczątki” (bezprecedensowo zatrzymana przez ówczesnego dyrektora Jana Klatę), miała unaocznić głębokie podziały społeczeństwa polskiego i to zrobiła.

Opinię enfant terrible Frljić ma również w ojczyźnie. W “Serbce” obserwujemy pracę na próbach i samo wystawienie sztuki “Aleksandra Zec”. W centrum dialogu podjętego na deskach teatru w Rijece stoi zbrodnia popełniona 23 lata wcześniej. W roku 1991 pięciu policjantów (Siniša Rimac, Munib Suljić, Igor Mikola, Nebojša Hodak, Snježana Živanović) dokonało mordu na mieszkającej w Zagrzebiu serbskiej rodzinie, 12-letniej Aleksandrze Zec oraz jej rodzicach, Mihajlo i Mariji. Rodzeństwu dziewczynki, bratu Dušanowi i siostrze Gordanie, udało ukryć się przed oprawcami. Po zakończeniu wojny sąd nie uznał, że funkcjonariusze popełnili zbrodnię i ich uniewinnił. Dopiero po latach walki w 2004 rząd Ivo Sanadera wypłacił 1,5 mln kun odszkodowania (ponad 850 tysięcy złotych), ale sprawcy nigdy nie zostali osądzeni.

Wyciągnięcie po ponad dwóch dekadach sprawy etnicznego morderstwa budzi w obrosłej przez ten czas w piórka Chorwacji najgorsze demony. W filmie Slijepčevića widzimy jak narasta społeczna niezgoda na to, żeby na teatralnych deskach ekshumować pamięć po młodej Serbce i rozważać, na ile była ona przypadkową ofiarą bestialskiego komanda, a na ile książkowym wręcz przykładem kozła ofiarnego. Przed premierą na ulicy przed budynkiem zbierają się pikiety “prawdziwych” patriotów, z transparentami z żądaniami, by zajęto się raczej chorwackimi dziećmi. Przecież w Slavonskim Brodzie, Vukovarze i innych miastach serbski najeźdźca zamordował blisko 400 niewinnych istot. Czemu akurat mówić o Zec? I to teraz, kiedy nasz kraj dumnie wchodzi do Unii Europejskiej.

serbka

Autor “Serbki” buduje ekranową rzeczywistość podobnie jak Nicolas Philibert w “Najmniejszej ze wszystkich rzeczy” czy Robert Altman w “The Company” (choć Amerykanin jednak tworzył fabułę). Ogranicza się do rejestracji, zbiera jak najwięcej zakulisowego materiału, nie upiększa ani nie spłaszcza wydźwięku. Napięcie wynika raczej z konfliktów narastających między członkami zespołu. Trupa aktorska nie tylko szlifuje swoje kwestie i próbuje, jak one brzmią podczas prób, ale wykonuje szereg konsultacji z reżyserem spektaklu mających tak naprawdę doprowadzić do tego, że sami obiorą stanowisko w sprawie. Nie każdy z łatwością akceptuje narzucone ramy. Od jednego ze współpracowników Frljić słyszy, że jest “chorym nekrofilem”. Wewnętrzne opory, ale i reakcje z zewnątrz (choćby karcące kazania z portali prawicowych) reżyser wykorzystuje zresztą w samej sztuce, włącza do dyskursu element buntu i niezgody. Wszak sam nie zgadza się na omertę, tę haniebną zmowę milczenia tchórzy i konformistów.

Fascynujący staje się proces dochodzenia do sedna tego, czym ma być tak naprawdę inscenizacja “Aleksandry Zec”. Stawiając się w roli terapuety narodu, Frljić przepracowuje ze swoimi aktorami mamiące ich stereotypy i uprzedzenia. Choć wywołuje to śmiech na sali kinowej, że Romowie kojarzą się z bójkami, a jak złamią rękę, to goi się ona szybciej niż reszcie pacjentów, to od takich bajek zaczynają się często etniczne niesnaski, tym karmi się przemysł pogardy. Nie pomaga lobotomia robiona społeczeństwu przez media.

Najboleśniejszą lekcję autor “Klątwy” szykuje jednak przy okazji dokooptowania do zespołu trzech równolatek bohaterki sztuki. Pośród nich znajduje się nieprzypadkowo dziewczynka imieniem Nina, która tak jak Aleksandra należy do mniejszości serbskiej. W szkole nie wszyscy wiedzą o jej pochodzeniu. Jej wątpliwości, czy robić coming out, mimo wieloletniego pokoju w kraju wydają się całkiem zasadne, skoro pewnego razu w żartach kolega z ławki nazwał ją Serbką, a następnie wołano w jej kierunku: “Powiesić Ninę”, “Zarżnąć Ninę”. To ta sama głęboko zakorzeniona nienawiść wobec Innego, wyssana z mlekiem matki, wyniesiona z domu od rzucającego kalumnie ojca, małpio naśladowana, tak dobrze znana i z naszego polskiego piekiełka.

W “Serbce” Slijepčevićowi udaje się oddać cele Frljića. Reżyser wszak zadaje słuszne i niewygodne pytania, nie daje zapomnieć o potwornościach wojny. Zupełnie jak Radu Jude w wybitnym “Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” (nasza RECENZJA) wystawia najgorszą z możliwych ocen własnemu narodowi, ale nie żeby go skompromitować. Oczyszczenie jest na wyciągnięcie ręki, to akt przyznania się i zrozumienia, że tam antysemityzm, tu zaś trybalny wstręt wobec serbskich sąsiadów są problemami systemowymi. Bez ciągłej pracy nie będzie możliwa eliminacja podobnych postaw.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
serbka poster

Serbka

Tytuł oryginalny: „Srbenka”

Rok: 2018

Gatunek: dokumentalny

Kraj produkcji: Chorwacja

Reżyser: Nebojša Slijepčević

Ocena: 4/5